Pisząc o Igorze trzykrotnie przed rokiem, jednego nie przewidziałem - że zabójcy pięknie sfilmują własną robotę i wszystkie towarzyszące jej okoliczności. Słyszałem o tym, że paralizatory mają zamontowane kamery, ale do głowy mi nie przyszło, że oprawcy, a już szczególnie ich odrobinę mądrzejsi koledzy o to nie zadbali. Przecież po to tylko zawlekli go do kibla, żeby uniknąć monitoringu na korytarzu i w pokoju zatrzymań. Głupota ludzka nie zna jednak granic.
Co do samego przebiegu zdarzeń trudno było od początku mieć jakiekolwiek wątpliwości. Na Trzemeskiej znęcali się od zawsze, nie wszyscy rzecz jasna, tylko grupa zwyrodnialców, znajdujących w tym szczególne upodobanie. W ostatnich dwóch latach doszły dwie nowości: powszechne użycie paralizatorów i dramatyczne osłabienie kontroli i nadzoru spowodowane czystkami dobrej zmany.
Samo zatrzymanie na Rynku miało kuriozalny charakter: w niedzielę przed siódmą rano zgarniają Bogu ducha winnego chłopaka z ławki, używając do tego siły dwóch, a po chwili trzech radiowozów. Brutalna nieudolność tej interwencji miała się nijak do okoliczności i potrzeby, chwilę później okazało się, że patrole pomyliły Igora z 21-latkiem, który zatrzymywany w sprawie o narkotyki nawiał im w kajdankach. Igor miał przy sobie dowód, więc mimo niefortunnego początku pomyłkę można było i należało wyjaśnić góra w pół godziny.
Stało się inaczej, bo policjanci (a szczególnie jeden) poczuli się podrażnieni i oporem chłopaka i samym faktem, że trzeba go będzie puścić do domu. Dlatego złamali wszystkie możliwe procedury, bijąc skutego zatrzymanego, podduszając i rażąc go wielokrotnie taserem. "Całą baterię na niego wyjebałem" - to proste zdanie sumuje mental sprawcy, działającego na oczach wielu całkowicie biernych świadków. Taser (paralizator) oddziaływuje bezpośrednio na serce, dlatego nie jest to urządzenie wielokrotnego użytku. Normalny człowiek skuty kajdankami nie stanowi żadnego zagrożenia, więc to, co zrobiono Igorowi stanowi przejaw zbydlęcenia i skrajnej bezmyślności zarazem. Jest również oczywistą torturą w świetle definicji praw człowieka. Dodać trzeba, że funkcjonariusze na Rynku zgarniali jak leci ludzi filmujących tę szczególną interwencję, jednego ze świadków pobili, na Trzemeskiej rzecz jasna.
Nasuwa się nieuchronnie pytanie, cóż takiego działo się w tej sprawie przez ostatni rok. Otóż działo się i nie działo jednocześnie. Sądy w tempie jak na siebie ekspresowym skazały na przykład uczestników zamieszek, jakie wybuchły pod komisariatem po całym zdarzeniu. Główny specjalista od paralizatora został przez komendanta zawieszony w czynnościach, po czym - gdy sprawa przycichła - jakby nigdy nic powrócił do zaszczytnej służby. Sprawa śmierci z rąk policji trafiła zaś najpierw do Legnicy, a w końcu do Poznania. Prokuratorzy tamtejsi od początku dysponowali inkryminowanym nagraniem, dysponowali również zapisem monitoringu z komisariatu, który tajemniczo zaginął, ale się potem cudownie odnalazł. Mając w ręku takie dowody, nikomu nie postawili żadnych zarzutów, ba - nie wnioskowali nawat o kary dyscyplinarne. Odpowiedzialny za policję wiceminister Zieliński rok temu z trybuny sejmowej obiecywał dwa niezależne od siebie zespoły kontrolne w tej sprawie, oba z udziałem biura spraw wewnętrznych. Bardzo ciekawe byłoby przyjrzenie się raportom pokontrolnym, bo albo kontrolerzy skręcili sprawę i powinni za to odpowiedzieć albo do dymisji w tej chwili kwalifikują się minister Błaszczak, wiceminister Zieliński i komendant główny Szymczyk.
Rzecz wygląda następująco: przez rok zamiatamy sprawę pod dywan, gramy na przeczekanie ("co się dzieje w sprawie? - przecież przekazaliśmy wszystkie materiały do Poznania"), udajemy idiotów, po czym po publikacji filmiku, który leżał cały czas w aktach, dymisjonujemy w try miga, kogo się da we Wrocławiu, by tą metodą odsunąć od siebie odpowiedzialność. Czyli zamiast odpowiedzialnego za policję Zielińskiego lecą dolnośląscy komendanci wojewódzcy i wrocławski miejski (wszyscy z nadania tegoż Zielińskiego), z rozpędu zapomniano też o kierownictwie Trzemeskiej. Filmik z narzędzia zbrodni był pod ręką cały czas, więc jakim trzeba być idiotą, żeby albo nie nadać sprawie właściwego biegu albo przynajmniej skutecznie nie zniszczyć dowodu. Tak to już w naszej Polsce jest, że kilkudziesięciu czołowych oficjeli policji, prokuratury i właściwych resortów czekało przyczajonych aż redaktor Bojanowski z TVN dostanie do rąk to nagranie, nawiasem mówiąc zapewne od rodziny.
I gdyby nie superwizjer czuliby się oni wszyscy doskonale z tym, że po trzydziestu prawie latach wolnej Polski policjanci mogą bezkarnie zabijać niewinnych ludzi na komisariacie. Naprawdę szkoda polskiej policji, która przyjęła przecież do pracy masę wartościowych osób, a teraz musi świecić oczami za śmierć porównywalną do sprawy Przemyka.
Paweł Kocięba-Żabski
Może ci policjanci są związani z_Młodzieżą Wszechpolską?
OdpowiedzUsuń