sobota, 30 września 2017

Prezydent Duda wykonał zgrabne w tył zwrot

   Jeśli tak ma się wybijać na niepodległość, to ja jestem za - tak projekty Dudy i sposób ich przedstawienia skomentował jeden z przybocznych Kaczyńskiego. W tej niepodległości chodziło o kilka rzeczy naraz: konstytucyjność prezydenckich projektów (przecież tak uzasadniał weta), partnerską współpracę z opozycją, spójność i sensowność przedłożonej propozycji, wreszcie wprowadzenie do gry rozwiązań naprawdę usprawniających pracę sądów i przyspieszających postępowanie. Ważnym hasłem była też demokratyzacja i odmłodzenie KRS poprzez większość sędziów rejonowych, a więc frontowych, dźwigających na barkach owe 15 milionów rozpatrywanych spraw rocznie. Znalazło się to w projekcie Justitii, wystarczyło tylko skorzystać z gotowego wzorca. Prezydent nie tylko nie wykorzystał szansy na szerokie konsultacje ze środowiskiem i parlamentem, ale wręcz demonstracyjnie nakazał tworzyć projekty w konspiracji, "przez właściwych ministrów kancelarii". Profesor Królikowski raz był twarzą tego procesu i autorem kluczowych rozwiązań, by po chwili spaść do roli czysto doradczej. Efekt jest niekonstytucyjny - po co w takim razie weta? - groteskowo niespójny i chaotyczny. Andrzej Duda urządził ekspresowe konsultacje z opozycją w kwestii zmiany konstytucji potrzebnej w jednym punkcie (mianowania członków KRS przez prezydenta w przypadku parlamentarnego pata), tak jakby jego projekty nie łamały jej w wielu innych miejscach. Jeśli jedynym sensem podwójnego weta było wzmocnienie pozycji we własnym obozie i przejęcie części uprawnień Ziobry, to skórka nie jest warta wyprawki. Prezydencka partia nie powstała, PiS kontynuuje konsekwentny rozbiór klubu Kukiza, a Duda nadal pozostaje na łasce i niełasce PiSu. Czyli miał być polityczny przełom, a usłyszeliśmy dużo hałasu o nic.
   Intelektualnie i prawniczo propozycje Dudy są słabe i niechlujne; konstytucję traktują jak świstek papieru, którym można obracać zupełnie dowolnie, wedle aktualnego kaprysu. Przerwanie kadencji członków KRS i sędziów SN łamie ustawę zasadniczą wprost, bez żadnych ogródek. Sposób powoływania KRS przez 3/5 składu sejmu łamie ją równie mocno, bo odpowiedni przepis wyraźnie mówi o 4 przedstawicielach sejmu i dwóch senatu. Autorzy konstytucji w większości jeszcze żyją, przecież na pewno nie chodziło im o wybór czterech, a w kolejnych głosowaniach piętnastu. Można byłoby ich zapytać, gdyby cała rzecz nie polegała na jawnej kpinie z prawa i legislacji. Rezerwowy sposób wyboru członków KRS według zasady jeden poseł - jeden głos jest tyleż dziwaczny, co bezpieczny dla PiS. Gwarantuje mu wybór przynajmniej ośmiu z piętnastu plus dziewiąty dla Kukiza. Wszystko to pisane wedle zasady, żeby rozwiązania trochę się różniły od pierwotnych, dopuszczały opozycję tak naprawdę do udziału w łamaniu konstytucji, ale żeby Boże broń krzywdy nie zrobić rządzącej partii. Wpisywanie siebie w miejsce Ziobry już znamy: w ramach bardzo złych uregulowań to z pewnością mniejsze zło, ale nie po to ludzie protestowali tłumnie w środku lata.
   Zwracają uwagę jeszcze dwie rzeczy: kontrola wyborów przez Sąd Najwyższy i nowa izba odwoławcza w jego składzie. Kontrolę wyborów prezydencki projekt przenosi do nowo powołanej izby spraw publicznych - wszyscy jej członkowie będą mianowani w najbliższej przyszłości, nikt niepewny się tam nie prześliźnie. Duda osobiście tego przypilnował, to jeden z efektów spotkania z Kaczyńskim w Belwederze. Nowa izba do spraw nadzwyczajnych odwołań stanowi własny, autorski wkład Andrzeja Dudy w dzieło taniego populizmu w Polsce - oto zamiast skrócić i uprościć postępowania, zapewnić ich ciągłość i właściwe tempo, wprowadzamy czwartą instancję z udziałem wybranych przez senat ławników. Oznacza to, że nic w naszym kraju nie będzie ostatecznie rozstrzygnięte, pomimo wyczerpania wszystkich instancji i kasacji, odwołania do Strasburga czy Luksemburga. Zamiast dziesięciu lat korowodu będziemy mieli piętnaście, przy czym żadne rozstrzygnięcie - w sprawach własności, gospodarczych, ale też karnych - nie będzie ostateczne. Wzruszyć je będzie mogła wola trzydziestu posłów i cała zabawa zacznie się od początku, a Sąd Najwyższy będzie musiał przeprowadzić postępowanie dowodowe raz jeszcze, teraz już we właściwy sposób. Prezydent zagrał tu pod nasze pieniactwo i poczucie wiecznej krzywdy: będziemy się mogli odwoływać jeszcze zza grobu i literalnie nic nie będzie miało powagi rzeczy osądzonej. Dla PiSu to prezent przydatny w sprawach takich jak Kamińskiego czy Wąsika - nawet jeżeli jeden czy drugi sędzia się wychyli i wyda wyrok nie po myśli władzy, zawsze pozostanie bezpiecznik w SN. To prawdziwa gwarancja bezkarności dla swoich.
   Politycznie Duda wygrał sądowy kryzys w tak zwanej małej grze: umocnił się w ostrożniejszej i bardziej centrowej części prorządowego elektoratu, zbudował mocną koalicję z krytycznymi wobec Kaczyńskiego biskupami. Pokazał im, że jest wobec jego twardej i bezwzględnej polityki jakaś miększa alternatywa, inny polityczny styl. W dłuższej perspektywie może się to okazać poczuciem całkowicie złudnym, bo naczelnik gra va banque, a prezydent wręcz przeciwnie. Dużą grę o własną podmiotowość, polityczną samodzielność czy rolę arbitra Duda przegrał z kretesem: nie nawiązał żadnego kontaktu z opozycją czy środowiskami prawniczymi, konsultacje jedynie markował, momentami - jak w przypadku zmiany konstytucji - posuwając się do granicy śmieszności. W południe jeszcze budował większość 2/3, o 16-tej już sprawę odłożył ad acta, tak jakby sprawa była do załatwienia na poczekaniu, na parapecie w korytarzu. Wyraźnie bał się prawdziwego dialogu z opozycją, bał się oskarżenia o zdradę dobrej zmiany. Czy prezydent jeszcze z nami jest? - dramatycznie zapytywał Kaczyński w wywiadzie "W sieci". Jest, jest - zwarty i gotowy. Trochę szkoda okazji do stworzenia w naszej polityce nowej jakości, ale być może za wiele od Dudy oczekiwaliśmy. On wykonał buntowniczy gest, po czym szybko powrócił do szeregu.
Paweł Kocięba-Żabski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz