sobota, 22 lipca 2017

Duda niegorszy od Kiszczaka, czyli jak uniknąć wojny domowej

   Nasze podejście do prezydenta nacechowane jest klasyczną schizofrenią: skompromitowałeś się wielokrotnie, nienawidzimy cię za to i tobą pogardzamy, ale oczekujemy jednocześnie, że rzucisz wszystko na jedną szalę, zerwiesz ze swoim obozem politycznym, wiadomym mentorem-ludożercą i zawetujesz trzy ustawy sądowe na naszą usilną prośbę. Z tej schizofrenii musimy się wyzwolić sięgając do szerszej perspektywy - jeśli Duda nie zerwie się ze smyczy Kaczyńskiego i nie wybije na niezależność (rozumianą jako prawica, ale cywilizowana i szanująca ciągłość państwową), zostajemy z wojną dwóch plemion nienawidzących się jak Hutu z Tutsi, plemion o równej mniej więcej sile i liczebności. Dlatego emancypacja Dudy, a najlepiej otwarty bunt, pozostaje w najlepszym długofalowym interesie kraju. Trudno liczyć na to, że po ewentualnej porażce PiS się rozpłynie i szczęśliwie zniknie za horyzontem. Nawet przegrany PiS to będzie 35% zwartego i zdyscyplinowanego elektoratu. Sytuacją optymalną byłoby przejęcie pałeczki w tamtym obozie przez młodszego lidera, który nie ma nienawistniczej i destrukcyjnej mentalności naczelnika. Doszłoby tam wtedy do rozłamu, a my mielibyśmy z kim rozmawiać.
   Piszę o tym dlatego, że nawet nieśmiała próba zwrócenia uwagi na emancypacyjne posunięcia prezydenta (przemeblowanie kancelarii, weto w sprawie RIO, przeforsowanie większości 3/5) spotyka się w naszej części sieci z gwałtowną i irracjonalną reakcją. Ten, który daje Dudzie szansę to w lepszej wersji naiwniak, głupol i dziecko, a w gorszej pisowski troll. Andrzej Duda zasłużył sobie aż nadto na niechęć i brak zaufania strony demokratycznej - ułaskawienie Kamińskiego, nocne zaprzysiężenie dublerów czy agresywno-głupkowate przemówienia - jednak to jest czysta polityka, w której nie ma miejsca na zelotyzm i bogoojczyźnianą poprawność a rebours. Dość przypomnieć sobie majstersztyk okrągłego stołu i Magdalenki, który wymagał przełknięcia osoby Kiszczaka jako głównego rozmówcy i partnera. Iluż niezłomnych patriotów krzyczało wtedy i potem o spisku i zdradzie, skwapliwie wszakże korzystając z praw politycznych i ekonomicznych uzyskanych tą drogą. Porównanie Dudy do Kiszczaka nie jest wcale takie głupie, bo poziom niechęci jest zbliżony, a sytuacja równie dramatyczna.
   Wiemy jak bezradna jest nasza opozycja, wiemy również, że nie ma wśród jej liderów orłów alternatywnych programów. Najbliższy rok musi oznaczać wytężoną codzienną pracę nad zbudowaniem zwartego obozu, i politycznego i przede wszystkim społecznego, który będzie zdolny pokonać PiS również dlatego, że pokaże perspektywę reform i zmian - gdyby ograniczył się do prostego powrotu do III RP, przegra z kretesem. Byłoby pięknie, gdyby po drugiej stronie barykady ktoś normalny i przewidywalny przejął schedę po naczelniku. Po Kaczyńskim gołym okiem widać, że on oddania władzy w wyniku przegranych wyborów po prostu nie przewiduje. Prędzej wybierze wojnę domową i takiej właśnie ewentualności służy przejęcie osławionego ciągu technologicznego i nieustająca jazda po bandzie, palenie za sobą mostów.
   Podsumowując: wykażmy mądrość i elastyczność podobną do tej przy okrągłym stole. Tym bardziej powinniśmy to zrobić, im bardziej nasza prawica tego mebla i tej filozofii nienawidzi. Program minimum polega na tym, by nie skandować "Andrzej Duda oddaj dyplom" i "Chcemy weta" na jednym oddechu. W końcu opuściliśmy już przedszkole i odrobina umiarkowanie wyrachowanej przebiegłości nam nie zawadzi. Jeśli Duda zawiedzie na całej linii, okrągłego stołu nie będzie, natomiast wojna domowa jak najbardziej.
Paweł Kocięba-Żabski

1 komentarz: