czwartek, 30 listopada 2017

Dlaczego Kaczyński ponownie upokarza Dudę?

   Złapał kozak tatarzyna, a tatarzyn za łeb trzyma - tak można w telegraficznym skrócie ująć wzajemne stosunki prezesa i prezydenta w ciągu trwającej już prawie dwa miesiące "rekonstrukcji" gabinetu Szydło. Ale w czym tkwi problem i z jakiej to przyczyny naczelnik odwleka osobiste przejęcie sterów o kolejne tygodnie? Przecież Duda w swoich projektach sądowych również ochoczo połamał Konstytucję i w zupełnie wystarczającym stopniu zadbał o miażdżącą przewagę PiSu w KRS i Sądzie Najwyższym. Nawet większości 3/5 przy wyborze członków Krajowej Rady bronił raczej dla zachowania pozorów, godząc się na bezwzględną większość (tę Kaczyński ma z dużym zapasem) w tak zwanym drugim ruchu. Przypieranie prezydenta do ściany kompletnie ośmieszającymi go poprawkami (zgłaszanie kandydatów do KRS przez prokuratorów Ziobry, ubezwłasnowolnienie I prezesa SN, omnipotencja szefa izby dyscyplinarnej, itd.) wydaje się w tym kontekście nieracjonalne i przeciwskuteczne. W końcu Adrian nie po to urządził lipcowe emancypacyjne show, by teraz dać się przeczołgać na oczach wszystkich zainteresowanych; sprowokowanie ponownego, choćby jednego weta, byłoby koszmarnym błędem Nowogrodzkiej o nieobliczalnych następstwach. O cóż więc chodzi?
   Odpowiedzi trzeba szukać w najgłębszych zakamarkach osobowości Kaczyńskiego i jego politycznych nawyków. Naprawdę podjął już decyzję, żeby wypełnić polityczny testament Lecha i po raz drugi zostać premierem - tym razem już zwycięskim, czyli takim, który władzę oddaje sam i z własnej woli, bo nikt nie będzie w stanie mu jej zabrać. Skoro tak, czemu zwleka, narażając rząd Beaty na postępującą destabilizację i rozchwianie? Na jego miejscu każdy inny polityk w Polsce dałby Dudzie głowę Macierewicza, względnie zmusił go do jakiegoś gestu wobec prezydenta, podzielił sprawiedliwie władztwo "czterdziestolatków" w sądach i konsumował w spokoju owoce dwóch lat nieprzerwanych triumfów, szczęśliwie zdarzonej koniunktury gospodarczej i własnego przywództwa. Lepiej już nie będzie, w końcu zaczną się schody. Symboliczną klamrę trzeba zamykać teraz, albo w ogóle zapomnieć o premierostwie. Kaczyński to wszystko świetnie wie, a jednak dąży do upokorzenia prezydenta za wszelką cenę, zniszczenia jego autorytetu we własnym obozie. Tego samego prezydenta, którego współpracy i lojalności bezwzględnie potrzebuje przy operacji rekonstrukcja.
   Wygląda na to, że po pierwsze chce postawić na swoim w stu procentach   - ma to wspólne z Leninem i wczesnym Mussolinim - po drugie nie dopuszcza do siebie myśli, że ktokolwiek może go szantażować (choćby myśleć o tym, czy stawiać żądania) w sprawie objęcia przez niego kierownictwa rządu. Jeśli rzeczywiście poświęcił Macierewicza, co byłoby ruchem aż nadto racjonalnym, tym bardziej musi demonstracyjnie rozjechać opór w sprawie sądów. Wszyscy we własnym obozie i wszyscy w Polsce muszą wiedzieć, że premier Kaczyński z żadnymi czterdziestolatkami nie negocjuje; może ich co najwyżej skarcić i pogrozić palcem. 
Andrzej Duda mógł bronić podmiotowości i autorytetu swojego urzędu jedynie w sposób pryncypialny i oparty o Konstytucję. Jeżeli zgodził się na pseudoprawne gierki, wziął w nich ochoczo udział, a domagał się jedynie większej działki dla siebie - szanujcie mnie, jestem przecież prezydentem! - to odsłonił Kaczyńskiemu najmiększe podbrzusze. - Wrócisz z Wietnamu i co zrobisz? Powtórnie zawetujesz, będziesz umierał za drugorzędne w istocie poprawki? Dlatego naczelnik dociska pedał do oporu i nie pozostawia Dudzie żadnego dobrego wyjścia. Można powiedzieć, że niezbyt wysoko ceni sobie jego komfort i samopoczucie.
   Aż przykro patrzeć, jak solidarnie tarzane i upokarzane są przez Piotrowicza i Warchoła panie Romaszewska i Surówka-Pasek. Prokurator Piotrowicz kolejny raz używany jest do pognębienia i poniżenia przeciwnika: w poprzedniej odsłonie byli nim koledzy z opozycji z lewej strony sali, teraz nasz ulubieniec robi to samo z prezydentem. Trudno powiedzieć, czy Kaczyński liczy się na poważnie z możliwością powtórnego weta - jednak w gruncie rzeczy jest skłonny poświęcić premierostwo dla klarowności sytuacji. Jemu się warunków nie stawia, jego można tylko o coś nieśmiało poprosić.
Paweł Kocięba-Żabski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz