niedziela, 4 lutego 2018

Katolicka Białoruś Narodu Polskiego, chwilowo jeszcze w UE

   Zgrabna i wpadająca w ucho fraza o "katolickiej Białorusi", w jaką przeobrażamy się w tempie ekspresowym, świetnie się nadaje do zwięzłego podsumowania ostatniej wojenki dobrej zmiany ze spiskiem żydowsko-amerykańskim, i to z kilku przynajmniej powodów. Intelektualne horyzonty batki Łukaszenki - zresztą raczej z okresu dyrektorowania w rodzimym kołchozie, bo nie te obecne, całkowita mentalna i polityczna izolacja kraju, wreszcie nieuchronne wpadanie w objęcia Władimira Władimirowicza - wszystkie te zjawiska zrównują Warszawę z Mińskiem w sposób zdumiewający, jeśli zważyć, że ciągle jeszcze - niejako siłą rozpędu - jesteśmy ważnym członkiem Unii Europejskiej. Co prawda mentalnie już dawno nie, ale to przecież szczegół drugorzędny. 
   Nowogrodzka twórczo też czerpie z dorobku ukraińskiego, bo to przecież Juszczenko pierwszy wyniósł Banderę na ołtarze, a Poroszenko rzecz dokończył, penalizując krytykę jego osoby i organizacji: Reduta Dobrego Imienia - naszego rzecz jasna - przepisała żywcem odnośne zapisy z ustawy ukraińskiej. Kaczyński nakazał nowelizację wprowadzić bez poprawek i teraz na trzy lata pójdą siedzieć nierozważni badacze skomplikowanych losów Brygady Świętokrzyskiej, Ognia, Burego, Ponurego i setki z okładem Jedwabnych w Łomżyńskiem i na Podlasiu. Co charakterystyczne, Polacy kupili kult wsiowych watażków z krwią niewinnych na rękach jeszcze chętniej niż Ukraińcy ze swoją zerową tradycją państwową i dramatycznym deficytem historycznych autorytetów w narodowym panteonie.
   Wątpliwej pikanterii dodaje sprawie fakt, że referentem nowelizacji w senacie okazał się gowinowiec Jarosław Obremski, polityk jak na pisowskie standardy nader liberalny, żaden przedstawiciel "ciemnego ludu", których przecież w izbie wyższej nie brakuje. I teraz nie wiemy zgoła, czy to Nowogrodzka się w ten sposób zabawiła kosztem Gowina, czy też sam Obremski uznał, że wypada i trzeba się zasłużyć w obliczu rychłej decyzji naczelnika w kwestii kandydatury na prezydenta Wrocławia: prezes bowiem jeszcze nie rozstrzygnął, kogo wyśle w bój o niegdysiejszą twierdzę Schetyny: "miękkiego" Obremskiego z nielubianego przez siebie Porozumienia (d. Polska Razem) czy "twardą" Stachowiak-Różecką z właściwego PiS. Sam Obremski - notabene wychowanek ojca Ludwika Wiśniewskiego - powinien połknąć język przynajmniej ze dwa razy, albowiem wśród najbliższych przyjaciół ma autorów prac o tematyce polsko-żydowskiej, pięknie podpadających pod paragraf o "przypisywaniu zbrodni holokaustu Narodowi Polskiemu". Naczelnik bywa perwersyjny w tym raczej wąskim zakresie, dlatego uwielbia takie sytuacje.
   Po co Kaczyński to zrobił, narażając się z błahej przyczyny (naturalnie w wymiarze geopolitycznym) Żydom i Amerykanom? Powstały, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, dwie szkoły: falenicka i otwocka. Falenicka powiada, że wódz się zgapił - o to nietrudno, zważywszy poziom jego międzynarodowego obycia - i zgapiwszy się, poczuł się zmuszony pójść za ciosem, aby nie stracić twarzy wobec prawdziwych Polaków. To niewykluczone, bo co jak co, ale ścisłą więź z Waszyngtonem prezes zawsze cenił sobie niezwykle wysoko, w przeciwieństwie do związków z lewacką Brukselą. Szkoła otwocka, przypisując Kaczyńskiemu dary nadprzyrodzone, uważa, że nawet Amerykanów i ich nomen omen Patrioty ma on już głęboko w dupie, a gra wyłącznie na skonsolidowanie wokół siebie wszystkich naszych patriotów o nieprzesadnym IQ, których przecież mamy rzesze niezliczone. Podobny zamysł naczelnika - przecież potem załagodzimy sprawę i tak do końca jednak Waszyngtonu nie stracimy - potwierdzałyby niewątpliwie najnowsze sondaże, dające PiSowi większość bezwzględną, niemalże konstytucyjną. Gdyby tak teraz, na fali narodowego wzmożenia, zdecydował się na przedterminowe wybory, pewnie by ją łatwo uzyskał i zamknął usta Brukseli, tak jak wcześniej uczynił to Orban.
   A że zrażając sobie Amerykanów, wpadamy chcący-niechcący do saka Moskwy? No cóż, idziemy tą drogą już dwa i pół roku. Najwyższy więc czas przywyknąć do myśli, że naczelnik - przy słabiutkiej i wciąż charakterystycznie słabnącej retoryce antyrosyjskiej - nie widzi w tym niczego złego. Zgoła przeciwnie: uważa, że mocni ludzie, silni przywódcy i wielcy patrioci (a przy tym przeciwnicy rozlazłego i zdemoralizowanego Zachodu) zawsze się dogadają i dobrze politycznie oraz psychologicznie zrozumieją. Wprawdzie nagłe wyrzucenie Antoniego odczytać mógł Putin jako akt wrogi (w końcu nikt od trzystu lat nie wykonywał roboty rosyjskiej w Polsce zgrabniej od niego), ale przecież to był ruch czysto taktyczny: Antoni zawsze może powrócić w należnej glorii i chwale.
   Wracamy tym samym, zatoczywszy niewielkie koło, do katolickiej Białorusi Narodu Polskiego. Co było do okazania, jak pisaliśmy w podstawówce na szkolnej tablicy. I co szczególnie, z głębi serca, dedykuję senatorowi Jarosławowi Obremskiemu.
Paweł Kocięba-Żabski

7 komentarzy:

  1. I oczywiscie wszystko to z blogoslawienstwem polskiego Kosciola ... !!!Ktoremu blizej do rosyjskiej cerkwi niz do zachodnio europejskich katolickich Kosciolow.

    OdpowiedzUsuń
  2. O Kościele w tym kontekście nawet nie warto wspominać, bo on niczego przeciwko tej władzy nie zrobi. Nawet z uchodźcami jedynie pozoruje z uwagi na Franciszka - nagle okazał się dziwnie nieskuteczny. Jakoś w Komisji Majątkowej szło mu znacznie lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Goraco polecam dolujacy wywiad z Agata Bielik-Robson pt : Nowe Sredniowiecze , w piatym numerze Polityki. Czyzby juz nie bylo nadzieji...???? :-(

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałem, ona na to wszystko spoziera z lotu ptaka, dziwiąc się jedynie, że przez 30 ostatnich lat skutecznie wmawialiśmy sobie i innym, że jesteśmy normalnym europejskim narodem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dobra analiza ... Polecam !https://www.skwerwolnosci.eu/a/2018-02-07/narod-bez-skazy-nie-dajmy-sie-zwiesc/

    OdpowiedzUsuń
  6. Faktycznie,znakomita - bo klarowna do bólu.

    OdpowiedzUsuń