sobota, 24 czerwca 2017

Adam Bodnar, niepoprawny żydowski obrońca

   Niefortunna wypowiedź rzecznika praw obywatelskich natychmiast spowodowała, że nasza czarna sotnia poczuła krew - zdaniem bogobojnych prawicowych komentatorów powinien podać się on niezwłocznie do dymisji, a potem do odwołania nosić na głowie pokutny worek. Bodnar powiedział rzecz niezręczną o współudziale narodu polskiego w holokauście, niezręczną z jednego tylko powodu - nie było u nas państwa Vichy, nie było rodzimego reżimu kolaborującego z Hitlerem w dziele ostatecznego rozwiązania, jak chociażby w sąsiedniej Słowacji księdza Tiso. Zorganizowane państwo podziemne ścigało i wykonywało wyroki na szmalcownikach, działała również Żegota, która uratowała kilkadziesiąt tysięcy żydowskich istnień. W żadnym jednak wypadku nie znaczy to, że w setki tysięcy nie szła ponura i straszna szmalcownicza prywatna inicjatywa, za nic mająca szlachetne motywacje sprawiedliwych wśród narodów świata.
   Bodnar powiedział o współudziale narodu - popełnił oczywisty błąd, bo naród podzielił się w sprawie żydowskiej na dwie części, jakby kompletnie od różnych matek. Jedni zdecydowali się na postawę głęboko chrześcijańskiej niezłomności (w Polsce za ukrywanie Żydów groziła kara śmierci, najczęściej wykonywana na miejscu), drudzy potraktowali nieszczęście współobywateli jako znakomitą okazję do łatwego zarobku, a w konsekwencji jeszcze przejęcia mienia po zamordowanych. Rozsądek podpowiada, że tych drugich było więcej, bo pospolita chciwość znacznie częstsza bywa od narażania siebie i rodziny na skrajne niebezpieczeństwo. W każdym razie wśród sprawiedliwych zdecydowanie najwięcej jest polskich nazwisk, a liczba przez nich uratowanych znacząco przekracza 50 tysięcy. Znacznie liczniejsi ukrywali Żydów za pieniądze i kosztowności - to również zasługuje na uznanie, jeśli zważyć skalę zagrożenia i jeżeli ukrywani przeżyli: zawsze niepokoi pytanie, co w sytuacji, gdy ukrywanym kończyły się gotówka i pierścionki. Nie ulega wątpliwości, że sprawiedliwi uratowali nasz narodowy honor i o nich głównie chcielibyśmy pamiętać. Pozostaje jednak czarna reszta dziedzictwa, która wymaga od nas odwagi i samokrytycyzmu: nie jest przypadkiem, że dzisiejsi antysemici bez Żydów chętnie powołują się na tradycję szlachetną - nie daj Boże, gdyby postawić ich dzisiaj przed ówczesnym wyborem. 
   Trudno precyzyjnie uchwycić liczbę Polaków, którzy uczestniczyli, a przynajmniej skorzystali na holokauście. Aktywnych denuncjatorów szacuje się na ponad 100 tysięcy, kilkadziesiąt tysięcy wzięło sprawę we własne ręce, jak w Jedwabnem czy Radziłowie. Ich zdaniem Niemców należało w rabunku uprzedzić oraz wykorzystać nadarzającą się okazję do wzbogacenia  i wyeliminowania przedwojennej konkurencji. Akta sądowe z Podlasia nie pozostawiają w tej mierze złudzeń - pogromy były starannie przygotowywane przez miejscową elitę i trwały - podobnie jak rzeź wołyńska - po dwa tygodnie i dłużej. Nie były to zatem gwałtowne akty jednorazowe sprowokowane chociażby bójką czy zatargiem sąsiedzkim; przypominały raczej operację serbską w Srebrenicy. Akcję świadomą i drobiazgowo zaplanowaną.
   PiS już dwukrotnie próbował odwołać Adama Bodnara, który jako zaangażowany ombudsman stoi mu od dawna kością w gardle. W tej chwili dostał do ręki propagandowy oręż, którym być może posłuży się do ostatecznej likwidacji znienawidzonej instytucji. Gdy czyta się gwałtowny hejt wywołany wypowiedzią rzecznika i spojrzy nań z minimalnego choćby dystansu, docenić trzeba obecny, czyściuteńki  skład etniczny naszego społeczeństwa, wspólną zasługę przecież Hitlera i Stalina. Gdybyśmy mieli strukturę przedwojenną, wojna domowa byłaby za progiem.
   A sprawiedliwi wśród narodów świata, ci którzy dają nam powód do dumy i mandat do narodowego bycia po jasnej stronie mocy, jedno mieli nieodmiennie wspólnego w życiorysie - starannie ukrywali swoje zasługi przed sąsiadami, również 50 lat po wojnie. Zgadnijmy, dlaczego.
Paweł Kocięba-Żabski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz