środa, 21 marca 2018

Żarty się nieodwołalnie skończyły - czas wziąć odpowiedzialność za Polskę

   Wszystko nas od dłuższego czasu niepokoi. Szczerze mówiąc niepokoi za mało, gdyż na szczęście, nieszczęście - wszystkiego nie wiemy. Co gorsza wiemy bardzo, ale to bardzo niewiele - dokładnie tyle, ile kieszonkowy konus zechce nam ze swego planu ujawnić. Ujawnia malutko, za to bawi się opozycją jak kotek bezbronną i głupiutką myszką. Bawi się i wespół z Jojem Brudzińskim rechocze, bo zabawa zaiste przednia. Cały czas ma inicjatywę, cały czas - od trzech lat - rozgrywa to, jak chce i kiedy chce. Na tym polega żelazne prawo politycznej inicjatywy, prawo budujące - i słusznie - miażdżącą przewagę polityka myślącego nad Schetyną, Frasyniukiem, Lubnauer, Michnikiem, Jarkiem Kurskim i całą żałośliwą resztą.
   Mamy chwilowo do czynienia z erupcją buntu kobiet, kulawym i koślawym powtórzeniem czarnego protestu parasolek sprzed dwóch lat. Dlaczego kulawym i koślawym? Po pierwsze cynicznie sprowokowanym przez naczelnika, który szybko się nudzi i szuka ciągle to nowej polaryzacji - im ostrzejszej i gwałtowniejszej, tym lepiej. Po drugie mocno rozpaczliwym, bo ślepym - jak zawsze u nas bez politycznego planu i takowej perspektywy. Po trzecie smutnym z tego samego powodu,, dla którego świetlisty protest sądowy został spuszczony do kibla. Został spuszczony, bowiem tak zwani i pożal się Boże liderzy rozładowali go, kierując naiwny tłum (a w tym przypadku młodociany, na czym nam podobno bardzo zależy) pod Sąd Najwyższy. Po co? Żeby Jarek Kurski poczuł się lepiej? Ta zagadka do dziś spędza mi sen z powiek. A można było małą albo i nieco dłuższą chwilkę potrzymać pisowskich gierojów w zamknięciu. Trochę podnieść im adrenalinę. Ot taki majdanik, podobny chociażby do akcji Piotra Dudy w 2013, po podwyższeniu wieku emerytalnego.
   Można było, ale nasze kierownictwo uznało, że należy natychmiast rozładować napięcie, a tłum młodzieży rozpuścić do domu, względnie do najbliższej knajpy. Uczestniczył w tej żałosnej szopce Władysław Frasyniuk, bohater mojej i - niestety nie tylko mojej - młodości. Skutek: znakomity, od tej pory konus może być pewien, że na ulicę żaden wielki tłum już nie wyjdzie, bo tłum - szczególnie świadomy - nie znosi marnowania swojego wysiłku i jakiegoś tam, jakby to śmiesznie nie brzmiało, poświęcenia. Nasz tłum nie toleruje wesołych romków, którzy tylko udają liderów. Słusznie i naukowo. Co do wesołych romków - nie mam tu na myśli Władysława, jeno innych szatanów, którzy tam byli czynni. Nawet za czynni. W nieuchronnym rezultacie w listopadzie, gdy Kaczyński dorzynał sądy, protestowało jedynie kilkuset najtwardszych ulicznych wojowników z KOD i ORP. Nie trzeba dodawać, że czynili to osobno: w bezpiecznej odległości trzystu metrów od siebie nawzajem.
   Tym razem, gdy Kaja Godek forsuje totalny zakaz aborcji, nie będzie ani trochę inaczej, bo być nie może. Nic się w naszej żałosnej pseudoopozycyjnej gromadce nie zmieniło i rzecz jasna nie zmieni. Ani przed wyborami sejmikowymi, które koncertowo i na własne życzenie przegramy, ani też po niej, gdy okaże się wszem i wobec, że król jest nagi. Nagi i w swojej nagości strasznie śmieszny. Dotyczy to - podkreślam to jeszcze raz i z całą mocą: Schetyny, Lubnauer, ale nie tylko - jeszcze Michnika, Lisa, Kurskiego, Baczyńskiego i całej reszty znakomitego i wielce z siebie zadowolonego - towarzystwa.
   Skoro oni nie mają żadnego kontaktu z własnym mózgiem i duszą  - trudno, trzeba to wziąć na klatę. Musi - chwilę po masakrze w sejmikach - dojść do naszego polskiego qui pro quo. Nowa drużyna weźmie odpowiedzialność za Polskę, która leży w tej chwili na ulicy. Każdy - kto chce i nie chce - może sobie o nią i o nasz polski honor w tej chwili wytrzeć buty. Tak być oczywiście nie może i tak z pewnością nie będzie. Jeszcze tak nisko nie upadliśmy jako wspólnota - i jako naród.
   Kaczyński przez cały ten czas gra swoje żałośliwe, wszakże jakże skuteczne gierki. Gra na kolejne polaryzacje, doszczętne skłócenie wszystkich ze wszystkimi, które zapewnić mu ma tysiącletnią rzeszę narodu polskiego. Gra i cały czas wygrywa, bo z Michnikiem (w obecnej postaci) i Schetyną wygra każdy, nawet mocno ograniczony na umyśle. Na obecnym etapie Kaczyński  gra polskimi kobietami. I rzecz jasna wygra, bo korzysta z niespodziewanego luksusu politycznej inicjatywy. On rozdaje karty - i tak jeszcze przez kilka miesięcy pozostanie.
   Kierownictwo ruchu anty PiS, które wyłoni się po tej zaprogramowanej masakrze, musi trzymać się dwóch prostych zasad. Pierwsza: czuć się odpowiedzialnym, odpowiedzialnym w stu procentach za kraj. Druga: wszystkie listy, a przede wszystkim do sejmu i senatu, wyłonić należy w drodze powszechnych prawyborów. To obywatele zdecydują i to oni - w końcowym rachunku - pokonają pisowską dyktaturę.
Paweł Kocięba-Żabski  
   
 

piątek, 16 marca 2018

Wstyd krzywousty banksterze Mateuszu, a znacznie większy wstyd i hańba Tobie Kornelu

  Tani, a na grzbiecie rodaków uczyniony zarobek oraz wysługiwanie się bezwzględnym korporacjom, to powszechnie uznawany symbol moralnej klęski i zgnilizny III RP. Jeszcze chwilę temu nie byłem do końca pewien tego narodowego aksjomatu, jednak Twój syn - premier naszego wspólnego państwa - wreszcie mnie przekonał. Wcześniej Grzegorz Schetyna, równie przecież bohaterski, a jednocześnie zaprzysiężony przez Ciebie, Kornelu, w Solidarności Walczącej, nijak nie był w stanie przekonać mnie do tej polskiej ludowej mądrości, choć starał się niewątpliwie -  aczkolwiek nieco mimowolnie i raczej przykładem niż myślą.
  Co innego Twój Mateusz: nawet nie przez to, że bezwzględnie (jakieś nowe sformułowanie: może bez najmniejszych skrupułów?) oraz poprzez żałosne intrygi u zagranicznych właścicieli  wyeliminował prezesa Jacka Ksenia, prawdziwego i godnego najwyższego szacunku twórcę potęgi banku WBK BZ. Zdecydowanie jednak bardziej przez niegodne polskiego premiera kombinacje i ukrywanie majątku zdobytego na służbie u Irlandczyków. Twój Mateusz przyszedł tam przecież na gotowe, a wypromował go u irlandzkich właścicieli złowrogiej korporacji - na waszą usilną prośbę - nie kto inny jak Bogdan Zdrojewski i Ryszard Czarnecki; niewiele to miało wspólnego (nie pierwszy przecież i nie ostatni raz) z jakkolwiek pojętym profesjonalizmem a - co gorsza - z jakkolwiek pojętą uczciwością. Nawet Kornelu, z uczciwością katolicką, którą Ty - jako wzorowy Polak-katolik - niechybnie wysoko cenisz.
  Mateusz już znacznie wcześniej przekonał mnie do tej koncepcji wciskaniem na chama polskim frajerom frankowych kredytów (Boże święty, zupełnie jak ten straszny Petru, choć Rysio był tylko głównym ekonomistą, nie prezesem przecież); potem jeszcze poprawił, już jako pożal się Boże polski premier - ukrywaniem majątku, kombinowaniem jak koń pod górę oraz chowaniem się w tej mierze za żonę, z którą już parokrotnie zdążył pogłębić zakres rozdzielności majątkowej. Wiedz Kornelu, że Twój syn niczego w tej mierze nie wynalazł. To samo od zawsze czynią dyktatorzy z Hondurasu, Panamy czy Boliwii, a jeszcze bardziej konsekwentnie czynili w przeszłości Idi Amin, Bokassa i cała posowiecka Azja Środkowa.
  A po cóż mają się nerwowi i zazdrośni z natury Polacy zagłębiać w wątpliwe tajniki zakupów i sprzedaży nieruchomości przez swojego premiera? Niech się lepiej zajmą willą Kwaśniewskich w Kazimierzu czy tajemniczym zabójstwem Jaroszewiczów. Cóż mam zrobić Marszałku Seniorze - głoszący prymat woli narodu nad prawem stanowionym - że kojarzy mi się to nieodparcie z Nursułtanem Nazarbajewem, który podobnie ja Ty ma niezwykle udanego syna i do tego - wyobraź sobie - ukochanego następcę. Nie odróżnia się onże Nursułtan od swojego kolegi Alijewa, a ten - mój Kornelu - od całej reszty posowieckiego nieszczęścia i wiecznego wstydu przed światem. Tam syn pierwszego sekretarza to całkowicie naturalny następca. Jaki pierwszy sekretarz - pardon, przecież w obecnej nomenklaturze prezydent. Co to ma wspólnego z Tobą? W kolejnym akapicie chętnie Ci to zwięźle i przystępnie wytłumaczę
  Czym się różni Twój syn Mateusz od młodszego Nazarbajewa, a jeszcze bardziej od młodych - i niezwykle udanych - a jeszcze młodszych Alijewa i Kadyrowa? Wymienię trzy istotne różnice: jego (Mateusza)  stary był niegdyś prawdziwym antykomunistą; partia, do której syn się ostatecznie przykleił - choć wcześniej bardzo pieścił się z premierem Donaldem jako jego oficjalny doradca - okazała się już po dwudziestu latach demokracji straszliwie i nieubłaganie antykomunistyczna; a jeszcze na domiar wszystkiego PiS wspólnie z Tadeuszem Rydzykiem wygrał wybory. Mało tego: wygrał je także bez żadnych fałszerstw, tak charakterystycznych dla azjatyckich i latynoskich satrapów. Na szczęście mogę Cię zapewnić, że to już ostatni raz. Następne komisarze Joja Brudzińskiego obejmą swą staranną i wszechstronną opieką, gdyż nie mogą oni - niestety - zdać się wyłącznie na wątpliwe kaprysy summa summarum dość przypadkowego społeczeństwa.
  Co do pamięci o antykomunistycznej postawie i takowej walce, szczególnie action directe: najstarsi komunistyczni siepacze, a wraz z nimi ich dzieci i wnuki nie pomną - nawet na ciężkich torturach - wkładu PiSu w owe srogie zmagania. No, może ze znaczącym wyjątkiem posła Pięty, który okradał w Bielsku komunistyczne samochody oraz Joja Brudzińskiego, który - w chwilach wolnych od szczecińskiego duszpasterstwa - napadał i okradał ludzi w jeszcze bardziej komunistycznych pociągach. Antykomunistyczne bohaterstwo Joja ściągnęło nawet na jego młodą głowę straszliwe represje: po informacjach z prokuratury dyrekcja usunęła go z technikum. Twój wielki przyjaciel Jarosław wręcz uwielbia takie postaci. Zgoła nic na świecie nie zastąpi bowiem dobrego haka - dobry hak rules! Taki osobnik będzie wierny swemu kieszonkowemu szefowi do śmierci, a nawet trochę zza grobu. Zdaję sobie sprawę - chociaż przychodzi mi to z niejakim trudem, miły Kornelu - że prezes IPN Szarek wnet poprawi te drobne szczegóły. Tak jak w filmikach puszczanych w waszym lokalu "Konspira" we Wrocławiu, według których to Twoja SW niepodzielnie przyniosła Polsce niepodległość, a wszyscy jej prawdziwi twórcy i sprawcy owszem wizualnie w nich występują - jeno na wszelki wypadek niepodpisani. A po cóż podpisywać, jeżeli od maleńkości jest się dzieckiem Solidarności Warczącej, jedynej antykomunistycznej organizacji naszego globu?
  Wracając do premiera-prezesa irlandzkiego banku: zawsze dobrze jest się w życiu na jakiś wariant zdecydować: albo robimy rodaków na potęgę w bambuko - niekoniecznie z Żydami, można i z braku laku z Irlandczykami - albo rżniemy niezłomnych patriotów, rzecz jasna tych z żydożerczej i hitlerolubnej Brygady Świętokrzyskiej. Najgorzej jest miotać się pośrodku, próbując obsadzać obydwie te role - nieco sprzeczne przecież - naraz i niemal jednocześnie. Wtedy Kornelu pozostaje już tylko siara, poruta i ponury rechot osób choć trochę zorientowanych w sprawie.
  Kończąc już: my, którzy wbrew Tobie i Twojej bohaterskiej konspiracji (również po roku 89) stworzyliśmy III RP, tego mimo wszystko nie żałujemy, choć to nie my niestety (oj ta polska chora zawiść!) się w niej tak pięknie i zgrabnie urządziliśmy.  Do podobnego stopnia upadku i zidiocenia nie doprowadzi nas nawet młodszy z braci Kurskich - kolejny obok Ciebie przykładny katolik. We mnie - inaczej niż w zaprzysiężonym przez Ciebie Grzegorzu Schetynie i Rafale Grupińskim - narastają wszakże coraz większe i większe wątpliwości. W przeważającej mierze wobec cwaniaczków (również wywodzących się z SW), przeliczających niegdysiejsze zasługi na szmal wyprowadzany ze skarbowych spółek, chociażby KGHM. 
  Mówię Ci to Kornelu otwarcie i bez najmniejszej przyjemności: żarty się skończyły. Odtąd każda tania chytrość i każde nowonomenklaturowe złodziejstwo zostaną bezwzględnie rozliczone i ukarane. To Ci po starej znajomości - i przez szacunek dla Twojej postawy na początku stanu wojennego - z głębi serca obiecuję. Rozliczenie irlandzkiej korporacji, która zatrudniła Twojego syna, nie będzie stanowiło żadnego wyjątku.
  Ukrywanie dochodów w rajach podatkowych stanowi oczywiste oszukiwanie Państwa Polskiego, a przez to współobywateli - uczciwych podatników, w końcu - jakby Kornelu nie patrzeć - tak ukochanym przez Ciebie Polaków. Powiedz też synowi, żeby nie usiłował mądrzyć się - wyjątkowo nieudolnie zresztą - wobec światowego żydostwa. Po pierwsze dlatego, że go zjedzą na pierwsze śniadanie, po drugie dlatego, że w polemice z nimi lepiej posiadać minimalne intelektualne przygotowanie. Jak to mówią Rosjanie: podgotowkę. Lepiej niech spojrzy on w lustro i wytłumaczy się komukolwiek jeszcze przez was niezastraszonemu, z dochodów starannie skrywanych przed publicznością. Jakich dochodów? Chociażby trzydziestu trzech milionów, zarobionych jak to powiada Twój wielki przyjaciel Jarosław w globalnej korporacji, w naturalny sposób żerującej na dobrych a prostolinijnych Polkach i Polakach.
Paweł Kocięba-Żabski

niedziela, 4 marca 2018

Kielce przepracowały traumę pogromu, choć Polska ani trochę

   Już prawie półtora miesiąca trwa bezprzykładna i niewiarygodna awantura, którą dobra zmiana wywołała nowelizacją ustawy o IPN. Sprawa od samego początku ma dwa oblicza - moralno-historyczne i czysto polityczne - wymieszane ze sobą tyleż nieuchronnie, co na własne życzenie pisowskich nowelizatorów; i tych z Reduty Dobrego Imienia, którzy wiernie przepisali ukraińskie zapisy o kulcie i prawnej ochronie czci Bandery i UPA, i pożal się Boże legislatorów od Ziobry i Jakiego, po samego Kaczyńskiego, który to wszystko ostatecznie przyklepał i politycznie pobłogosławił. 
   Czuło się w tym wszystkim smrodek ziobrowej prowokacji, która poświęca polski fundamentalny interes narodowy dla małej żałosnej gierki wewnętrznej między "delfinami": oto Ziobro z małżonką, nadobną Patrycją, wsadzają na żydowską minę nowego premiera - niedoświadczonego politycznie, a jak się przy tej okazji dowodnie objawiło, kompletnie zielonego i raczej nierokującego jakiegokolwiek rozwoju. Nasz hurraprawicowy bankster okazał się sztywny, toporny, pozbawiony jakiejkolwiek empatii i wyczucia, a przy tym - jako absolwent historii - kompletnie niedouczony. Wielu z naszego grona bardzo to zaskoczyło (na przykład mnie - całkowicie), chwała więc mściwemu i zazdrosnemu Ziobrze za piękną demaskację nacjonalistycznej głupoty splecionej z banksterskim chłodem, drętwotą i znieczulicą. - Sztywny pal Azji - nic lepiej od nazwy starej kapeli nie określa naszego Mateusza.
   Wątek polityczny od samego początku był rozpaczliwy w swej bezmyślności i całkowitym braku ludzkiego i dyplomatycznego wyczucia: prowokujemy przecież bez najmniejszej potrzeby i sensu największe światowe polityczne i finansowe potęgi, od których w stu procentach zależy nasze bezpieczeństwo, geniusz z Nowogrodzkiej "zdziwiony jest reakcją Izraela", polskie kierownictwo demonstracyjnie lekceważy zarówno jednoznaczne stanowisko Waszyngtonu, jak i enuncjacje Światowego Kongresu Żydów. Kaczyński za chwilę jeszcze bardziej się zdziwi, gdy leniwe dotąd procedowanie art. 7 ulegnie gwałtownemu przyspieszeniu, a presja na węgierskiego "sojusznika" zostanie wielokrotnie zwiększona. Być może to zresztą niepotrzebne, bo Orban już zdążył Warszawę przehandlować - jak się okazuje przedwcześnie, bo tanio. Teraz by wytargował znacznie więcej, również od Żydów i Amerykanów. Nawet Putin zaczyna się obawiać, żeby Kaczyński nie przeholował, bo rosyjskie interesy nie lubią pośpiechu, a tak cenny sojusznik może przecież zawsze niepotrzebnie stracić władzę w wyniku karygodnej nadgorliwości.
   Żeby nieszczęście było pełne, premier Morawiecki z senatorem Żarynem dołożyli swoje: według nich Polski w 1968 nie było, a skoro tak, to sielsko-anielski naród polski nie ponosi żadnej odpowiedzialności za ówczesną antysemicką nagonkę. To bardzo ciekawa koncepcja, bowiem wynika z niej zupełnie bezpośrednio, że alianci oddali w Poczdamie Gdańsk, Szczecin, Wrocław, Opole, Zieloną, Górę  i Gorzów państwu nieistniejącemu, a w każdym razie nic nie mającego wspólnego z obecną Rzeczpospolitą. O wnioski, jakie z tych arcymądrych deklaracji wyciągnąć mogą Niemcy (nie tylko nacjonaliści zresztą), naprawdę nietrudno. Same się pchają w ręce i któregoś pięknego dnia za to zapłacimy.
   Jakieś polityczne korzyści dla obozu rządzącego? Owszem, doraźnie udało się Kaczyńskiemu zgromadzić wokół siebie i swej polityki wszystkie antysemickie upiory, które żwawo powyłaziły ze swych nor. Jest ich w Polsce mnóstwo, natomiast dżin został z butelki wypuszczony i naczelnik szybko straci kontrolę nad tą trucizną; błyskawicznie bowiem znajdą się w tej robocie lepsi od niego, do tego nieskrępowani żadnymi względami międzynarodowymi czy sojuszniczymi. Ta zabawa nie może się dobrze skończyć dla żadnej poważnej partii, PiS nie stanowi tu żadnego wyjątku.
   Aspekt moralno-historyczny sprowadza się uporczywego forsowania bredni - podniesionej do rangi naczelnej doktryny państwowej - jakoby Naród Polski w holokauście nie brał żadnego udziału. Udział brali nieliczni zwyrodnialcy, którzy z definicji nie są częścią narodu - byli co najwyżej jego wyrzutkami, surowo karanymi przez organa Państwa Podziemnego. To niezwykle ciekawa koncepcja, wedle której ponad stutysięczna armia szmalcowników, przynajmniej pięćdziesięciotysięczna armia bezpośrednich morderców (ponad sto Jedwabnych w Łomżyńskiem i na zachodnim Podlasiu oraz niezliczone przypadki prywatnej inicjatywy po lasach i ziemiankach) i milion z okładem tych, którzy przejęli żydowskie mienie i warsztaty to nie Naród Polski. Naród Polski to w tym przypadku 20-tysięczna Żegota i nasi Sprawiedliwi, którzy jeszcze 50 lat po wojnie bali się swoich sąsiadów.
   Wreszcie pogrom kielecki, w którym rok po holokauście polscy milicjanci, żołnierze wraz ze sfanatyzowanym tłumem mordowali ocalałych, a nasi święci harcerze wyciągali ich (albo przypadkowe ofiary o niewystarczająco aryjskiej urodzie) z pociągów i zabijali bez litości na peronach. Komunistyczna prowokacja? Prawie  całe dowództwo kieleckiego UB, KBW i milicji wywodziło się z NSZ i formacji pokrewnych - resort wyczyścił tamtejsze kadry dopiero po pogromie, gdy stało się jasne, że przedwojennego komunisty tam nie uświadczysz.
   I dopiero w tym miejscu szczypta nieudawanego, całkiem prawdziwego optymizmu. Zupełnym przypadkiem pojechaliśmy z kolegą - Pawłem Wrabcem z Obywateli RP - do Kielc w najgorętszym momencie awantury o polski holokaust. Trafiliśmy na osławione Planty 8, miejsce okrutnego mordu. Wiedząc, że mieści się tam od kilku lat siedziba stowarzyszenia imienia Jana Karskiego i muzeum pogromu, spodziewaliśmy się syndromu oblężonej twierdzy - jak chociażby w Jedwabnem, gdzie obelisk posadowiony na miejscu stodoły, znajduje się w strefie złowrogiej ciszy, całkowicie wyizolowanej z wrogiego otoczenia. W Kielcach wszystko okazało się zupełnie inne, wręcz odwrotne. Miejsce pogromu starannie wyremontowane, ale z wielką pieczołowitością dla wojennych i tużpowojennych detali, ośrodek i muzeum pełne ludzi z całego kraju oraz kielczan, nie tylko wycieczek z Izraela. Mimo koszmarnego kontekstu dobra i ciepła atmosfera, którą stworzyli bracia Bogdan i Andrzej Białkowie, twórcy i pomysłodawcy stowarzyszenia.
   Nie ma żadnej ochrony, nie było też nigdy żadnych incydentów, ataków czy malowania swastyko-szubienic, przez całe lata zmory na przykład synagogi wrocławskiej. Przechodnie gremialnie uśmiechali się i witali z gospodarzami ośrodka, gdy przez dłuższy czas staliśmy przed kamienicą. Kielecki dom zły został skutecznie wyegzorcyzmowany i powrócił do miejskiej i społecznej tkanki. Kojarzony z PiSem prezydent Lubawski od wielu kadencji wspiera to miejsce i publicznie mówi o tym, że trzeba prosić o wybaczenie, bo to kielczanie zamordowali swych sąsiadów-kielczan. W wyniku prawie trzydziestoletniej pracy środowiska skupionego wokół Wojciecha Białka miasto przepracowało traumę. Dżin został zagoniony z powrotem do butelki: tę drogę, odważnego, obywatelskiego - nie zadekretowanego z góry - rozliczenia z przeszłością połączonego z rzetelną edukacją, polecić trzeba każdemu miejscu w Polsce, w którym skrzywdziliśmy żydowskich współbraci.
Paweł Kocięba-Żabski