Zupełnie niespodziewanie Adrian wkroczył do gry. Zrobił to w ostatnim możliwym momencie, w dość szczeniacki sposób, ale trzęsienie ziemi, jakie w PiSie z tej przyczyny nastąpiło, wcale nie jest przez to mniejsze. Wręcz przeciwnie: gdyby prezydent forsował wcześniej własne rozwiązania w kluczowej ustawie o KRS, naczelnik państwa byłby przygotowany na jakieś roszady czy ustępstwa, względnie by go ofuknął jak zawsze, mówiąc, że sądy dla partii matki są najważniejsze i tu nie ma miejsca na zgniłe kompromisy. Kaczyński byłby więc przygotowany, a tak wyszedł na kompletnego durnia - przecież funkcyjni przepychają trzy ustawy sądowe kolanem i w superekspresie, gdy niespodziewanie o 17-tej cała ich pospieszna robota okazuje się funta kłaków niewarta. Duda w przeddzień konferował z Kukizem, następnie zawezwał do siebie na popołudnie obu marszałków i wszystko zaczęło układać się w logiczną całość.
Sejmowa większość 3/5, która miałaby wybierać sędziów KRS to ni mniej ni więcej niż PiS z Kukizem uzupełnieni spolegliwymi niezależnymi i posłami od starego Morawieckiego. Arytmetyka to niezwykle ryzykowna, bo opierająca się o przewagę jednego głosu, ale możliwa do osiągnięcia bez współdziałania prawdziwej opozycji. Z tego punktu widzenia prezydent jest kryty: może tłumaczyć naczelnikowi, że nie będzie upokarzany koniecznością negocjacji ze Schetyną i Petru, bo jest kwalifikowana większość bez nich. Nie jest to do końca prawdą - kierownictwo klubu pewnie zdecyduje się jednak rozmawiać z opozycją, żeby nie prowokować losu. 276 posłów - tylu musi głosować za, żeby oczekiwaniu Dudy stało się zadość.
Naczelnik wbrew swoim zwyczajom zniknął nagle z sejmowej sali; przy ustawach kluczowych dla swojego politycznego planu zazwyczaj siedzi do końca, bo strzeżonego Pan Bóg strzeże. Zniknął niewątpliwie na wieść o nagłej emancypacji Adriana i wiele byśmy dali za zobaczenie jego miny. Tak się jednak stać musiało: Adrian mógł przeciąć pępowinę niewolniczo uzależniającą go od pryncypała jedynie w sposób nagły i niespodziewany - w przeciwnym razie zostałby nieuchronnie spacyfikowany albo sam by się spacyfikował w bezsenne noce.
Forma prezydenckiego oświadczenia naprawdę szokuje. Ten, który dreptał koło obrażonego Kaczyńskiego, by dostać po dłuższej chwili z łaski rękę do uścisku, powiada do mentora i guru w ten sposób: nie podpiszę ustawy o Sądzie Najwyższym, jeśli nie uchwalicie mi mojej ustawy o KRS ze wspomnianym wymogiem 3/5. Trzeba rozumieć kontekst - Sąd Najwyższy musi być pisowski jak najszybciej, żeby żadna krzywda nie spotkała Kamińskiego z Wąsikiem oraz prezes Przyłębskiej. SN ma się w tych sprawach wypowiedzieć odpowiednio w sierpniu i wrześniu; szaleńczy pośpiech PiSu, nocne wrzutki projektów i szantażowanie własnych posłów (Terlecki straszył przedterminowymi wyborami oraz tym, że niesubordynowanych nie wpuści na listy) taki właśnie miały podtekst. Wiernym towarzyszom z CBA włos z głowy spaść nie może! Jeśli Duda uderzył w ten nerw, sprawa naprawdę wygląda na poważną. Skoro już ominęła nas mina naczelnika na pierwszą wieść, musimy przynajmniej dotrzeć do relacji o pierwszym spotkaniu protagonistów po wybuchu afery.
Wytrwaj Dudo, wytrwaj! Wszyscy uważaliśmy ostatnie emancypacyjne ruchy prezydenta, z wetem o RIO i wyrzuceniem Sadurskiej włącznie za swoisty kamuflaż, dworską zabawę i nic na serio. Trzeba uderzyć się w piersi, bo jednak wszystko zdarza się kiedyś pierwszy raz i ten pierwszy przyprawia obserwatorów o zawrót głowy. Tak stało się i teraz z przecięciem pępowiny Adriana - we wtorek w południe nikt by nie postawił na taką ewentualność złamanego szeląga. Gdy prezes Gersdorf pokładała nadzieje w prezydencie, internauci zabili ją śmiechem. Gdy Kosiniak-Kamysz kazał swoim zbierać podpisy pod petycją do Dudy, Schetyna znacząco pukał się w czoło. A jednak się stało! Jeszcze Kaczyński może próbować zastraszyć prezydenta, jeszcze on sam może się przestraszyć własnej śmiałości, jednak to mało prawdopodobne. Bunt wybuchł nagle, niespodziewanie dla bliższego i dalszego otoczenia, a jego forma w sposób świadomy maksymalnie utrudnia rejteradę - w tym cały dowcip. Gdyby chcieć zrozumieć niezwykłe zachowanie prezydenta, najbliżej prawdy wydaje się nieuchronne przepoczwarzenie Adriana w Andrzeja, które Górski natychmiast powinien uwzględnić w scenariuszu.
Polska polityka natomiast, od półtora roku tonąca w pogłębiającej się beznadziei, otrzymała znienacka ożywczy i ozdrowieńczy impuls.
Paweł Kocięba-Żabski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz