Wstydzę się za Trumpa bardziej z dziesięciu lepszych powodów niż tylko kampanijnej współpracy z Ruskimi. Jednak skrajna bezczelność ich banalnego układu i wkurza i zbiera na mdłości. Rzadki to przypadek, gdy kandydat na prezydenta największego na świecie mocarstwa zachowuje się jak agent odwiecznej konkurencji. Rzadki, może jedyny w swoim rodzaju, natomiast w pełni zrozumiały. Od pierwszej chwili, gdy największy tani przewalacz wśród amerykańskich deweloperów zdradził swą chęć kandydowania na prezydenta, cała ruska bezpieka dostała od szefów tylko jedno zadanie - niechże ten cudowny kabotyn tak bliski naszym noworuskim ideałom weźmie cała pulę. Już przecież wspólnie z naszymi kurwami obsikał moskiewskie łoże hotelowe Clintonów, więc on prawie nasz. Z grubsza myśli i czuje jak my - z nim podzielimy wreszcie prawidłowo planetę, tak jak w Jałcie zrobił to batiuszka Stalin.
Obecne postępowanie niezależnego prokuratora, a byłego szefa FBI Roberta Muellera, jest jak najbardziej właściwe, może uratować nadszarpnięty honor Ameryki, tak jak się to stało z Watergate Nixona. Czy uratuje, wątpię, bo dotknięte jest u zarania pierworodnym grzechem skrajnej, acz typowej w takich sprawach obłudy. A jakoż to się zdarzyło, że ruscy hakerzy na potęgę wykradają maile Clintonowej, Assange je obficie publikuje; Trump ich do tego procederu otwarcie zachęca, wspólna robota idzie znakomicie, wspólnota celu nie ulega wątpliwości, natomiast między stronami cudownym zrządzeniem opatrzności nigdy nie dochodzi do otwartej na ten temat rozmowy i w efekcie precyzyjnych ustaleń. A fachowcy od rosyjskiego kierunku byli u Trumpa od pierwszej chwili, z całą ;pewnością nie przypadkiem.
Taki Paul Manafort, za skromne 11 milionów kampanijny specjalista u Janukowycza, a pierwszy szef kampanii Trumpa rozmawiał z Rosjanami niemal codziennie, a ich wieloletni protegowani Carter Page i Michael Flynn jedynie niewiele rzadziej. Ten ostatni miał być i przez dwa tygodnie był sekretarzem odpowiedzialnym za koordynowanie amerykańskiego bezpieczeństwa, wielka szkoda, że tak szybko poległ. Mógł oddać Rosjanom jeszcze niezliczone przysługi. Nawet bogobojny Jeff Sessions, sekretarz sprawiedliwości musiał się wyłączyć z tego postępowania z powodu zatajonych kontaktów z Rosjanami.
Jest jasne, że tak piękny deal nie dokonał się samoistnie, bo się dokonać nie mógł. Kto jak kto, ale amerykańskie wszechobecne podsłuchy musiały to wykryć i zostawić po sobie wystarczający ślad dla umiarkowanie inteligentnego prokuratora. Ludzie Trumpa rozmawiali z rosyjskimi służbami w Pradze, w Waszyngtonie, w Moskwie i to wielokrotnie, nie o dupie Maryni przecież. Jeśli brakuje dowodów na współudział prezydenta w tym żałosnym procederze - niech dostarczy ich chociażby śledczy z Pcimia, to w końcu obecnie również sojusznik. Dla amerykańskich służb to kwestia życia i śmierci: obce mocarstwo dzień i noc pracowało na sukces swojego faworyta, a tu nagle, spójrzcie fachowcy wszystkich krajów: brakuje dowodów. Głuchy i ślepy by je znalazł panowie śledczy i naprawdę dość już tego wstydu i żałosnego udawania. Francja się podobnej obróbce nie poddała, za to wy macie to na co zasłużyliście - prezydenta stworzonego przez nowych ruskich. I pamiętajcie, że tego, co zrobił raz, nie zawaha się zrobić ponownie.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że choćby pokazanie światu nienawistnej twarzy Ameryki, niechętnej nawet sojusznikom, to większy grzech Trumpa niż prymitywna kolaboracja ze służbami Putina - w końcu to była przez wszystkie lata nadzieja wolnego świata. Jednak zdrada własnego kraju pozostaje zdradą, choćby tego nie rozumiał tata Ivanki, który przy kasynach w Atlantic City przekręcił setki wykonawców, podwykonawców nie licząc. To jest moralny i intelektualny poziom, z jakim zmierzyć się musi niezależny prokurator Mueller. Ameryka jest o włos od kompletnego i nieodwracalnego ośmieszenia przez cwaniaczka, który najpierw okradł wszystkich biznesowych partnerów, a na końcu wystawił nuklearną potęgę na pośmiewisko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz