środa, 11 stycznia 2017

Kaczyński podarował właśnie Brukseli młotek na własną głowę, niestety na nasze również

     Na czym polega strategia polskiej prawicy wobec mlekodajnej Europy? Z grubsza na tym, że my czupurnie pokrzyczymy o złotej wolności, od której obcym wara, potrząśniemy szabelką, z niezrównanym sarmackim wdziękiem ich poobrażamy, a ona - jak to stara mądra ciotka - i tak będzie płacić i wspólnie z amerykańskim  wujem osłaniać nas przed zapędami potężniejącego Putina. Pomysł to śliczny w swej nonszalanckiej prostocie, obarczony wszakże dwoma felerami: nie można przeholować i się za bardzo podłożyć, bo zirytowana ciotka zakręci wreszcie życiodajny kurek i spuści nieznośnego siostrzeńca do kanału. Drugi feler ma charakter obiektywny: Unia się gwałtownie zmienia, szlachetny liberalny altruizm wyparowuje z niej w oczach - Aż tak wam się u nas nie podoba chytrieńcy panowie Sarmaci, to aufwiedersehen i szczęść Boże na nowej drodze życia.
   Gdyby Kaczyński był normalnym naczelnikiem chytrieńkich Sarmatów, grałby na wzór i podobieństwo węgierskiego chłopka-roztropka Orbana: dla węgierskiej publiki to mocny w gębie narodowiec, na brukselskich salonach jawi się ostrożny i układny - takiego za rękę nigdy nie złapiesz. Kaczyński normalnym naczelnikiem niestety nie jest i najżywotniejszy interes narodowy ma tam, gdzie i wzrost PKB. Dla doraźnego upokorzenia opozycji dopuścił do takiej formy uchwalenia budżetu, którą każdy, choć trochę niechętny Polsce wstającej z kolan z dziecinną łatwością podważy i skutecznie zakwestionuje. Naczelnik chwilowo triumfuje i wielce jest z siebie zadowolony - za pół roku może zderzyć się z bohaterskimi Sarmatami, którzy narodową dumę cenią ponad wszystko, ale sto kilkadziesiąt miliardów złotych trochę jakby bardziej. Doprowadził do tej głupoty, której akurat robić pod żadnym pozorem nie wolno.
    Długo debatowały nasze elity, jak to za rozwalenie Trybunału i pomiatanie Komisją Wenecką Bruksela ograniczyć nam może fundusze zapisane w najnowszej perspektywie, względnie surowiej je rozliczać. Debatowały po próżnicy, bo mądra ciotka Merkel robiła wszystko, by krajowi swego pupila Donalda krzywdy nie uczynić. Teraz - po chwalebnym głosowaniu w sali kolumnowej - sytuacja się radykalnie i nieodwołalnie zmieniła. "Dobra zmiana" dostarczyła wreszcie komisarzom niechętnym pisowskiej Polsce narzędzie proste jak budowa cepa.
     Każdy unijny projekt opiera się na większym lub mniejszym wkładzie własnym krajowego budżetu, centralnego bądź samorządowego. Jeśli ustawa budżetowa przyjęta została z poważnym naruszeniem prawa, racjonalnie reagujący komisarze mogą (i w zasadzie powinni) wstrzymać projekty do wyjaśnienia sytuacji. To wyjaśnianie potrwać może na przykład rok, a w międzyczasie spolegliwego Hollande'a zastąpi albo konserwatywny nacjonalista Fillon albo ultranacjonalistyczna Le Pen. Oboje skrajnie niechętni futrowaniu przez swojego podatnika wschodniej Europy, szczególnie tej zbuntowanej wobec Zachodu i jego wartości. W Niemczech przyjazna Polsce Merkel (przynajmniej tej normalnej) może albo przegrać czwartą kadencję albo wyjść z wyborów poturbowana i mocno osłabiona. Dobra ciotka rozpłynie się we mgle, do decydującego głosu dojdą wreszcie tak ukochane przez prawdziwych Polaków narodowe egoizmy i wielcy gracze przestaną bronić pisiorskiej władzy przed nią samą - skończy się pobłażliwość i cierpliwe czekanie na łaskawe opamiętanie Warszawy.
     W tym klimacie żoliborski geniusz narodowej strategii wystawia Polskę na prosty strzał - nie trzeba już używać atomowej broni artykułu siódmego, nie trzeba przejmować się ewentualnym wetem Orbana, wystarczy przyjąć kretyński prezent znad Wisły. Nienawidzący Europy politycy przyjęli ustawę budżetową obarczoną defektem, to Europa ze smutkiem przykręca kurek: nie trzeba do tego żadnego głosowania w Parlamencie ani Radzie Europejskiej, wystarczy decyzja Komisji. Kaczyński wyjdzie na durnia, a wierny pisowski druh Orban z przyjemnością przejmie dodatkowe środki.
     Gdyby nasza opozycja sprowokowała naczelnika świadomie, w wyniku misternie utkanego planu, byłby to prawdziwy majstersztyk, co prawda złowrogi dla kraju. Niestety uczynił to z głupkowatą miną poseł Szczerba, wypowiadając pamiętne słowa: panie Marszałku kochany, muzyka łagodzi obyczaje. 

4 komentarze:

  1. Ostatni akapit należałoby sobie darować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uważam, że jest zbędny. Szczerba nikogo nie sprowokował. Jestem przekonana, że Kuchciński czekał na okazję, by przerwać obrady (brak kworum lub chęci publicznego omawiania budżetu). Z wypowiedzią Szczerby jest trochę tak, jak z wyborem zbyt wielu sędziów TK w poprzedniej kadencji. Swoją ustawę PiS miał już gotową, a że schorowany Kaczyński boi się, że zabraknie mu czasu, to i tak zrobiłby wszystko, by sparaliżować Trybunał jak najszybciej.

      Usuń
    2. Ależ to doskonały komentarz, gdy go czytać uważnie, w kontekście. Żoliborski moralny kurdupel i jego szajka dali się sprowokować nie wskutek misternego planu, tylko z powodu banalnego żarciku Szczerby - to dodatkowo obnaża ich braki intelektualne i krótkowzroczność.

      Usuń