poniedziałek, 13 listopada 2017

Prawica wykonała olbrzymią pracę, teraz nasza kolej!

   Jakie jest wspólne nieszczęście Wyszehradu, czyli Polski, Czech, Słowacji i Węgier, które z każdym miesiącem bardziej doskwiera i przeraża nasze elity? To uczucie politycznej i duchowej pustki, jaka powstaje po stronie proeuropejskich liberalnych demokratów, tych którzy powinni być solą naszej prawie już trzydziestoletniej niepodległości. Względnie najlepiej jest jeszcze w Polsce, w której dwie partie liberalne mają łącznie 35% elektoratu, a większa z nich jest mocno zakorzeniona w regionach. Dla porównania w rozsądnych skądinąd i pragmatycznych Czechach jedyna partia konsekwentnie proeuropejska, czyli socjaliści, zdobyła w niedawnych wyborach 7% wobec ponad 32% zwycięskiego populistycznego ANO (Akcji Niezadowolonych Obywateli) miliardera Andrzeja Babisza i 12% eurosceptycznego ODS. Tradycyjnie niezły wynik uzyskali komuniści, opowiadający się od zawsze za bezwarunkowym wyjściem z Unii. Wynik ten oznacza ostateczny koniec epoki szlachetnej i otwartej polityki Havla, który nie tylko nie doczekał się następców, ale jego scheda traktowana jest jako dysydencki epizod, bez związku z myśleniem i potrzebami normalnych Czechów. W mieszczańskim społeczeństwie, przy kwitnącej gospodarce, zmiotło wszystkie liberalne autorytety: w sondażach zaufania liderują pospołu antybrukselski i prorosyjski prezydent Zeman i jego kandydat na premiera Babisz, oskarżany o współpracę ze słowacką bezpieką, notoryczne oszukiwanie fiskusa i korupcyjne interesy z państwem. Oskarżenia zupełnie mu nie przeszkadzają, przeciwnie - jeszcze zwiększają prestiż self-made-mana i skutecznego stratega.
   Elity, które wyrosły i okrzepły przy Havlu, bohaterowie nielicznej czeskiej opozycji demokratycznej mają w tej chwili podobny wpływ na rzeczywistość jak u nas Wałęsa, Frasyniuk czy Bujak. Nie uczestniczą w życiu politycznym, bo w obecnych partiach nie miejsca ani dla nich ani dla ich sposobu myślenia. Zostali wypłukani gdzieś po drodze, a nie pozostawili rasowych następców. Jednocześnie społeczeństwo czeskie bije rekordy eurosceptycyzmu i niechęci wobec obcych - dotyczy to Cyganów i - identycznie jak w Polsce - uchodźców abstrakcyjnych. W Polsce lukę wypełnił tradycyjny nurt narodowo-katolicki, w Czechach swoisty nihilizm, na którym żeruje Babisz. Jedno i drugie ma wspólnego wroga: to Bruksela, liberalna demokracja i polityczna poprawność. Zarówno Kaczyński jak i Babisz pragną państwa fasadowego, w pełni kontrolowanego przez siebie. W rezultacie państwa Wyszehradu solidarnie wchodzą w czarną dziurę; jeśli w niej pozostaną na dłużej, Unia w obecnym kształcie będzie nie do utrzymania.
   Skąd się bierze ta nagła polityczna zapaść po latach prężnego rozwoju gospodarek, połączonych dodatkowo z potężną niemiecką lokomotywą? Dlaczego powstaje przemożne wrażenie, że liberalnej demokracji nie ma komu bronić? Na pewno częściową odpowiedzią są miliony wykluczonych, którzy nie odnaleźli się w transformacji albo przynajmniej nie załapali się na największe frukta. Jednak większe znaczenie ma niezaspokojony głód wartości, tożsamości i uczestnictwa, budującego wartość zbiorową, wspólnotowy etos. Szczególnie w Polsce ma to ogromne znaczenie, ale również Czechom doskwiera rola montowni Niemiec i Europy - w odczuciu młodego i średniego pokolenia drugorzędna i wtórna. Doskonale wyczuł to Babisz, znakomicie czuje to Kaczyński. Jego ostatnie dwa lata to pasmo finansowego i przede wszystkim prestiżowego dowartościowania Polski B i C, a więc wszystkich tych, których liberalna doktryna pozostawiała na uboczu. - Gdy się szybko rozwijamy, to przecież wszyscy się bogacą - takie myślenie liberałów przygotowało wdzięczny grunt dla populistów. 
   Jest i druga strona tego medalu, która sprowadza się do kadry pracowitych wykładowców, pracowników frontu ideowego, chciałoby się powiedzieć politruków. Prawica, przede wszystkim korwinowcy, narodowcy i kluby Gazety Polskiej wykonały na tym polu olbrzymią pracę; odbyły się tysiące spotkań, często w parafiach z błogosławieństwem i dobrym słowem proboszcza, z założenia najwięcej na głębokiej prowincji, gdzie nie docierają liberalne media. Owoce tych tysięcy spotkań -  obowiązkowo zawsze filmowanych i udostępnianych w sieci - widzimy choćby na Marszu Niepodległości. Ktoś tych kibiców z całej Polski skrzyknął, ktoś ich przekonał do maszerowania pod sztandarem ONR czy Młodzieży Wszechpolskiej. Przez długie lata prawica wykonała mozolną robotę formacyjną, dziesiątki - jeżeli nie setki - tysiące godzin poświęconych przekonywaniu i tłumaczeniu politycznego abecadła. Naturalnie zdecydowanie łatwiej jest przekonywać do idei narodowej, z dyżurnym zestawem wrogów niż do wartości liberalnych; jednak druga strona (z pewnością PO) nie wykonała nawet dziesiątej części tej pracy. Wychodziła z założenia, że poprzez naszą obecność w Europie robota wykona się sama, samoistnie i nieodwracalnie. 
   Teraz mleko w sporej mierze się rozlało. Chłopców dowartościowujących się patriotycznie na Marszu Niepodległości już nie odzyskamy. Brak jakiejkolwiek pracy ideowej i programowej po stronie liberalnej przez ostatnie lata przyniósł zemścił się bezlitośnie i mści się każdego dnia. Dlatego oprócz jednoczenia opozycji niezbędna jest ciężka praca formacyjna u fundamentu, z wykorzystaniem najzdolniejszych speców od psychologii społecznej, najnowszej historii i internetu. Wystarczy kliknąć jakiekolwiek hasło z najnowszej historii i momentalnie wyskakuje kilkadziesiąt filmików z prawicową albo skrajnie prawicową interpretacją wydarzenia. Okrągły stół, Magdalenka, noc teczek: proszę bardzo, komuś się chciało, ktoś to opracował i wrzucił. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie ma na to odpowiedzi demokratyczno-liberalnej. Jesteśmy za leniwi? Nikomu się nie chce tłumaczyć oczywistości? W tym tkwi sedno sprawy: oni włożyli tysiące godzin pracy, są ideowi i przejęci swoją misją, a my ziewamy przekonani o swojej intelektualnej i moralnej wyższości. Nie miejmy złudzeń - liberalni demokraci nie odzyskają w Polsce władzy, jeśli nie zaangażują się na full, na 100%, przynajmniej tak samo jak przeciwnik. Czekanie na autokompromitację PiSu nic nie da, bo prawica zbudowała bardzo solidne fundamenty społeczne swej władzy. Teraz my musimy zakasać rękawy i włożyć w sprawę swoje dziesiątki tysięcy godzin. I to natychmiast! 
Paweł Kocięba-Żabski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz