Pałac prezydencki długie trzy tygodnie negocjował z ONRem warunki udziału Dudy w marszu - no jednak z dużej litery - Niepodległości. O marszu, jego organizatorach i dominujących uczestnikach wiemy wszystko od wielu lat. To, co się zmieniło ostatnio to ocierająca się o sto tysięcy frekwencja. Reszta to stałe faszystowskie elementy gry: rodzima biała Polska katolicka, europejska white power, wypierdalać z uchodźcami, raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę - lista jest długa i dajmy już spokój ponurym cytatom. Pałacowi negocjacje się nie powiodły dokładnie z tego powodu: narodowcy nie zgodzili się na żadne ingerencje w treść transparentów i haseł, zapraszali za to prezydenta do udziału na swoich warunkach. Duda ze zrozumiałych względów odmówił, ale okazało się to całkowicie pozorne, gdy do gry weszła Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Kiedy na podstawie zeszłorocznych doświadczeń zakazała marszu, błyskawicznie wyszło na jaw, że spór dotyczył głównie zachodniej opinii publicznej, broń Boże istoty sprawy. Gronkiewicz to wróg oczywisty, narodowcy to jedynie nieco zbłąkana rodzina, bliska sercu oraz naturalnemu wyczuciu polityki i estetyki. Główny negocjator ze strony premiera minister Dworczyk zastrzegł się od razu i na gorąco, że wszystkie ustalenia z ONR-em są ustne. Co to znaczy? Nic nie zostało uzgodnione na twardo, kibole zrobią dokładnie to, na co im przyjdzie ochota. Nazistowskie treści pojawią się w państwowym anturażu, pod ochroną wojska i żandarmerii, w pełnym majestacie Rzeczypospolitej. Nie wierzę w to, żeby :antysystemowcy od tego się powstrzymali, zresztą uwaga służb będzie skierowana głównie na okoliczne dachy i okna, żeby nikt nie upolował naszych oficjeli z głową państwa i premierem na czele.
Taką jedność zobaczymy w setną rocznicę: pisowska władza państwowa z jednej strony, tuż obok Bosak z Tumanowiczem, a w duchowej komunii z nimi Międlar z Rybakiem. Nie sądzę, żeby był to efekt zamierzony i strategiczny. Najzwyczajniej w świecie zwyciężyło polskie lenistwo i zaniechanie - przez dwa lata wysokie kancelarie szykowały eventy za drobne 200 milionów, naturalnie nikt nie pomyślał o wydarzeniu najliczniejszym, a więc siłą rzeczy centralnym. Ludzie Dudy grzecznie prosili, narodowcy konsekwentnie odmawiali, wreszcie prezydent Warszawy powiedziała: sprawdzam. Wtedy okazało się, że prezydent z premierem pójdą ramię w ramię z narodowcami, a gwarancją braku faszyzmu będzie ustne ustalenie na niezbyt wysokim szczeblu. Duda z Morawieckim stali się w ten sposób zakładnikami kiboli, którzy powinni być z tego powodu mocno szczęśliwi. Zrobią władzy numer, nie zrobią: myślę, że po kolejnej setce antysystemowość zwycięży i jednak zrobią.
Żeby było jasne: nikt nie będzie im wyrywał transparentów i ani wyciągał z tłumu skandujących. Post factum organizatorzy się od "niepokornych" odetną, a policja zrobi ze swoimi nagraniami dokładnie to samo, co ostatnio.
W przyszłym roku nie będziemy raczej świętować wspólnie urodzin Adolfa, ale szlak został przetarty. Na oczach Europy i świata Polska liberalna i demokratyczna staje naprzeciw maszerujących wspólnie PiSu i brunatnych kiboli. To, że nie było to zamierzone, pogarsza tylko sprawę.
Paweł Kocięba-Żabski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz