Właśnie w tej chwili wchodzimy w zupełnie nową polityczną fazę i dobrze by było zarówno właściwie zrozumieć, jak i precyzyjnie nazwać, na czym ona polega. Po półtora roku raczej bezkarnych wyczynów dobrej zmiany - za ewentualną dla niej karę można było do tej pory uznać jedynie fakt, że pomimo potężnych transferów socjalnych i obniżenia wieku emerytalnego PiSowi nigdy nie urosło powyżej magicznej granicy 40% - doczekaliśmy wreszcie prawdziwego przełomu w Brukseli, który narodem potrząsnął na tyle mocno, że kaczystom poważnie tąpnęło. Tąpnęło i co dalej? Jak kania ddżdżu potrzebujemy teraz potężnego, obywatelskiego ruchu społecznego, który by to tąpnięcie zamienił w solidny zjazd aż do wyborczego końca, a niezaczadzonej narodowym socjalizmem części narodu przyniósł nadzieję, że zwycięstwo nie będzie oznaczało prostego powrotu do epoki Tuska - słowem nie będzie gorzkie, jałowe i tylko na chwilę.
Trend wyłaniający się z trzech pobrukselskich sondaży pokazuje trzy postawowe rzeczy: po pierwsze skończył się okres miodowy PiSu, wielkie rozdawnictwo socjalnych prezentów zostało skwapliwie skonsumowane i spowszedniało - Kaczyński więcej podarków nie ma, teraz czarować będzie już tylko spektakularnymi aresztami, procesami i komisjami śledczymi; po drugie opozycji traktowanej sumarycznie prawie nie rośnie, łączny jej wynik to ciągle niecałe 40%, przy solidnych 45% PiS i Kukiza liczonych razem; po trzecie efektowne samobóje Kijowskiego i Petru wykonane na przełomie roku sprawnie i skwapliwie wykorzystał doświadczony Schetyna, rozstrzygając dylemat prezesa, kto będzie szefem opozycji. Antypisowski elektorat w naturalny sposób skupił się wokół jedynego poważnego zawodnika na pokładzie, nie bacząc na wcześniejsze grzechy i całkowity brak głębszej zmiany w PO. Tak zwany efekt Tuska również zadziałał wyłącznie dla Platformy: uskrzydlony Schetyna uzyskał idealny dla siebie status krajowego Donalda i dodatkową gwarancję, że prawdziwy Donald przez długie dwa i pół roku nie odbierze mu przywództwa.
Jeśli PO wskoczyła na miejsce tuż za PiSem i dmucha mu teraz w szyję, nie unikniemy kilku pytań, nieprzyjemnych dla tej partii, a jeszcze bardziej nieprzyjemnych dla ludzi pragnących autentycznej przemiany w Polsce, nie zaś prostego odsunięcia Kaczyńskiego od władzy i wygodnego powrotu w stare partyjniackie koleiny. Czy Platforma dokonała wewnętrznego rachunku sumienia, czy rozumie, jak wspaniały grunt przygotowywała przez lata pod zwycięstwo tanich populistów? Czy zerwała z ogłupiającym i niszczącym wszelkie indywidualności systemem wodzowskim, idealnym dla bezideowych aparatczyków, a skutecznie odrzucającym niezależnych z natury ideowców z NGOsów i ruchów miejskich? Czy wewnętrzne mechanizmy w partii Schetyny różnią się w sposób istotny od standardu pisowskiego? Czy wreszcie sam Schetyna dojrzał do roli lidera, który na partnerskiej i podmiotowej zasadzie budował będzie szerokie porozumienie Polski europejskiej i demokratycznej?
Bardzo bym chciał choćby takiej przemiany głównej partii opozycyjnej i sposobu myślenia jej lidera, żeby i ona i on przynajmniej zadawali sobie podobne pytania. Jeśli uznają, że gwałtowny przyrost sondażowy zwalnia ich z tego przykrego obowiązku, niech Pan Bóg ma nas w swojej opiece. Partyjniacki do bólu i fatalny dla kraju klincz PO-PiS trwać będzie wtedy w najlepsze, poziom publicznego zaangażowania młodego pokolenia spadnie jeszcze niżej (jeśli to w ogóle możliwe), a ewentualne odsunięcie Kaczyńskiego od władzy potrwa co najwyżej jedna kadencję albo zdecydowanie krócej.
W nowej sytuacji trzeba sobie odpowiedzieć na dwa fundamentalne pytania - dlaczego tak ważny był KOD w jego zeszłorocznej postaci i do czego jest Polsce potrzebna, wręcz niezbędna, autentyczna demokratyczna lewica. Obywatelski ruch demokratyczny, angażujący dziesiątki tysięcy ludzi, dawał szansę na odnowienie sceny politycznej, wpuszczenie do niej świeżej kwi, wymuszenie wreszcie na partiach wyższych standardów oraz ideowego i programowego wysiłku z prawdziwego zdarzenia. Kluczowym jego zadaniem było również (i ciągle jest) stworzenie naturalnej symbolicznej płaszczyzny dla wspólnej listy opozycji, konstruowanej oddolnie, po partnersku, bez dominacji i w efekcie dyktatu najsilniejszej partii. Aż nie do wiary, że ruch obywatelski, jakiego od dawna w Polsce nie widzieliśmy, rozsypał się i zamilkł z powodu tak błahego jak defekty charakteru Mateusza Kijowskiego. Byłoby to tym smutniejsze, im bardziej jest w tej chwili - wobec słabnięcia PiSu - potrzebny.
Co do demokratycznej lewicy z prawdziwego zdarzenia na poziomie przyzwoitych 20% - jej wieloletnia nieobecność okalecza polską politykę, czyni ją wręcz ułomną, całkowicie bez sensu oddaje kwestie socjalne w pacht PiSowi, a partie konserwatywno-liberalne pozbawia wiarygodnego społecznie sojusznika z lewej strony. W rezultacie rosnące w siłę ruchy ekologiczne i feministyczne są w tak zwanej dużej polityce całkowicie osierocone, a reprezentowana przez nie dynamika społeczna i wartościowy zasób nowych, ideowych i wreszcie dużo młodszych działaczy może być kompletnie zmarnowany. Bez pamiętnej wałęsowskiej "lewej nogi" ani się nie uniknie powtórki z arogancji PO, ani nie zagwarantuje prawdziwej zmiany i stabilności koalicji bez PiS. Wszystko jedno, kto tego dokona, choć Bogiem a prawdą już dawno powinna ruszyć z kopyta Nowacka z Piechno-Więckiewicz i Biedroniem - przy założeniu, że partia o znamiennej nazwie "Razem" nie zepchnie tym razem lewicowej koalicji pod próg, tylko wyrośnie wreszcie z przedszkolnego sekciarstwa.
Paweł Kocięba-Żabski