czwartek, 21 września 2017

Na Wschodzie twardo maszerujemy u boku Putina

   Cała nasza polityka wschodnia, nawet SLDowska i prowadzona przez Aleksandra Kwaśniewskiego, nawiązywała do idei jagiellońskiej, ukochanej przez Piłsudskiego, a później przez Giedroycia. Zakłada ona jak najbliższą współpracę z państwami położonymi między nami a Rosją, które kiedyś w części lub całości znalazły się w granicach pierwszej Rzeczypospolitej lub pozostawały w orbicie jej wpływów i zainteresowania. To właśnie idea jagiellońska, zwana też prometejską kazała Naczelnikowi wspomagać niepodległościowe aspiracje Ukrainy i wspólnie z Petlurą walczyć z bolszewikami. Giedroyć wręcz obsesyjnie domagał się od polskiej opozycji demokratycznej, żeby uznała jałtańskie granice i pod żadnym pozorem nie zgłaszała roszczeń terytorialnych do wschodnich sąsiadów. Prometeizm oznaczał wyprowadzenie narodów z sowieckiej, a później rosyjskiej niewoli i włączenie ich do wolnego świata i wspólnej Europy. Jego absolutnym i całkowitym zaprzeczeniem była ideologia i polityka endecka, która zakładała narodowy egoizm połączony z traktowaniem Moskwy jako jedynego partnera na wschodzie. Najwyrazistszym owocem tej polityki był Traktat Ryski, który ambicje Ukraińców i Białorusinów po prostu ignorował, wychodząc z założenia, że granice są pochodną stosunku sił pomiędzy mocnymi graczami.
   W sytuacji obecnej idea jagiellońska oznacza tworzenie z Polski pomostu do Unii Europejskiej i NATO dla Ukrainy, Białorusi, Mołdawii i na trochę innej zasadzie - Gruzji. Temu służyło wykreowane i wypracowane przez Sikorskiego Partnerstwo Wschodnie, mające stanowić przedsionek do zachodnich struktur, ułatwiający dostosowanie się i utwardzający reformatorską motywację. To przedsięwzięcie, stworzone przez Polaków i Szwedów wspólnie z Kijowem, Kiszyniowem i Tbilisi było godne podziwu, bo dotyczyło sprawy delikatnej: polskich wpływów politycznych i gospodarczych na ziemiach, które polskiego pana niekoniecznie kojarzyły z ideałem dobra. Ale droga do wolności i dobrobytu poprzez Polskę niwelować miała resentymenty. Na Białorusi, przy oczywistej niechęci Łukaszenki, rzecz polegała na wspieraniu wymiany i społeczeństwa obywatelskiego, niebagatelne znaczenie miała też telewizja Biełsat. Dodać trzeba, że jeśli gdzieś istnieje naturalna i żywiołowa sympatia do Polaków, to - poza Gruzją - właśnie na Białorusi. Tam nie ma tradycji antypolskich powstań i późniejszych krwawych pacyfikacji. Panuje za to dobry klimat do strategicznej współpracy.
   Od pierwszej chwili pisowska władza ustawiła jasne priorytety: linia endecka obowiązuje w stu procentach, ważna jest Moskwa, ewentualnie Łukaszenka osobiście i jego najbliższe otoczenie. Reszta jest w najlepszym razie podejrzana, a przede wszystkim nieistotna. Marszałkowie Karczewski i Terlecki na zmianę dopieszczali mińskiego dyktatora (mówili o nim jako o ciepłym człowieku i dobrym gospodarzu), realizując jednocześnie jego daleko idące życzenia. I tak Agnieszkę Romaszewską - szefową Biełsatu - przez rok zwodzono, że źródło finansowania się znajdzie, obiecała jej to osobiście premier Szydło, po czym MSZ oświadczyło, że umowy nie podpisze, bo ma inne pilne wydatki. Białoruscy opozycjoniści różnych nurtów otwarcie i zgodnie mówią o polskiej zdradzie, która wystawia ich na represje i zagrożenie - jeśli Polska przymyka oko i flirtuje z batką, może on uznać to za wolną rękę do przykręcenia śruby. Wizyty naszych marszałków odbywały się przecież przy trwającym bojkocie Łukaszenki przez unijne instytucje i europejskich polityków. Bojkot był następstwem sfałszowania wyborów i związanych z tym represji: polskie awanse spadły więc Mińskowi prosto z nieba. Nie będzie dofinansowania społeczeństwa obywatelskiego, nie będzie Biełsatu siejącego wrażą propagandę, nie będzie sankcji - żyć, nie umierać i przyjaźnić się z dyktatorem po wiek wieków.
   Na Białorusi Kaczyński pokochał dyktatora i ewidentne narzędzie Putina, na Ukrainie zaś wręcz odwrotnie: stosunki z demokratycznie wybranym prezydentem Poroszenką są lodowate, a bezpośrednie spotkanie z nim Jarosława zakończyło się morowym powietrzem. W warunkach trwającej wojny w Donbasie, Kaczyński uderzał w tony mocarstwowe, domagając się oddania Polakom konkretnych kościołów i zmiany polityki historycznej. W rezultacie Poroszenko na Polsce w charakterze pomostu i strategicznego sojusznika postawił krzyżyk, a pisowcy rozpoczęli otwarte wspomaganie ukraińskiej opozycji. W ostatniej awanturze na przejściu w Medyce, niewiele przed siłowym sforsowaniem granicy, Saakaszwilemu towarzyszyli wicepremier Gliński i Saryusz-Wolski. Dla Ukraińców to jasny sygnał, z kim trzyma Warszawa - akcje niszczenia nagrobków i pomników, ataki nieznanych sprawców na konsulaty będą następować jeszcze częściej, na co my odpowiemy pięknym za nadobne. Giedroyć się w trumnie przewraca, bo kilkadziesiąt lat wysiłku idzie z dymem. Wsparcie Saakaszwilego jest znamienne: Kaczyński świetnie zdaje sobie sprawę, że to destruktor i awanturnik, w rodzinnej Gruzji ścigany czterema listami gończymi - chodziło ewidentnie o antykijowski sabotaż.
   Nudne już staje się przypominanie po raz pięćdziesiąty o strategicznym przymierzu pisowskiej góry z Putinem, które obowiązuje w idealnej zgodzie z endeckim pierwowzorem na bardzo wielu polach. W polityce wschodniej wszystko działa jakby nakręcone z Moskwy, wręcz jak usłużne wykonywanie wypowiedzianych i niewypowiedzianych instrukcji: batka Łukaszenka - przyjaciel, Poroszenko i rząd w Kijowie - wróg, z Litwą - mróz, Mołdawię i Gruzję pisowska władza zwyczajnie lekceważy i w niczym im nie pomoże. Nawet antyrosyjska wrzawa w związku z katastrofą Tupolewa (rosyjskie sprawstwo, odzyskanie wraku) używana dotąd jako zasłona dymna, teraz uległa znaczącemu wyciszeniu. Na wroga nr 1 awansować ma Berlin z Brukselą. Jaka państwowotwórcza myśl za tym stoi, nie wiedzą najtęższe umysły, bo Putin na końcu zrobi co należy, czyli dogada się naszym kosztem z Berlinem.
Paweł Kocięba-Żabski
 

1 komentarz:

  1. To wcale nie jest zły pomysł. Lepiej się dogadać skutecznie z Rosją wykorzystując słowiańskie korzenie, niż dawać się rolować Niemcom, którzy wcale nie zmienili ani na chwilę wrogiej polityki wobec Polski. Przy dobrych układach z Rosją i dalszemu rozkładowi Niemiec Putin nie będzie miał powodu żeby z nimi przeciwko się nam układać.

    OdpowiedzUsuń