Co więc może łączyć nałożenie na chrystusowe skronie polskiej korony, pięknie rozkręcające się smoleńskie ekshumacje i pisowską galopującą reformę oświaty? Wspólnych mianowników jest wiele, kluczowym jednak wydaje się niewiarygodny infantylizm wtórny, w jaki wpędzić nas chcą nasi nowi władcy; za sojusznika mają w tym zbożnym dziele dominującą część polskiego kościoła katolickiego, z konferencją plenarną episkopatu na czele. Infantylizm to rzecz dla rządzących znakomita - w Polsce od niepamiętnych czasów nadreprezentowana, jednak - jak się okazuje - ciągle o wiele za mało. Jeśli w tej chwili myślących po "dziecięcemu" jest - przyjmijmy roboczo - 30 procent, to władza wzorowo sprzężona z biskupami życzy sobie, by było ich przynajmniej stabilne 60; wtedy piecza doczesna i duchowa nad rodakami będzie wreszcie stabilna, a jej sprawowanie stanie się dla nowej narodowo-katolickiej elity prawdziwą i niewątpliwą przyjemnością. Jak udowodnił Trump, cyfrowe media jedynie ułatwiają i znacząco przyspieszają ideologiczną obróbkę materiału.
Bracia Grimm twórczo wyprzedzili tę śmiałą koncepcję, jednakże przeklęta germańska prostolinijność kazała im głównie straszyć (wtedy przede wszystkim dzieci) złem, wcielonym w baśniowe postaci i epatującym atmosferą grozy - przygotować to miało nieletnich na to, co zdominuje niebawem ich dorosłe życie. Nasi "grimmowcy" zdecydowanie preferują tradycję rosyjską: tam Kryłow z towarzyszami po mistrzowsku potrafili zarysować to co czarne i po manichejsku przeciwstawić mu słodycz prawdziwego dobra, najlepiej w postaci cara bądź carewicza.
Nasz episkopat jeszcze całkiem niedawno (konferencja episkopatu dwukrotnie się wtedy w tej kwestii wypowiadała, ostatnio w 2013) zgodnie i logicznie uznawał, że rosnące po parafiach ruchy intronizacyjne są szlachetne, lecz w szlachetności swej błądzą - wszak "katolicki" znaczy powszechny, Chrystus ze swej boskiej natury jest panem wszechświata i wszelkiego stworzenia, więc koronowanie go na władcę Polski, czy powiedzmy Bułgarii, przynosi Mu mimowolny uszczerbek, dość przy tym groteskowy. Przecież nawet wspomniane wyżej dziecko rozumie, że z dwóch stron granicy raczej nie powinni na siebie spoglądać dwaj koronowani Zbawiciele: jeden nasz polski, a drugi dla przykładu niemiecki. Jeszcze parę lat temu biskupi pozwalali nadgorliwym katolickim posłom wyżywać się w uznawaniu świętego Jana z Dukli (tego, co lewitując nad murami Lwowa odstraszył Tatarów) za patrona roku naszego parlamentu, jednak nie godzili się na operacje dotykające najgłębszego sedna chrześcijaństwa. Najdobitniej wyraził to arcybiskup Sławoj Leszek Głódź wobec posła Górskiego: "niech krawcy krają, murarze murują, a posłowie zajmują się swoją robotą, sprawy wiary pozostawiając fachowcom".
Na przełomie roku episkopat zmienił zdanie, posypał nawet głowę popiołem i uznał w niezrównanej pokorze wyższość "intronizacyjnego" ludu, słowem gorącej ludowej pobożności. Żeby było dobitniej aktu intronizacji dokonano w Łagiewnikach, jeszcze dekadę temu symbolu kościoła oświeconego, a rolę mistrza ceremonii złożono w ręce kardynała Dziwisza, niegdyś uważanego za jego filar, w kontrze do rydzykowego Torunia. Pamiętamy przecież pielgrzymki cudownie nawróconych Tuska ze Schetyną wraz z całym klubem do tegoż sanktuarium, gdy kamera z lubością pokazywała ich rozmodlone oblicza. O tempora, o mores...
Teraz kardynał w jedności z polskim prezydentem i rządem oddają tron polski Chrystusowi, On zaś na szczęście milczy.
Wielu niepotrzebnie pyta, skąd zaciekłość Naczelnika Państwa Jarosława w mordowaniu gimnazjów, które jeszcze dekadę wstecz bardzo mu się podobały. Przymusza on minister Annę Zalewską do sprintu po trupach, narażając swój obóz polityczny na narastający gniew środowiska, samorządów i rodziców. Dlaczego? Bo po reformie 7,5 tysiąca nowych dyrektorów zajmie się lepieniem nowego Polaka, a lepić go będą poprzez posłusznych już i zdyscyplinowanych nauczycieli, z wykorzystaniem nowych podręczników, napisanych wedle narodowo-katolickiego strychulca. Piszę "katolickiego", z pełną świadomością tego, co o podobnym mariażu tronu i ołtarza myśleć może papież Franciszek; bo co o tym myślą w niebie, prędko się nie dowiemy.
A skąd zaciekłość w absurdalnych ekshumacjach, stanowiących przecież w każdej religii głęboką profanację? Cezary Michalski twierdzi, że przyszły symboliczny pogrzeb smoleńskich męczenników posłuży jako akt założycielski nowej Polski. Może i tak, ale znając złośliwą przebiegłość Naczelnika Jarosława, chodzi również o pokazanie biskupom, kto będzie przyszłym koryfeuszem - teraz milczycie wobec świętokradztwa i tak już pozostanie, bo nigdy nie odważycie się na frontalną konfrontację z reprezentantem "suwerena". Nie trzeba dodawać, że nie za darmo - na razie widzimy, w jak obrzydliwy sposób korumpowane są rodziny ekshumowanych.
Oczyma duszy widzę już produkt tych ideologiczno-pedagogicznych operacji, nawet niekoniecznie przyodziany w mundurek OT Macierewicza - ot taki marsz narodowców pomnożony razy sto, prowadzony pewną i niezawodną ręką Wodza.