niedziela, 4 marca 2018

Kielce przepracowały traumę pogromu, choć Polska ani trochę

   Już prawie półtora miesiąca trwa bezprzykładna i niewiarygodna awantura, którą dobra zmiana wywołała nowelizacją ustawy o IPN. Sprawa od samego początku ma dwa oblicza - moralno-historyczne i czysto polityczne - wymieszane ze sobą tyleż nieuchronnie, co na własne życzenie pisowskich nowelizatorów; i tych z Reduty Dobrego Imienia, którzy wiernie przepisali ukraińskie zapisy o kulcie i prawnej ochronie czci Bandery i UPA, i pożal się Boże legislatorów od Ziobry i Jakiego, po samego Kaczyńskiego, który to wszystko ostatecznie przyklepał i politycznie pobłogosławił. 
   Czuło się w tym wszystkim smrodek ziobrowej prowokacji, która poświęca polski fundamentalny interes narodowy dla małej żałosnej gierki wewnętrznej między "delfinami": oto Ziobro z małżonką, nadobną Patrycją, wsadzają na żydowską minę nowego premiera - niedoświadczonego politycznie, a jak się przy tej okazji dowodnie objawiło, kompletnie zielonego i raczej nierokującego jakiegokolwiek rozwoju. Nasz hurraprawicowy bankster okazał się sztywny, toporny, pozbawiony jakiejkolwiek empatii i wyczucia, a przy tym - jako absolwent historii - kompletnie niedouczony. Wielu z naszego grona bardzo to zaskoczyło (na przykład mnie - całkowicie), chwała więc mściwemu i zazdrosnemu Ziobrze za piękną demaskację nacjonalistycznej głupoty splecionej z banksterskim chłodem, drętwotą i znieczulicą. - Sztywny pal Azji - nic lepiej od nazwy starej kapeli nie określa naszego Mateusza.
   Wątek polityczny od samego początku był rozpaczliwy w swej bezmyślności i całkowitym braku ludzkiego i dyplomatycznego wyczucia: prowokujemy przecież bez najmniejszej potrzeby i sensu największe światowe polityczne i finansowe potęgi, od których w stu procentach zależy nasze bezpieczeństwo, geniusz z Nowogrodzkiej "zdziwiony jest reakcją Izraela", polskie kierownictwo demonstracyjnie lekceważy zarówno jednoznaczne stanowisko Waszyngtonu, jak i enuncjacje Światowego Kongresu Żydów. Kaczyński za chwilę jeszcze bardziej się zdziwi, gdy leniwe dotąd procedowanie art. 7 ulegnie gwałtownemu przyspieszeniu, a presja na węgierskiego "sojusznika" zostanie wielokrotnie zwiększona. Być może to zresztą niepotrzebne, bo Orban już zdążył Warszawę przehandlować - jak się okazuje przedwcześnie, bo tanio. Teraz by wytargował znacznie więcej, również od Żydów i Amerykanów. Nawet Putin zaczyna się obawiać, żeby Kaczyński nie przeholował, bo rosyjskie interesy nie lubią pośpiechu, a tak cenny sojusznik może przecież zawsze niepotrzebnie stracić władzę w wyniku karygodnej nadgorliwości.
   Żeby nieszczęście było pełne, premier Morawiecki z senatorem Żarynem dołożyli swoje: według nich Polski w 1968 nie było, a skoro tak, to sielsko-anielski naród polski nie ponosi żadnej odpowiedzialności za ówczesną antysemicką nagonkę. To bardzo ciekawa koncepcja, bowiem wynika z niej zupełnie bezpośrednio, że alianci oddali w Poczdamie Gdańsk, Szczecin, Wrocław, Opole, Zieloną, Górę  i Gorzów państwu nieistniejącemu, a w każdym razie nic nie mającego wspólnego z obecną Rzeczpospolitą. O wnioski, jakie z tych arcymądrych deklaracji wyciągnąć mogą Niemcy (nie tylko nacjonaliści zresztą), naprawdę nietrudno. Same się pchają w ręce i któregoś pięknego dnia za to zapłacimy.
   Jakieś polityczne korzyści dla obozu rządzącego? Owszem, doraźnie udało się Kaczyńskiemu zgromadzić wokół siebie i swej polityki wszystkie antysemickie upiory, które żwawo powyłaziły ze swych nor. Jest ich w Polsce mnóstwo, natomiast dżin został z butelki wypuszczony i naczelnik szybko straci kontrolę nad tą trucizną; błyskawicznie bowiem znajdą się w tej robocie lepsi od niego, do tego nieskrępowani żadnymi względami międzynarodowymi czy sojuszniczymi. Ta zabawa nie może się dobrze skończyć dla żadnej poważnej partii, PiS nie stanowi tu żadnego wyjątku.
