poniedziałek, 25 grudnia 2017

Polska dumna i jagiellońska - dla Europy, a ona dla nas

   Przyszło Boże Narodzenie i od razu zmieniło perspektywę. Przecież jeżeli to pisowskie nieszczęście uda się szybko obalić, przez co uratujemy naszą obecność w Europie, trzeba będzie natychmiast posklejać to, co w tej chwili wydaje się beznadziejnie i na wieki rozdzielone. Może chodzi też o coś większego, niż tylko polski dramat wewnętrznego rozdarcia i klasycznej bratersko-siostrzanej nienawiści. Europa potrzebuje przecież, jak nigdy przedtem, mądrej i silnej tożsamości. I Polska, ten kraj przedmurza i pogranicza, może w jej tworzeniu (odbudowywaniu?) rzeczywiście pomóc. Może, a pewnie nawet musi, choćby przez własny bolesny i bijący po oczach - tu i teraz - przykład. Przed chwilą prymusa europejskiej poprawności, a po chwili zadręczające wszystkich enfant terrible nacjonalizmu i prymitywnego religianctwa w najgorszym wydaniu. Owszem zdarzył się po drodze kryzys uchodźczy i faszystowskie wzmożenie na całym Zachodzie, ale to jedynie silniej pokazuje, jak bardzo jesteśmy barometrem cywilizowanego świata.
   Brzmi to mocno mesjanistycznie, ale w tym przypadku nie trzeba akurat bać się patosu. Przecież jeżeli Kaczyński, z jego kieszonkowym formatem i kieszonkową rewolucją zwycięży, to szybko zapomnimy o jakimkolwiek mesjanizmie: znajdziemy się dokładnie pomiędzy Białorusią starzejącego się batki w dresie, Węgrami taniego cwaniaczka Orbana, a Austrią młodocianego kanclerza, który wypłynął na jednym temacie - uchodźców, tak znienawidzonych przez tamtejszą prowincję starego Fritzla i małego Hitlera. Czyli znajdziemy się tam, gdzie być może nasze i naszych sąsiadów miejsce, ulubione przez Haidera, Babisza, Mecziara i księdza Tiso. Będziemy najbardziej wyrośniętym z żałosnych karłów, głęboko upośledzonych przez los i przetaczanie się potęg nad nieufnymi chłopskimi i mieszczańskimi (to ostatnie akurat nie u nas) głowami. Karzeł to jednak zawsze karzeł, nawet taki, co ma dziesięć centymetrów więcej.
   Jeżeli poradzimy sobie sami z wewnętrznym skarleniem i triumfem narodowo-katolickiej miernoty, czeka nas najcięższa praca: odbudowania, a być może stworzenia na nowo naszej narodowej wspólnoty. Nie powrócimy już nigdy do rzeczywistości Gazety Wyborczej, czyli politycznej poprawności ożenionej z mentalnością korporacyjną. Sprowadza się ona do tego, że wielcy tego świata wiedzą lepiej, przecież nie przypadkiem są wielkimi. Otóż nie wiedzą, niczego poza własnym interesem nie rozumieją, a i ten łatwo pada przy kompletnym braku politycznej i duchowej wyobraźni. 2008 rok był tego najbardziej dramatycznym i wyrazistym przykładem. Najtępsi populiści czerpią z tej pseudoliberalnej impotencji obiema rękami, wypływają na tym fenomenie i udają geniuszy, świetnie czujących społeczne podglebie. Musimy, jako narodowa wspólnota i jako pełnoprawna już i pełnoletnia część Europy położyć temu kres: to drugie - wedle słów Wojtyły - z europejskich płuc ma tu do spełnienia misję wyjątkową. Oby obecne nihilistyczno-egoistyczne  (Czechy, Austria, Słowacja) i endeckie (Polska, Węgry) turbulencje i miazmaty posłużyły głębokiemu przełomowi i równie głębokiemu przełamaniu: powrócimy wtedy do wspólnej Europy z własnym przesłaniem. Europa nie będzie już wtedy karolińska, ale jagiellońska właśnie.
   Kto się bardziej nadaje do podobnej roboty, jeśli nie jagiellońska Polska? W jej granicach kilka religii i kilkanaście narodów, w tym przynajmniej trzy dopuszczone do politycznej władzy: koroniarze, Litwini i Rusini. Prawdziwa Unia Europejska na wschodzie kontynentu czterysta lat przed jej powstaniem. Do tego Konfederacja Warszawska (bezwzględna wolność religijna) u szczytu religijnych wojen, rok po rzezi hugenotów w noc św. Bartłomieja. Wiemy, że potem górę wzięła kontrreformacja, ksiądz Skarga, a potem dużo głupsi od niego, ale tradycje - historyczną i narodowa mamy najpiękniejszą i najbardziej zobowiązującą z możliwych.
   Europa potrzebuje nas, a my jej. Po raz pierwszy od 500 lat możemy wnieść jej w wianie potężną i wiarygodną tradycję, prawdziwy fundament wspólnoty. Chrześcijaństwo otwarte i czułe na każdą krzywdę, męstwo i bezkompromisowość przedmurza, mądrość i poczucie humoru nieustannej ofiary imperialistycznych potęg. Zanim jednak cokolwiek wniesiemy, musimy odrobinę popracować nad sobą sami. Stać się nieco mądrzejsi, po pisowskim doświadczeniu, ale również dzięki niemu.
Wtedy powiemy coś światu od siebie, troszkę może innego niż granatowa policja u nas oraz UPA i SS Galizien u nich.
Paweł Kocięba-Żabski

2 komentarze:

  1. Górnolotne, nie realistyczne, przeszacowujące mozliwości lemingów i grzecznego kodu, to nie te czasy, trzeba zejść na ziemię i robić mozolna prace u podstaw, bez mesjanizmu

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma między jednym a drugim sprzeczności. I praca u podstaw wymaga organizującej ją idei, szczególnie jeśli przeciwnik używa polskiej tradycji jako pały bejsbolowej.

    OdpowiedzUsuń