Zawartość teczki Lecha Wałęsy znalezionej w domu wdowy po Kiszczaku zainteresowała tak naprawdę jedynie specjalistów od historii najnowszej, a i to nie na długo. Dlaczego? Bo wszyscy w Polsce, od starców po dzieci mają w tej sprawie pogląd, wyrobiony od dawna i niezmiernie trudny do zmiany. Dla PiSu, korwinowców czy narodowców aksjomatem jest, że Wałęsa przede wszystkim był Bolkiem i jako Bolek, na smyczy bezpieki, doprowadził do powstania i umeblowania III RP. Cała reszta narodu uważa, że zbłądził i poszedł na współpracę we wczesnych 70-tych, natomiast zerwał się ze smyczy, wyzwolił z uwikłań i poprowadził zwycięską solidarnościową rewolucję, odzyskując niepodległość i zwijając radziecki, a potem rosyjski parasol nad Polską. Sam Wałęsa twardo idzie w zaparte, że nigdy nie współpracował ani nie brał za to pieniędzy, czemu trudno się dziwić wobec skali nienawiści i złej woli w niego wymierzonych. Wszelka, naturalna po latach chęć ekspiacji czy przyznania się do błędów czy słabości, mordowana jest tępym nożem przez naszych nienawistników - Wałęsa odmówił IPN-owi nawet próbki pisma, co najlepiej ilustruje poziom wzajemnego zaufania. Ziobro - jak można było się spodziewać - nie próżnuje i na jego polecenie już pięć dni po umorzeniu śledztwa o sfałszowanie teczki przez MSW IPN-owska prokuratura wszczęła śledztwo przeciwko Wałęsie o fałszywe zeznania. I strasznie - bo sprawa jest poważna - i śmieszno, bo IPNowscy prokuratorzy mają na mocy ustawy badać zbrodnie nazistowskie i komunistyczne; nasuwa się więc pytanie, do której kategorii zakwalifikowali naszego Lecha.
Teczka, która dzięki pazerności pani Kiszczakowej ujrzała wreszcie światło dzienne, jest bardzo interesująca dla wnikliwego historyka, niekoniecznie z powodów miłych sercu prokuratora. Do tej pory badacze, przede wszystkim specjalizujący się w wałęsologii Gontarczyk i Cenckiewicz korzystali ze źródeł pobocznych, które bezpieka pozostawiła poza samą teczką, w dokumentacji operacji specjalnych czy innych agentów. Teraz mamy teczkę personalną i teczkę pracy w pełnej krasie i to niewątpliwy przełom. Ekspertyza krakowskiego Instytutu Sehna, która stanowiła podstawę umorzenia śledztwa o fałszerstwo, już na pierwszy rzut oka budzi podstawowe wątpliwości. Doniesienia Bolka są w ogromnej większości rękopiśmienne, więc pierwsze pytanie, jakie narzuca się badaczowi, jest oczywiste: jakie pismo miał wtedy Wałęsa, na ile wyrobione, na ile ortograficzne i z poprawną interpunkcją - według żargonu grafologów chodzi tu o klasę pisma. Mecenas Jacek Taylor opiekujący się wtedy młodym Wałęsą nie pozostawia w tej mierze żadnych złudzeń: pisał on z dużym trudem, potwornymi kulfonami, nieortograficznie i praktycznie bez znaków przestankowych.
I wszystko by się zgadzało, bo w samą wigilię 70 mamy odręczną notatkę (do której autorstwa - jako jedynej - Wałęsa się przyznaje), w której mowa jest o "spodkaniu", kulfony skaczą tam każdy w inną stronę, a przecinków i kropek w ogóle brak. Dokładnie trzy dni wcześniej Lechu miał napisać słynne zobowiązanie do współpracy, podpisane Lech Wałęsa - "Bolek". Ślepy by dostrzegł, że tych dwóch kwitów nie mogła napisać jedna i ta sama osoba, choć pewne podobieństwo faktycznie jest. W zobowiązaniu pismo jest szybkie, regularne i wzorowo ortograficzne; jest to wyrobione pismo urzędnika, który pisze dużo i codziennie. Wszystkie pozostałe odręczne doniesienia Bolka wyglądają bardzo podobnie - były pisane ręką człowieka, dla którego szybkie i sprawne pismo to chleb codzienny. Jak z tego wybrnęli uczeni od Sehna: ano podzielili wszystkie donosy na dwie grupy, w jednej umieścili samotną notatkę "wigilijną", a w drugiej wszystkie pozostałe, rzeczywiście dość jednolite. Grupa pierwsza zawierać miała dokument "sporządzony pod wpływem silnych emocji, w pośpiechu i w nietypowej pozycji pisarskiej", grupa druga - na logikę - zawierająca kwity produkowane zupełnie bez pośpiechu, bez emocji i w typowej pozycji pisarskiej.
Pracujący na zlecenie Ziobry badacze z Instytutu nie rozważyli dość oczywistej innej możliwości: że kulfony postawił sam młody robotnik, a pismem wyrobionym dysponował funkcjonariusz X czy Y, piszący za niego. Czy to samo w sobie Wałęsę całkowicie oczyszcza? Zdecydowanie nie, natomiast kompromituje bez reszty uczoną konstrukcję biegłych. I jeszcze jedno: ponieważ podanie klasy pisma delikwenta stanowi podstawowy obowiązek biegłego, zgodzili się oni, że Wałęsa dysponował "przeciętną klasą pisma". Czyli przeciętna oznacza tu wypadkową nieporadnych kulfonów i pisma wyrobionego o bezbłędnej ortografii i interpunkcji. Biegli stwierdzili również odkrywczo, że pismo Lecha nie zmieniało się poważnie przez 40 lat - oznacza to dokładnie tyle, że absolwent zawodówki w 1970 i prezydent w 1995 pisali z grubsza tak samo. Oznacza po prostu zwyczajną brednię.
Najpierw wielokrotnie Cenckiewicz, a potem IPN-owski prokurator umarzający sprawę domniemanego fałszerstwa bardzo podkreślali, że akta Wałęsy nie były nigdy rozpinane, są opieczętowane - słowem nikt w nich nie mieszał, a kancelaryjny ład bezpieki gwarantuje to ponad wszelką wątpliwość. Skoro tak, to skąd się w aktach wzięła karta ze szwedzkim znakiem wodnym, włożona tam w 82 r. w ramach akcji Ambasador (mającej utrącić kandydaturę Wałęsy do Nobla)? To w końcu było mieszane, czy nie było? I kto to może zagwarantować?
Co do pisma Wałęsy - mogło być tak, że pisał funkcjonariusz, jednak podpis TW to wymóg bezwzględny i podstawowy, chodzi tu przecież o wiarygodność pracy z agentem, nietworzenie przez nieuczciwych funkcjonariuszy bytów wirtualnych. I ten sam prokurator IPN przyznaje, że aż w siedmiu przypadkach funkcjonariusze podpisali się za Bolka, a w jednym wszystko napisał ubek. Oj, mam silne wrażenie, że nie tylko w jednym i nie tylko w siedmiu. Dlaczego w latach 70-tych oficerowie bezpieki mieliby fałszować podpis własnego agenta? Żeby zagarnąć jego kasę? Skoro tak, to spójrzmy pod tym kątem krytycznie na cały materiał. Wybiórczość tego rozumowania jest uderzająca: tam, gdzie nam pasuje do koncepcji traktujemy akta bezpieki jak słowo Pańskie, prawdę wcieloną. Tam gdzie nam nie pasuje, dopuszczamy tak zwane wypadki przy pracy.
Prokurator, którego kolega będzie oskarżał teraz Wałęsę o fałszywe zeznania, również powinien zastanowić się nad jakością i rzetelnością wykonywanej przez siebie profesji: akta z całą pewnością nie były rozpinane, jednak znak wodny papieru przynajmniej w jednym przypadku jest szwedzki i trafił tam w latach osiemdziesiątych, bo bezpieka używała wcześniej wyłącznie polskiego. To są sprzeczności pierwsze z brzegu, wskazujące na to, że na Wałęsę jest zlecenie, trzeba się spieszyć i nie dzielić włosa na czworo.
Lech przez całe życie cieszył się wyjątkowym szczęściem, miał farta i dobrą rękę do niecodziennych manewrów. Gdyby miało się okazać, że rękopiśmienne doniesienia wyszły spod ręki oficerów prowadzących, jego byłoby na starość zwycięstwo, co prawda po latach koszmaru.
Paweł Kocięba-Żabski
Dzięki. Na swojej Facebook-owej osi czasu długo twierdziłem, że nie można utożsamiać bohatera teczki wypadłej z szafy Kiszczaka, TW Bolkiem, z naszym rzeczywistym byłym prezydentem Lechem Wałęsą. Zwykle pisarz pisze książkę, której literacki bohater ma jakiś tam pierwowzór w świecie realnym. Nigdy nie jest on tożsamy ze swoim pierwowzorem.
OdpowiedzUsuń