Co łączy śmierć policyjnego antyterrorysty w podwrocławskiej Wiszni Małej z fatalnym w skutkach postrzeleniem wywiadowcy w Inowrocławiu i zaangażowaniem przeszło dwudziestu funkcjonariuszy w przeszukanie mieszkań i baru Franciszka Jagielskiego ze Straży Obywatelskiej oraz wożenie go pod konwojem między Łodzią a Warszawą? Mniej więcej to samo, co trzygodzinne poszukiwania pilota MiGa parę kilometrów od bazy z serią dramatycznych usterek w nowiutkim prezydenckim Herculesie. Czyli skrajnie niekompetentny minister, zajmujący się wyłącznie czystkami, konsekwentnym rugowaniem doświadczonych fachowców i promocją lizusów o dwóch lewych rękach. Praktyczne skutki okazują się identyczne, niezależnie, czy chodzi o resort oszalałego Macierewicza czy pozornie normalnego Błaszczaka. Najprostsze czynności są bezlitośnie partolone, wypadek goni wypadek, resortowe komisje badają zdarzenie po zdarzeniu, by po roku wydać zdawkowo-idiotyczny komunikat. Profesjonaliści uciekają z takiej służby jeden po drugim, nawet jeżeli jakimś cudem przetrwali pisowskie rugi: nie ma w niej dla nich miejsca i z pewnością nie będzie. Wszystko to bezlitośnie obnaża słabiznę autorytarnego układu, a za chwilę autorytarnego państwa. Łopoczące sztandary i patriotyczno-religijna celebra z wierzchu, żałosna partanina, pozoranctwo i symulowanie pracy pod spodem.
Komendantowi głównemu policji Jarosławowi Szymczykowi coraz częściej dymi się z nosa o dziwnie wydłużonym kształcie, gdy usiłuje oficjalnie kryć rażącą niekompetencję i występki podwładnych. Tak było ze sprawą Stachowiaka, tak też z osławioną akcją na bankomat w Wiszni. Wedle relacji uczestników nie było tam żadnej tarczy, ani ukrytego za nią szyku antyterrorystów. Po prostu bandytę-psychopatę spłoszyła przejeżdżająca karetka, wyskoczył więc z pakamery i natychmiast otworzył ogień do wysiadających bezładnie z wozu funkcjonariuszy. Ich dowódca nie został przez rozpoznanie uprzedzony, z kim ma do czynienia - szli po niego jak po zwykłego rzezimieszka, nie zachowując szczególnej ostrożności.
W Inowrocławiu z kolei policjanci uczestniczący w próbie zatrzymania recydywisty ostrzelali się nawzajem. Jeden z nich, z policyjną kulą w głowie, został skazany na trwałe inwalidztwo. Według zgodnej relacji świadków przestępca uciekał do samochodu i nie zdołał wystrzelić ani razu. Charakterystyczne jest to, że na oficjalnych konferencjach prasowych nie dowiemy się śladu prawdy: komendant Szymczyk i jego podwładni uciekają oczami, błądzą wręcz nimi po ścianach - słowem ich mowa ciała nie pozostawia złudzeń co do prawdziwości przedstawianych wersji. Przykry to widok, gdy szef policji zmuszany jest do oczywistych kłamstw. Jego autorytet wśród podwładnych leci natychmiast na łeb, o odzyskiwanym uprzednio latami zaufaniu społeczeństwa nie wspominając. Sytuacja kadry dowódczej w wojsku, służbach i policji jest łudząco podobna: czystki objęły ponad 80 procent dowódców i komendantów, w policji miotła zadziałała do szczebla komend powiatowych i wszystkich biur specjalistycznych. Nie ma już prawie w służbie fachowców, którzy rozbili Pruszków i Wołomin i zęby zjedli na likwidowaniu zorganizowanej przestępczości lat 90-tych. Nie przekażą bezcennego doświadczenia młodszym. Szkoda tym bardziej niepowetowana, że starzy mafiosi właśnie wychodzą seryjnie na wolność.
Minister Błaszczak ubezwłasnowolnił właśnie komendantów wszystkich poddanych sobie służb. Powołuje ministerialne biuro kontroli wewnętrznej (właściwe biura służb zostaną mu podporządkowane), działające ponad głowami komendantów, swoiste oczy i uszy ministra, całkowicie poza normalną podległością służbową. Autorytet komendantów spadnie jeszcze niżej, wszyscy będą donosili na wszystkich, za to fachowcy oraz samodzielni i charakterni śledczy uciekną od tej atmosfery jak najdalej. Do tej pory przestępcy mieli używanie w miesięcznice smoleńskie, teraz będzie raj przez cały rok.
Paweł Kocięba-Żabski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz