Logika polityczna jest nieubłagana - jeśli obóz Kaczyńskiego usadowił się wygodnie w siodle i mknie rączo do swojego brunatnego raju, to opozycja musi się w tym klimacie odnaleźć i to szybko. Mamy rok z okładem do wyborów samorządowych i na wszystkie pomysły - jeśli mają się z sensem pojawić - czas jest właśnie teraz, nie za pięć dwunasta, jak to już wielokrotnie bywało. Kluczowe jest pytanie o niezbędną siłę i energię: czy uda się ją wykrzesać z Platformy i Nowoczesnej, czy też potrzebne są nowe ugrupowania, mogące zagwarantować pożądaną zmianę i nową jakość. Sprawa jest poważna, bo co drugi potencjalny wyborca anty-PiSu mówi o tym, że nie chce powrotu do poprzedniej epoki. Jest jeszcze poważniejsza, jeśli zważyć poziom determinacji i lojalności po stronie rządzących. Tu nie ma hamletyzowania, wątpliwości ani kręcenia nosem - nasi są nasi, wybaczymy im bardzo wiele, może i wszystko.
Na razie obserwujemy ten mechanizm w sondażach, za rok zobaczymy go przy urnach. Decydują wyłącznie przekonani, wątpiący i rozdzielający włos na czworo się kompletnie nie liczą. Co oznacza w praktyce bardzo częsta obecnie deklaracja, że za PiSem nigdy, ale za tą rachityczną opozycją również w żadnym wypadku? Oznacza najzwyczajniej w świecie miażdżące zwycięstwo Kaczyńskiego, w którego żywotnym interesie leży jak najniższa frekwencja przy maksymalnej mobilizacji swojego elektoratu. Dlatego powszechne dziś narzekania na brak charyzmy i talentu politycznego Schetyny czy pajacowanie Petru wywołują u mnie dreszcz na plecach: przecież ci zniechęceni nie pójdą do wyborów albo pójdą w nikłym procencie. Wtedy zapowiedzi Morawieckiego o rządach dobrej zmiany do 2031 roku nabierają niepokojąco realistycznego wydźwięku.
Obywatele RP z Frasyniukiem i Cimoszewiczem na pokładzie odnieśli w ostatni poniedziałek spektakularny sukces, jednak jest to formuła elitarna, przyciągająca starą, szlachetną, zaprawioną w bojach inteligencję o antykomunistycznym rodowodzie. To są ludzie przekonani i ideowi jednocześnie, najtwardsze jądro anty-PiSu. Nawet w tym gronie jednak bałbym się zapytać o preferencje wyborcze - mogłoby się łatwo okazać, że połowa z nich nie ma na kogo głosować. Jeżeli wyborcy prawicy, wszyscy jak jeden, obudzeni o północy wiedzą kto jest ich idolem i faworytem, a druga strona wybrzydza i zdradza niezdecydowanie, pojawia się pytanie o receptę. Nie ulega wątpliwości, że obecny klimat duchowy to najpewniejszy przepis na drugą kadencję Naczelnika. A druga na 99 procent oznacza trzecią i następne.
Procesy społeczne mają wewnętrzną siłę i dynamikę, polityka jest na szczęście nieprzewidywalna. Jedno jest jednak pewne: zdeterminowana 35-procentowa mniejszość wygrywa w Polsce w cuglach przy rozproszeniu i braku woli po stronie przeciwnika. Jaki z tego wniosek? Jeśli Platforma jest zdolna do zmiany lidera, powinna to zrobić jak najszybciej, tak by zdołał on odmienić jej obraz i odbiór przed wyborami. Jeżeli Nowacka, Biedroń, Frasyniuk czy ktokolwiek inny myśli o powołaniu nowej formacji, należy to zrobić natychmiast, bo w przeciwnym wypadku będzie ona rozpaczliwie walczyła o przekroczenie progu i tylko rozbije głosy strony antypisowskiej. Słowem, jeśli ma się pojawić polski Macron, czy w Platformie czy też poza nią, niech czyni to teraz.
Na koniec krótki poradnik na nader realistyczną ewentualność, w której nie stanie się nic. Wtedy pozostaje zacisnąć zęby, nie bawić się w symetryzmy, nie hamletyzować i świadomie oddać głos na istniejące partie opozycji przy wszystkich ich defektach i deficytach. Krakowskie Przedmieście raduje serce anty-PiSu, tak jak rok temu radowały je wielkie marsze KODu. Pamiętajmy jednak, że to są jedynie fajerwerki, które odbudowują poczucie wspólnoty. Kaczyńskiego zmiecie jedynie kartka wyborcza i to w najtrudniejszych do tej pory warunkach dla opozycji - 35-40 procentach poparcia dla partii rządzącej, potencjalnym koalicjancie w postaci Kukiza i pełnej kontroli władzy nad Państwową Komisją Wyborczą.
Z Macronem czy bez niego musimy sobie z tym wyzwaniem poradzić.
Paweł Kocięba-Żabski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz