Dlaczego SLD i PSL poszły do wyborów samorządowych osobno, co kosztowało nas kilka ważnych sejmików? Ano dlatego, że obawiały się rozmycia własnej tożsamości i powolnego przejęcia struktur i działaczy przez silniejszego partnera. W tej sytuacji relacja silnej PO z sypiącą się Nowoczesną powinna być demonstracyjnym pokazem partnerstwa, z uszanowaniem potrzeb i specyfiki strony słabszej. To, co stało się w środę jest takiej mądrej i długofalowej polityki jaskrawym zaprzeczeniem - co gorsza aktem całkowicie niepotrzebnym, bo wspólny klub i tak by powstał nieco później, w elegancki i podmiotowy sposób. Oczyma duszy widzimy już, jak Czarzasty i Kosiniak-Kamysz patrząc na brutalne dorzynanie Nowoczesnej gratulują sobie wcześniejszej przezorności i zachowania dystansu. Rzecz to fatalna dla idei wielkiej koalicji obejmującej wszystkie siły antypisowskie.
To niejedyna strata, za którą przyjdzie zapłacić Platformie słony rachunek. Formuła podmiotowej i partnerskiej koalicji jest wyborczo najzwyczajniej w świecie bardziej atrakcyjna, szczególnie dla tych, którzy zarzekali się, że na PO już nigdy więcej - a tych przede wszystkim grupowała Nowoczesna. W tej chwili ci wyborcy widzą gołym okiem, że ich formacja została brutalnie rozjechana. Po raz kolejny będziemy wymagali od nich poświęcenia własnych przekonań dla ogólnej formuły antyPiSu. Zwyczajnie nie wiemy, co zrobią i nie wie tego też przewodniczący Schetyna. Idzie tu jednak o rzecz znacznie większą: o pancerne przekonanie własnego elektoratu, że my się jednak od przeciwnika radykalnie i jednoznacznie różnimy. Oni lubują się w politycznej korupcji i wrogich przejęciach, my nie czynimy tego w żadnym wypadku. Jest bardzo charakterystyczne, że katalizatorem przejścia ośmiu posłów stała się zdrada śląskiego radnego Kałuży. Tak jakby Schetyna poczuł się dramatycznie ograny (Kałużę rekomendowała N) i musiał ostro odreagować. Nie na PiSie niestety, jeno na własnym koalicjancie.
Pozostaje jeszcze kwestia relacji między liderami, przede wszystkim długofalowego budowania zaufania. Idzie tu o relację Gasiuk-Pihowicz/Lubnauer, ale przede wszystkim o relację Schetyny z tą ostatnią. Ona jest bowiem kluczowa i ją szczególnie uważnie obserwują potencjalni koalicjanci z SLD, PSL i mniejszych ugrupowań. Jeżeli przewodniczący PO i N objeżdżają wspólnie cały kraj, nieustannie pokazują się razem i wchodzą w demonstracyjną wręcz zażyłość, to co oznacza obecna sytuacja? Wszystko było grą pozorów i mydleniem oczu słabszemu partnerowi, a prawdziwa polityka polega na użyciu brutalnej siły i do nie jedynie się sprowadza. Jak się ma czuć w tym kontekście Barbara Nowacka, która chętnie pozowała do "trójkątnych" zdjęć obu pań z samcem alfa, a której ugrupowanie jest znacznie słabsze od Nowoczesnej? Cała konstrukcja koalicji zaczyna się chwiać w posadach i bardzo łatwo stracić może moralny mandat. Wszyscy pamiętamy przecież relacje skorpiona łączące Kaczyńskiego z jego przystawkami i straszny los Andrzeja Leppera. Takie skojarzenia mogą się okazać zabójcze dla świeżego jeszcze projektu.
Co do samej Katarzyny Lunauer: boleśnie i w okrutny sposób uderzyła ją własna przeszłość. Gdy wspólnie z Kamilą Gasiuk-Pihowicz pozbawiały władzy Petru, oczywiste było, że dzieje się to za poważne korzyści dla Kamili - funkcję szefa klubu i znaczne wzmocnienie pozycji w partii. Petru o ich porozumieniu zawartym w ostatniej chwili dowiedział się ostatni. Trudno uciec od oczywistej analogii: znowu korzyści dla Kamili i przy zamianie ról teraz to Lubnauer dowiaduje się o intrydze ostatnia. Ostra gra mści się na końcu bezlitośnie.
Paweł Kocięba-Żabski