poniedziałek, 12 listopada 2018

Dutkiewicz zwala na policję, policja na Dutkiewicza

   Mam to głęboko w dupie - tak były ksiądz Międlar zareagował na rozwiązanie wrocławskiego marszu faszystów ("narodowców") i kiboli. Jak powiedział, tak zrobił: po tak zwanym rozwiązaniu Rybak z Międlarem jeszcze dobrą godzinę szczuli na Unię Europejską, a zebrani na wrocławskim rynku wyśpiewywali w nos policjantom, że "zawsze i wszędzie policja jebana będzie". Wykrzykiwali im to triumfalnie w twarz, zdając sobie świetnie sprawę z ich pełnej bezradności gwarantującej własną bezkarność.
   Co tak naprawdę oznacza rozwiązanie marszu? Kto i w jaki sposób bierze odpowiedzialność za dalszy ciąg wydarzeń? Odpowiedzi są proste jak budowa cepa: nic to nie znaczy i nikt nie bierze żadnej odpowiedzialności. Po "rozwiązaniu" impreza trwa w najlepsze, a policja boi się nawet legitymować, nie mówiąc o zatrzymaniu kogokolwiek. Skoro tak, naprawdę lepiej już niczego nie rozwiązywać, aby uniknąć całkowitego samoośmieszenia. 
   W międzyczasie obserwatorzy z ratusza zostali wypchnięci z marszu (sic!) i przez dłuższy czas nie byli w stanie przekazać organizatorom informacji o "rozwiązaniu". Stało się to dobrą godzinę po odpaleniu pierwszych rac i ponad pół godziny po obrzuceniu petardami i butelkami protestujących Obywateli RP, Strajku Kobiet i przypadkowych przechodniów. Dutkiewicz, który groźnie zapowiadał, że rozwiąże manifestację po odpaleniu pierwszej racy, oskarża teraz policję, że nie chciała pomóc obserwatorom ratusza. Policja naturalnie temu kategorycznie zaprzecza i wchodzimy w stan dość żałosnej groteski według dziecinnego schematu "to nie ja, to ty", gdy niespodziewanie mama wróciła do domu. Raczej nie powołamy w tej sprawie komisji śledczej, a przerzucanie się odpowiedzialnością przez dwie poważne instytucje kompletnie podrywa ich autorytet. Narodowców zaś ostatecznie upewnia, że to wszystko pic - fotomontaż.
   Przy trzech (dla policji zaledwie) ofiarach krewkich kiboli rzecznik komendy wojewódzkiej bezczelnie oświadcza, że "nie doszło do zbiorowego naruszenia porządku publicznego". Strach pomyśleć, co przez to naruszenie rozumie. Delikwenta, który rzuca butelką, po prostu się zatrzymuje, a nie czeka, aż będzie ich stu. To raczej logiczne, ale rzecznik z komendantem idą w zaparte. Policja sprawowała nad wszystkim kontrolę, wysłuchując bluzgów na własny temat i bacznie obserwując palenie unijnych flag. Taka kontrola to czysta przyjemność - równie dobrze wszyscy funkcjonariusze mogli udać się na L-4. Swoją drogą w takich sytuacjach zawsze uderza bezradność i strachliwość tych samych facetów, którzy na komisariatach są twardzi i nie znają litości nie tylko wobec Stachowiaka.  
   Jaki długofalowy skutek przyniesie to żałosne wydarzenie? Narodowcy i kibole poczuli się wydatnie wzmocnieni, bo nic tak nie buduje jak "bohaterska" legenda. Oto lewactwo, policja i władza chciały nas zablokować, a myśmy się nie ugięli i ostatecznie zwyciężyli. Trzeba było widzieć, jak po imprezie przywódcy kiboli dziękowali Międlarowi za zwycięskie przywództwo. Dokładnie o to mu chodziło - o blask i nimb wodza, który się lewactwu nie kłania.
   Z agresywnym tłumem na sterydach możliwe są dwie strategie: pozostawić ich w spokoju, pilnując jedynie, żeby nie zdemolowali miasta albo mądrze i sprawnie użyć siły i wymusić przestrzeganie prawa. Wersja pośrednia, w której napinamy muskuły, by po chwili czmychnąć w krzaki, to wariant samobójczy. Jeśli już rozwiązywać marsz, to po pierwszych incydentach, nie pod sam koniec, gdy ma to charakter czysto symboliczny.
Paweł Kocięba-Żabski



2 komentarze:

  1. Święte słowa. Jednak "dzielni" policjanci nie skorzystali z drugiego wariantu. Znaczy, że dali dupy na całej linii. Wariant pośredni. Taką mamy niestety policję.

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda, jednak miasto też niepotrzebnie zwlekało przez długie dwie godziny.

    OdpowiedzUsuń