Trudno orzec, czy afera wywołana życzliwą wysyłką kopii faktur Kijowskiego do kilkunastu redakcji więcej mówi o nim, czy też o kolegach z zarządu i szerzej - o nas wszystkich. Miesza się tu jak zawsze w polskim kociołku skrajna obłuda i fatalnie pojęta "wstydliwość" w sprawach finansowych, brak szczerości i cywilnej odwagi mówienia prawdy w oczy zainteresowanemu, wreszcie tchórzliwe donosicielstwo na towarzysza walki, w oczywisty sposób szkodzące całemu ruchowi obywatelskiego sprzeciwu wobec "dyktaturki" Jarosława.
Chyba nie całkiem zapomnieliśmy, skąd wzięło się przywództwo Mateusza - najzwyczajniej w świecie on pierwszy zareagował na apel Krzysztofa Łozińskiego, pierwszy też nadał facebookowej fali ramy organizacyjne i profil ideowy. Mógł to zrobić każdy z nas, zrobił on. Gdyby uczynił to syn Frasyniuka albo Wałęsy, byłoby to może bardziej symboliczne; gdyby zrobił to chodzący ideał o wielkim doświadczeniu politycznym, byłoby wręcz fantastycznie. Faktem pozostaje, że tym razem przez płot przeskoczył Mateusz Kijowski. Zbiorowe zaszczuwanie go mocno się kojarzy niestety z zaszczuwaniem Wałęsy - z zachowaniem niezbędnych proporcji obaj dalecy są od świętości i obaj niemało narozrabiali. Bardzo łatwo dojść do tandetnego myślowo wniosku, że lepiej by było, gdyby na ich miejscu znalazł się ktoś inny. Sęk w tym, że się taki w odpowiednim czasie i miejscu nie znalazł: w związku z tym mogło się zdarzyć również tak, że "Solidarność" i KOD w ogóle by nie powstały. Nie chcę przez to powiedzieć, że komunizm by przez to nie upadł, a PiS już nigdy nie byłby odsunięty od władzy - po prostu ta historia potoczyłaby się inaczej.
Skąd w nas, tak ułomnych przecież urodzonych anarchistach, dziecinne oczekiwanie niezłomnej szlachetności od lidera? Czego to mianowicie jest przejaw? Sprecyzujmy: nasze wygórowane wymagania dotyczą lidera czy liderów, których wyniosła chwila, którzy nie terminowali przecież w politycznej czy publicznej robocie przez długie lata.
Nie oszukujmy się: Kijowski swojego głupiego błędu nie popełnił w głębokiej konspiracji: ktoś z Komitetu Społecznego KOD podjął decyzję, ktoś faktury zaakceptował i zaksięgował, rzecz nie działa się w próżni; z drugiej strony jest oczywistością, że poświęcić 12 godzin dziennie ruchowi może społecznie poświęcić jedynie osoba zamożna - pozostali full-timerzy powinni pobierać wynagrodzenie, tak jak dzieje się to u Owsiaka czy w najzacniejszych fundacjach. W przeciwnym razie tworzymy sytuację absurdalną, pseudoszlachecko-honorową, której nie zrozumie żaden Duńczyk, Niemiec czy Francuz i w ogóle nikt poza Polską; niezależnie od tego jak bardzo sam osobiście jest ideowy. To, że część środków od sympatyków przeznaczana jest na ten cel jest równie naturalne jak pokrywanie z nich organizacyjnych publikacji, scen, nagłośnienia czy ulotek.
Decyzji o normalnym wynagrodzeniu nie podjęto i wszystko potoczyło się klasycznym szlakiem polskiego piekiełka. Sam Kijowski wkomponował się w szlachetną konwencję, samemu w nią nie wierząc i zdecydował się na wariant najgorszy z możliwych - wystawiał faktury na firmę publicznie powtarzając, że w KODzie nikt pieniędzy nie bierze i brać nie powinien. Oczywiście, że powinien, jednakże po publicznej i otwartej dyskusji oraz odpowiedniej uchwale zarządu. Skutki są opłakane: Kijowskiego brutalnie rozliczają teraz znakomicie opłacani dziennikarze i politycy, ci drudzy z budżetowych publicznych pieniędzy.
Nie koniec na tym - tajemnicą poliszynela jest wodzowski styl Kijowskiego, pochopne usuwanie z KOD krytyków i inaczej myślących, trudności z partnerską współpracą. Jeśli część zarządu i działaczy w regionach miała tego serdecznie dosyć, rzeczą naturalną powinna być otwarta krytyka, wreszcie wystawienie w wyborach na szefa swojego kandydata, reprezentującego inny styl, być może bardziej radykalnego i twórczego politycznie. Tak właśnie powinno być; strzał zza węgła uprzejmym donosikiem do mediów tyleż jest obrzydliwy, co bezmyślny i szkodliwy politycznie; uderza w KOD jako całość i stanowi śliczny prezencik dla prezesa, bardzo mu teraz potrzebny.
I jeszcze jedno: rasowe polityczne kadry nie nawiedzają nas z kosmosu, chętni a zdolni muszą długo terminować. W partyjniackich realiach negatywna selekcja stała się u nas normą, a w konsekwencji plagą i narastającą kompromitacją klasy politycznej jako całości. Kaczyński jako wielki negatywny demiurg zbudził z letargu idealistów, trzymających się do tej pory konsekwentnie z dala i na uboczu, w najlepszym przypadku w NGOsach albo ruchach miejskich. Gołym okiem widać to dziewictwo i jego ogromne koszty w KODzie właśnie. Skoro tak, trzeba zadać sobie najprostsze pytanie: kto zastąpić ma Kijowskiego i dlaczego ktokolwiek ma uwierzyć, że będzie od niego lepszy. Jeśli tej operacji myślowej się nie wykonało albo co gorsza zastąpić ma go ktoś przypadkowy (wedle zasady każdy, byle nie on), publiczne dyskredytowanie dotychczasowego szefa należy zaklasyfikować jako skrajną nieodpowiedzialność.
Jednym słowem - konkurenci wystąp, z otwartą przyłbicą i jasnym programem. A dotychczasowy zarząd niech się uderzy również we własne piersi, a nie traktuje swego zaplecza jak urodzonych wczoraj naiwniaków.
Paweł Kocięba-Żabski
Święte słowa! Dodam jeszcze, parafrazując : tylko niewinny ma prawo rzucić kamieniem, a nie każdy "niezłomny"!
OdpowiedzUsuń...świetne słowa:)
OdpowiedzUsuńUJAWNIĆ KRETA
OdpowiedzUsuń