Obraz warszawskiej dzikiej, czy jak kto woli zbójeckiej
reprywatyzacji nabiera z każdą chwilą nowych, zgoła nieoczekiwanych a
ciekawych barw. Oto Jakub Rudnicki - główny oskarżony afery, a
jednocześnie przez dekadę główny urzędnik ratusza kierujący obsługą
reprywatyzacyjnych roszczeń - okazuje się wspólnie ze swoim bratem
Marcinem serdecznym i długoletnim przyjacielem Mariusza Kamińskiego,
Macieja Wąsika i Ernesta Bejdy: odpowiednio ministra-koordynatora ds
służb specjalnych, jego zastępcy i szefa CBA. Przyjaźń ta zaowocowała
cotygodniowymi radosnymi balangami do tego stopnia udanymi, że
minister-koordynator na czworakach całował się z bokserką Rudnickich.
Połączyły ich ponadto wzajemne nomen omen ojcostwa chrzestne dzieci, do
tego wspólny udział w niezliczonej liczbie wieczorów kawalerskich, wesel
i chrzcin.
Za warszawskiej prezydentury Lecha Kaczyńskiego
przyjaciele ulokowali Jakuba Rudnickiego w ratuszu z jednym zasadniczym
zadaniem: wyczyszczenia Srebrnej 16 ze wszelkich roszczeń spadkobierców. W
owym czasie Ernest Bejda pracował w Srebrnej, więc można zgrabnie to
ująć, że kolega miał wyrządzić dużą przysługę jemu i ... Jarosławowi
Kaczyńskiemu. Bejda z Wąsikiem proponowali też Rudnickiemu ochronę służb
za 30% łapówek z uzyskiwanych roszczeń, czemu ten po wahaniach odmówił.
Wtedy klimat zdecydowanie się popsuł, a stara przyjaźń wbrew przysłowiu
mocno wychłódła. Żeby ją ratować, już po odejściu z urzędu w roku 2016
Rudnicki został tajnym współpracownikiem CBA. Nie uratowało go to jednak
przed rychłym aresztowaniem i procesem. Tak kończy się niestety
najgorętsza nawet przyjaźń przy tak ostrej grze. Warto dodać, że
Krzysztof Śledziewski - urzędnik ratusza, przez którego ręce przechodziła
znakomita większość reprywatyzacyjnych spraw - był wieloletnim agentem
ABW.
Skąd wiemy to wszystko? Z relacji brata Rudnickiego
Marcina, z grypsów wysyłanych przez Jakuba z aresztu oraz z zeznań
rekina warszawskiej reprywatyzacji, mecenasa Roberta Nowaczyka przed
komisją weryfikacyjną Jakiego. O samej zażyłości głównych bohaterów
plotkowało zresztą pół Warszawy. Obraz całości jawi się w tej sytuacji
tyleż ponury, co precyzyjnie odpowiadający warszawskim realiom sprzed
wybuchu reprywatyzacyjnej afery. Szefowie CBA świetnie zdawali sobie
sprawę ze skali procederu, chcieli nawet na nim zarobić, a katonami
stali się dopiero w momencie pierwszej publikacji "Wyborczej", gdy stało
się jasne, że to koniec złotego interesu. Wtedy bez wahania poświęcili
przyjaciela, aresztując go i czyniąc głównym podejrzanym z uwagi na
rekordowe, milionowe łapówki.
Poboczny z pozoru wątek Krzysztofa
Śledziewskiego jest nie mniej ciekawy: wskazuje jednoznacznie na to, że
wszystkie służby naszego państwa były doskonale świadome roszczeniowego
biznesu, przez długie lata nic w tej sprawie nie robiły, a nawet
usiłowały na niej zarobić. Konstrukcja całości jawi się dość
przerażająco: budżet Warszawy okradała czołówka palestry (Nowaczyk był
dziekanem rady adwokackiej) przy milczącym udziale sędziów i pełnej, a
interesownej bezczynności służb. Prawdziwa hańba domowa, uprawiana w
sercu naszej stolicy na oczach przerażonych lokatorów.
Podejście
PiSu do sprawy nacechowane jest skrajną obłudą - przez lata Kamiński (w
końcu wiceprzewodniczący partii) świetnie o wszystkim wiedział, ba,
prowadził poprzez Rudnickiego prywatne reprywatyzacyjne gry, by na końcu,
gdy przez dziennikarzy sprawa się rypła, wziąć się za aresztowania.
Identyczną obłudą cechuje się komisja Jakiego, która nieprzypadkowo jak
ognia unika wezwania na świadka Jakuba Rudnickiego. "Złodziejska" - jak krzyczą paski TVP Info - reprywatyzacja miała się równie znakomicie za rządów PiSu, jak i Platformy. Ot taki proceder ponad podziałami.
Paweł Kocięba-Żabski