Wrocław od trzydziestu lat jawił się samorządową dumą naszego kraju, pozostającą zresztą pod rządami dynastycznymi: Zdrojewski, Huskowski, Dutkiewicz. Wszyscy trzej z jednego opozycyjnego łona, towarzysko i ideowo z jednej niedużej rodziny. Wszystkie idylle kończą się raczej prędzej niż później, ta i tak trwała przynajmniej o dekadę za długo. Dlaczego? Bo dynastia, jak to w w schyłkowych organizmach bywa, obrosła tłuszczykiem chytrych a bezwzględnych totumfackich, zainteresowanych wszystkim oprócz dobra wrocławskiej wspólnoty. Z tego też powodu obecna bitwa o Festung Breslau wcale nie jest tak moralnie prosta i oczywista, jak mogłoby się z zewnątrz wydawać.
Główni gracze - Schetyna i obecny prezydent Dutkiewicz - znają się jak łyse konie jeszcze z wczesnego KLD. Rafał Dutkiewicz za namową Schetyny kandydował nawet z listy KLD do senatu w 1993 roku, nie można więc mówić o braku komunikacji między nimi. Kanały komunikacyjne są liczne i drożne, chemii za to między panami nawet na lekarstwo. I nie dziwota, bo przy wszelkich różniących ich pozorach - Dutkiewicz to wszakże katolicki (a jednak światły) intelektualista, autor licznych, acz mocno drewnianych fraszek, za to Schetyna dysponuje zasłużonym wizerunkiem brutalnego killera od brudnej roboty przy Tusku - to jednak mimowolnie wspólna praktyka konsekwentnego budowania osobistego dworu, forsowania wiernych miernot oraz nieznoszenie żadnej krytyki łączy ich niemalże jak syjamskich braci. Skoro tak, to porozumieć się nie mogli i nie nie mogą, bo przecież słońce na nieboskłonie krąży tylko jedno. Efekt znamy: Schetyna za punkt honoru uznał przeforsowanie we Wrocławiu swojego kandydata(tki), a w konsekwencji dogłębne rozliczenie i upokorzenie Rafała; Dutkiewicz natomiast, znany z nieszczęśliwej ręki do współpracowników, stawia i w mieście i w województwie na konfrontację z Grzesiem. Wszystko jedno, jakim kosztem i co znacznie gorsze - wszystko jedno również, czy z jakimkolwiek długofalowym politycznym sensem.
Sytuację w województwie (samorządowym) opisujemy tyleż z przykrością, co z nieuchronnym deja vu: Dutkiewicz od dłuższego czasu skutecznie rozbija antyschetynowy ruch obywatelski, nie podejmując się natomiast wzięcia pełnej odpowiedzialności za ten projekt; odbywa się to na zasadzie wręcz dziecinnej: ma być po mojemu, a jeśli nie - zabieram swoje zabawki i obrażony odchodzę. W tej chwili Dolnośląski Ruch Samorządowy, zbudowany przez byłych platformersów zbuntowanych przeciwko brutalnym metodom lidera, próbuje jednoczyć się z Bezpartyjnymi Samorządowcami prezydenta Lubina Roberta Raczyńskiego, a obrażony - właśnie tak, zupełnie jak w piaskownicy - prezydent Wrocławia tworzy listę odrębną. Oficjalny powód: Dutkiewicz nie akceptuje kandydata na prezydenta Wrocławia Jerzego Michalaka, którego DRS desygnował w grudniu. - Wycofacie Michalaka, pójdziemy razem - powiada Dutkiewicz. - Nie wycofacie, idziemy osobno. Pójście osobno jest politycznym idiotyzmem, za to przedmiot sporu - Jerzy Michalak - to dla odmiany były wrocławski radny, jeszcze niedawno wielki faworyt Dutkiewicza, jego nieoficjalny - za to wielokrotnie namaszczany - delfin i następca. Jak to zawsze u Dutkiewicza, panowie nagle się pokłócili na amen i teraz województwo ma cierpieć za czysto wrocławski spór ojca z synem. Nie trzeba dodawać, że pozastołeczna część województwa patrzy na ten spór z obrzydzeniem: panowie szlachta kłócą się w rodzinie, a my i nasze sprawy nie mają z tym nic wspólnego.
Silne osobowości z bogatej północy i biednego południa województwa - prezydent Lubina Raczyński oraz prezydent Wałbrzycha Roman Szełemej - patrzą na ten żałosny spektakl i kiwają głowami. Wrocław w żadnym wypadku nie zachowa w tej sytuacji autorytetu budującego regionalną wspólnotę. Szełemej buduje ją poprzez osobne negocjacje z Brukselą biednego - wałbrzyskiego i jeleniogórskiego - południa województwa, głównie gmin skupionych w aglomeracji wałbrzyskiej. Raczyński zaś pozostaje niekwestionowanym samorządowym przywódcą KGHM, czyli bogatej północy. Wszystkich za to pogodzi w sejmiku Grzegorz Schetyna, który - korzystając ze skłócenia ruchów obywatelskich - pewnie zmierza po sejmikowe zwycięstwo. Na 36 mandatów weźmie pewnie 16, co oznacza absolutną dominację i pewne rozdawanie kart. Do koalicji potrzebuje trzech radnych: zapewne dwóch eseldowców i kogoś z grona niegdysiejszych buntowników. PiS ma szansę na 14 mandatów i nie posiada wystarczającej zdolności koalicyjnej: mógłby liczyć na Raczyńskiego, ale jego Bezpartyjni Samorządowcy wezmą co najwyżej dwa mandaty.
Wniosek nasuwa się jeden, niespecjalnie zresztą ponury, raczej z gatunku oczywistych: polityka jest sztuką długofalową, premiującą wytrwałość oraz cierpliwość, nie znosi natomiast pajacowania ani megalomanii.
cdn.
Jako etatowy pajac i megaloman stwierdzam, że niepodzielny PiS ma większa szansę przejąć Festung B. niż rozmnażający się przez podział Anypis.
OdpowiedzUsuńI tak by się stało, szczególnie w sejmiku, gdyby nie gwałtowny (z 33 na 25%) spadek notowań PiSu na Dolnym Śląsku.
OdpowiedzUsuń