Wszystko nas od dłuższego czasu niepokoi. Szczerze mówiąc niepokoi za mało, gdyż na szczęście, nieszczęście - wszystkiego nie wiemy. Co gorsza wiemy bardzo, ale to bardzo niewiele - dokładnie tyle, ile kieszonkowy konus zechce nam ze swego planu ujawnić. Ujawnia malutko, za to bawi się opozycją jak kotek bezbronną i głupiutką myszką. Bawi się i wespół z Jojem Brudzińskim rechocze, bo zabawa zaiste przednia. Cały czas ma inicjatywę, cały czas - od trzech lat - rozgrywa to, jak chce i kiedy chce. Na tym polega żelazne prawo politycznej inicjatywy, prawo budujące - i słusznie - miażdżącą przewagę polityka myślącego nad Schetyną, Frasyniukiem, Lubnauer, Michnikiem, Jarkiem Kurskim i całą żałośliwą resztą.
Mamy chwilowo do czynienia z erupcją buntu kobiet, kulawym i koślawym powtórzeniem czarnego protestu parasolek sprzed dwóch lat. Dlaczego kulawym i koślawym? Po pierwsze cynicznie sprowokowanym przez naczelnika, który szybko się nudzi i szuka ciągle to nowej polaryzacji - im ostrzejszej i gwałtowniejszej, tym lepiej. Po drugie mocno rozpaczliwym, bo ślepym - jak zawsze u nas bez politycznego planu i takowej perspektywy. Po trzecie smutnym z tego samego powodu,, dla którego świetlisty protest sądowy został spuszczony do kibla. Został spuszczony, bowiem tak zwani i pożal się Boże liderzy rozładowali go, kierując naiwny tłum (a w tym przypadku młodociany, na czym nam podobno bardzo zależy) pod Sąd Najwyższy. Po co? Żeby Jarek Kurski poczuł się lepiej? Ta zagadka do dziś spędza mi sen z powiek. A można było małą albo i nieco dłuższą chwilkę potrzymać pisowskich gierojów w zamknięciu. Trochę podnieść im adrenalinę. Ot taki majdanik, podobny chociażby do akcji Piotra Dudy w 2013, po podwyższeniu wieku emerytalnego.
Można było, ale nasze kierownictwo uznało, że należy natychmiast rozładować napięcie, a tłum młodzieży rozpuścić do domu, względnie do najbliższej knajpy. Uczestniczył w tej żałosnej szopce Władysław Frasyniuk, bohater mojej i - niestety nie tylko mojej - młodości. Skutek: znakomity, od tej pory konus może być pewien, że na ulicę żaden wielki tłum już nie wyjdzie, bo tłum - szczególnie świadomy - nie znosi marnowania swojego wysiłku i jakiegoś tam, jakby to śmiesznie nie brzmiało, poświęcenia. Nasz tłum nie toleruje wesołych romków, którzy tylko udają liderów. Słusznie i naukowo. Co do wesołych romków - nie mam tu na myśli Władysława, jeno innych szatanów, którzy tam byli czynni. Nawet za czynni. W nieuchronnym rezultacie w listopadzie, gdy Kaczyński dorzynał sądy, protestowało jedynie kilkuset najtwardszych ulicznych wojowników z KOD i ORP. Nie trzeba dodawać, że czynili to osobno: w bezpiecznej odległości trzystu metrów od siebie nawzajem.
Można było, ale nasze kierownictwo uznało, że należy natychmiast rozładować napięcie, a tłum młodzieży rozpuścić do domu, względnie do najbliższej knajpy. Uczestniczył w tej żałosnej szopce Władysław Frasyniuk, bohater mojej i - niestety nie tylko mojej - młodości. Skutek: znakomity, od tej pory konus może być pewien, że na ulicę żaden wielki tłum już nie wyjdzie, bo tłum - szczególnie świadomy - nie znosi marnowania swojego wysiłku i jakiegoś tam, jakby to śmiesznie nie brzmiało, poświęcenia. Nasz tłum nie toleruje wesołych romków, którzy tylko udają liderów. Słusznie i naukowo. Co do wesołych romków - nie mam tu na myśli Władysława, jeno innych szatanów, którzy tam byli czynni. Nawet za czynni. W nieuchronnym rezultacie w listopadzie, gdy Kaczyński dorzynał sądy, protestowało jedynie kilkuset najtwardszych ulicznych wojowników z KOD i ORP. Nie trzeba dodawać, że czynili to osobno: w bezpiecznej odległości trzystu metrów od siebie nawzajem.
Tym razem, gdy Kaja Godek forsuje totalny zakaz aborcji, nie będzie ani trochę inaczej, bo być nie może. Nic się w naszej żałosnej pseudoopozycyjnej gromadce nie zmieniło i rzecz jasna nie zmieni. Ani przed wyborami sejmikowymi, które koncertowo i na własne życzenie przegramy, ani też po niej, gdy okaże się wszem i wobec, że król jest nagi. Nagi i w swojej nagości strasznie śmieszny. Dotyczy to - podkreślam to jeszcze raz i z całą mocą: Schetyny, Lubnauer, ale nie tylko - jeszcze Michnika, Lisa, Kurskiego, Baczyńskiego i całej reszty znakomitego i wielce z siebie zadowolonego - towarzystwa.
Skoro oni nie mają żadnego kontaktu z własnym mózgiem i duszą - trudno, trzeba to wziąć na klatę. Musi - chwilę po masakrze w sejmikach - dojść do naszego polskiego qui pro quo. Nowa drużyna weźmie odpowiedzialność za Polskę, która leży w tej chwili na ulicy. Każdy - kto chce i nie chce - może sobie o nią i o nasz polski honor w tej chwili wytrzeć buty. Tak być oczywiście nie może i tak z pewnością nie będzie. Jeszcze tak nisko nie upadliśmy jako wspólnota - i jako naród.
Kaczyński przez cały ten czas gra swoje żałośliwe, wszakże jakże skuteczne gierki. Gra na kolejne polaryzacje, doszczętne skłócenie wszystkich ze wszystkimi, które zapewnić mu ma tysiącletnią rzeszę narodu polskiego. Gra i cały czas wygrywa, bo z Michnikiem (w obecnej postaci) i Schetyną wygra każdy, nawet mocno ograniczony na umyśle. Na obecnym etapie Kaczyński gra polskimi kobietami. I rzecz jasna wygra, bo korzysta z niespodziewanego luksusu politycznej inicjatywy. On rozdaje karty - i tak jeszcze przez kilka miesięcy pozostanie.
Kierownictwo ruchu anty PiS, które wyłoni się po tej zaprogramowanej masakrze, musi trzymać się dwóch prostych zasad. Pierwsza: czuć się odpowiedzialnym, odpowiedzialnym w stu procentach za kraj. Druga: wszystkie listy, a przede wszystkim do sejmu i senatu, wyłonić należy w drodze powszechnych prawyborów. To obywatele zdecydują i to oni - w końcowym rachunku - pokonają pisowską dyktaturę.
Paweł Kocięba-Żabski