Dramatyczny brak kreatywnego przywództwa i dominacja małych kalkulacji nad sensownym planem głównym - tak można podsumować kończący się rok w głównych partiach opozycyjnych. Zgodnie z prognozami mądrych publicystów na scenie nie powstało nic nowego - szczególnie żal ziejącej pustki po lewej stronie - i z pisowskim walcem konfrontować się będziemy z tym, co mamy. A mamy niestety niewiele.
Przez cały rok Grzegorz Schetyna uprawiał smętną grę pozorów, raz na miesiąc ogłaszając zjednoczeniowe negocjacje, których albo w ogóle nie było, albo były markowane. Charakterystyczne i paradoksalne okazało się zaś to, że gdy Petru milczał w tej sprawie bądź opowiadał ogólniki, Lubnauer bezceremonialnie i wprost wypowiedzi Schetyny dementowała. Gdy liderzy PO i N ustalili wreszcie pierwszy konkret w postaci kandydatury duetu Trzaskowski/Rabiej, Ryszard Petru zapłacił za to własnym przywództwem. Jedyna więc istotna zmiana, a więc skuteczny spisek pań w Nowoczesnej, odbyła się de facto przeciwko zjednoczeniu opozycji, a pod hasłem obrony tożsamości partii. Lubnauer będzie z pewnością lepszym szefem niż gasnący Ryszard, jednak spoczywa na niej odpowiedzialność znacznie większa niż tylko za macierzystą organizację. Wobec kunktatorskiej taktyki PO, musi wykazać zjednoczeniową inicjatywę, impet i polityczną ofensywę; w końcu mniejszych partnerów nie brakuje, można i należy postawić Schetynę przed faktami dokonanymi, na zasadzie - wchodzisz, nie wchodzisz, my się i tak jednoczymy.
On sam wydaje się niestety przyjmować cichą ofertę Kaczyńskiego, która wynika z manipulacji ordynacją: PiS wygra wyraźnie na wschodzie i w centrum, za to ty Grzegorzu weźmiesz zachód i wielkie miasta, a przy okazji pozbędziesz się konkurencji, która pójdzie pod realny - mniej więcej 20-procentowy próg. - Wtedy - zdaje się podpowiadać Kaczyński - zostaniemy na placu sami, ty i ja. Ty jako szef opozycji, ja wiadomo.
Schetynę kusi taka wizja, więc zjednoczenie widzi wyłącznie na własnych warunkach, niezwykle trudnych do przyjęcia dla słabszych partnerów, szczególnie dla Nowoczesnej, z walczącą o akceptację u swoich nową przewodniczacą. Sytuacja to iście diabelska, bo czas niemiłosiernie ucieka, a Grzegorz wie, że szanse N, SLD, Razem, czy PSL na samodzielne zdobycie mandatów w sejmikach są żadne bądź prawie żadne, więc liczy na ich prostą kapitulację w ostatniej chwili. Jednak prawdziwy i rasowy lider opozycji powinien grać grę zupełnie odwrotną - grę o wyraźne pokonanie PiSu w skali kraju, nawet za cenę wyraźnych ustępstw wobec koalicjantów, po to, by w 2019 odsunąć go od władzy. Droga, którą wybierze Schetyna, będzie kluczowa dla losów kraju na dłużej, bo trudno przypuszczać, żeby tak łatwo dał się - po niejednoznacznych wynikach w samorządach - odsunąć od władzy jak Petru.
Gra idzie o wielką koalicję demokratyczną partii i ruchów społecznych, prawdziwą Zjednoczoną Opozycję, posiadającej dla wyborców walor nowości, programowej i personalnej. Dlatego tak ważne byłyby prawybory, które zaangażowałyby ludzi na dole i wyłoniły chociaż w części nowych liderów. Uniknęlibyśmy w ten sposób zakulisowych przetargów, awantur i ryzyka rozpadu koalicji w ostatniej chwili. W wyborach samorządowych koalicja demokratyczna może w wielu miejscach powstać samoistnie, w 2019 musi za jej powstaniem i stabilnością stać obiektywny mechanizm, czytelny i zrozumiały dla wyborców.
Chociaż trochę Franciszka w Polsce
Jeżeli by katolickość - po grecku powszechność - oceniać po poziomie uznania autorytetu Watykanu i posłuszeństwa wobec niego, to polski Kościół popadł w znacznej większości w ciężką schizmę, nieco skrywaną, za to powszechną. Franciszka trzeba przeczekać, jego ewangeliczne zapędy zignorować, w końcu dłużej klasztora niźli przeora. W kwestii uchodźców, stosunku do obcych i nacjonalizmu, rozjazd jest dramatyczny. Większość biskupów uważa postępowanie papieża za nieroztropne, by nie użyć mocniejszego słowa i unikając oficjalnego sprzeciwu, kontestuje je po cichu, ale za to konsekwentnie. Twardogłowi, jak arcybiskupi Głódź i Jędraszewski w ogóle się do nauki papieskiej nie odnoszą, za to zadają jej kłam prawie w każdym kazaniu, popierając antyuchodźczą politykę PiS i wychwalając narodowców. Wierni pozostają w stanie głębokiego podziału: część czuje się znakomicie w ksenofobiczno-nacjonalistycznym sosie, część - i to niemała - czuje się ograbiona z własnego miejsca na ziemi, jeśli nie z wiary w ogóle.
Na tym tle uderza zachowanie czterech hierarchów, którzy do Franciszka i jego nauki odnoszą się z autentycznym szacunkiem i przekonaniem, próbując zaszczepiać ją u nas, szczególnie wśród młodych księży. Czynią to od dłuższego czasu obydwaj prymasi - Wojciech Polak i senior Henryk Muszyński oraz arcybiskupi Nycz i Gądecki. Jest to rzecz ważna dla przyszłości - idzie o to, by wyspy liberalnego, otwartego katolicyzmu nie były traktowane jako relikty przeszłości, które za chwilę utoną w nacjonalistycznym morzu. Żeby młodzi księża nie uważali za oczywistość, że karierę zrobić można wyłącznie płynąc z głównym nurtem, a jedyną alternatywą pozostaje los księdza Lemańskiego. Przeczy temu codzienne zachowanie biskupa Rysia w Łodzi, przeczy też na szczęście długofalowa polityka młodego prymasa. Franciszek znajduje więc w Polsce wrażliwych słuchaczy, na razie niewielu, ale za to znaczących.
Paweł Kocięba-Żabski