   Aspekt moralno-historyczny sprowadza się uporczywego forsowania bredni - podniesionej do rangi naczelnej doktryny państwowej - jakoby Naród Polski w holokauście nie brał żadnego udziału. Udział brali nieliczni zwyrodnialcy, którzy z definicji nie są częścią narodu - byli co najwyżej jego wyrzutkami, surowo karanymi przez organa Państwa Podziemnego. To niezwykle ciekawa koncepcja, wedle której ponad stutysięczna armia szmalcowników, przynajmniej pięćdziesięciotysięczna armia bezpośrednich morderców (ponad sto Jedwabnych w Łomżyńskiem i na zachodnim Podlasiu oraz niezliczone przypadki prywatnej inicjatywy po lasach i ziemiankach) i milion z okładem tych, którzy przejęli żydowskie mienie i warsztaty to nie Naród Polski. Naród Polski to w tym przypadku 20-tysięczna Żegota i nasi Sprawiedliwi, którzy jeszcze 50 lat po wojnie bali się swoich sąsiadów.
   Wreszcie pogrom kielecki, w którym rok po holokauście polscy milicjanci, żołnierze wraz ze sfanatyzowanym tłumem mordowali ocalałych, a nasi święci harcerze wyciągali ich (albo przypadkowe ofiary o niewystarczająco aryjskiej urodzie) z pociągów i zabijali bez litości na peronach. Komunistyczna prowokacja? Prawie  całe dowództwo kieleckiego UB, KBW i milicji wywodziło się z NSZ i formacji pokrewnych - resort wyczyścił tamtejsze kadry dopiero po pogromie, gdy stało się jasne, że przedwojennego komunisty tam nie uświadczysz.
   I dopiero w tym miejscu szczypta nieudawanego, całkiem prawdziwego optymizmu. Zupełnym przypadkiem pojechaliśmy z kolegą - Pawłem Wrabcem z Obywateli RP - do Kielc w najgorętszym momencie awantury o polski holokaust. Trafiliśmy na osławione Planty 8, miejsce okrutnego mordu. Wiedząc, że mieści się tam od kilku lat siedziba stowarzyszenia imienia Jana Karskiego i muzeum pogromu, spodziewaliśmy się syndromu oblężonej twierdzy - jak chociażby w Jedwabnem, gdzie obelisk posadowiony na miejscu stodoły, znajduje się w strefie złowrogiej ciszy, całkowicie wyizolowanej z wrogiego otoczenia. W Kielcach wszystko okazało się zupełnie inne, wręcz odwrotne. Miejsce pogromu starannie wyremontowane, ale z wielką pieczołowitością dla wojennych i tużpowojennych detali, ośrodek i muzeum pełne ludzi z całego kraju oraz kielczan, nie tylko wycieczek z Izraela. Mimo koszmarnego kontekstu dobra i ciepła atmosfera, którą stworzyli bracia Bogdan i Andrzej Białkowie, twórcy i pomysłodawcy stowarzyszenia.
   Nie ma żadnej ochrony, nie było też nigdy żadnych incydentów, ataków czy malowania swastyko-szubienic, przez całe lata zmory na przykład synagogi wrocławskiej. Przechodnie gremialnie uśmiechali się i witali z gospodarzami ośrodka, gdy przez dłuższy czas staliśmy przed kamienicą. Kielecki dom zły został skutecznie wyegzorcyzmowany i powrócił do miejskiej i społecznej tkanki. Kojarzony z PiSem prezydent Lubawski od wielu kadencji wspiera to miejsce i publicznie mówi o tym, że trzeba prosić o wybaczenie, bo to kielczanie zamordowali swych sąsiadów-kielczan. W wyniku prawie trzydziestoletniej pracy środowiska skupionego wokół Wojciecha Białka miasto przepracowało traumę. Dżin został zagoniony z powrotem do butelki: tę drogę, odważnego, obywatelskiego - nie zadekretowanego z góry - rozliczenia z przeszłością połączonego z rzetelną edukacją, polecić trzeba każdemu miejscu w Polsce, w którym skrzywdziliśmy żydowskich współbraci.
Paweł Kocięba-Żabski

5 komentarzy:

  1. świetny komentarz, zgadzam się z tezami. Polacy jeszcze nie przepracowali traumy winy....

    OdpowiedzUsuń
  2. Skoro Kielce mogą, wszyscy możemy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Spodobał mi się blog (jestem tu nowy) i ten wpis. Dzięki.
    I tylko to "wyegzorcyzmowanie" nieco mi zazgrzytało, choć przecież użyte w sensie przenośnym.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie, że w przenośnym, choć - jakie to ma znaczenie, Panie Pablobodku?

    OdpowiedzUsuń