Afera podsłuchowa zabiła Platformę; wcześniej męczyła ją i kompromitowała maksymalnie przewlekle, tak by każdy chętny mógł się nasycić do imentu. Kompromitowała przewrotnym sposobem, bo tyleż chodziło o ujawnione cyniczne teksty i wulgaryzmy, co o sam fakt, że podsłuchiwani dali się nagrać jak dzieci, jak kompletni idioci w jednej jedynej pseudoprestiżowej knajpie, z wielce przemądrzałym Sienkiewiczem jako szefem służb na czele. Potężne uderzenie, piorunujący efekt i co? Śledztwo natychmiast wdrożone, mętne sugestie premiera Tuska o śladzie pisanym cyrylicą, po czym żałosny efekt: prokuratura ogłosiła, że rząd PO obalili kelnerzy koordynowani przez młodocianego biznesmena Falentę z Lubina rodem, który zapragnął importować rosyjski węgiel z Kuzbasu pod szyldem Polskich Składów Węgla.
Falenta owszem lubił wszystko wiedzieć o konkurencji i w tym celu przez dłuższy czas kooperował ze służbami, między innymi niejakim Jackiem z ABW i Jarkiem z CBA. Kooperacja była dość jednostronna, bo Falenta płacił agentom za przydatne mu informacje i prowokacje wobec konkurencji, przekazywał też część materiału z kelnerskich podsłuchów z "Sowy i przyjaciół". Mógł być wściekły na rząd Tuska za mocno spóźnioną, ale jednak obronę polskiego węgla - CBA wkroczyła przecież do PSW i całkowicie sparaliżowała korzystny import. Mimo wszystko jednak Falenta o jednoznacznej urodzie troglodyty w żadnym wypadku nie wyglądał na perwersyjnego kata polskiego rządu, który cedząc i dawkując podsłuchy obala gabinet Tuska. Coś tu zdecydowanie nie grało w proporcji i skali operacji.
Sytuacja uległa radykalnej zmianie, gdy trefny materiał profesjonalnie zabezpieczono, winnych osądzono, a tu o dziwo co rusz wypływają kolejne nagrania - zdecydowanie spoza zestawu objętego aktem oskarżenia. Czyli co - nieposkromiony Falenta schomikował część na czarną godzinę i zza grobu razi przeciwnika? W żadnym wypadku: to są nagrania, które wykonali skazani kelnerzy, ale przekazali je zupełnie komu innemu. Falenta wyszedł więc na kozła ofiarnego, który nie dość, że sowicie opłacał kelnerów, to jeszcze za sprawstwo kierownicze dostał 2,5 roku bez zawieszenia. Powoli sprawa staje się jasna: jeden z nagrywających u "Sowy" kelnerów, Łukasz N. to stary informator CBŚ, podsłuchujący wcześnie dla Biura wskazanych gangsterów. Kelnera Łukasza przejęło CBA i jak się okazało jego ludzie pracowali z nim przez cztery lata bez wiedzy szefów z Pawłem Wojtunikiem na czele. Ot, taka prywatyzacja tajnej służby, w której za ciężkie budżetowe pieniądze nagrywa się się oficjeli w celu obalenia rządu. Trop prowadzi do wrocławskiej delegatury CBA, w której aż się roiło od ludzi wiernych Kamińskiemu. Pośrednikiem miał być zaś Martin Brożek, jedna z wielu figur-dziwolągów w CBA, obecnie doradca prawny w spółkach skarbu państwa.
I wreszcie cała historia podsłuchów w "Sowie i Przyjaciołach" trzyma się kupy. Nie prowincjonalny biznesmen o trudnej urodzie stał za prowokacją, mordującą partię rządzącą. Został on jedynie wykorzystany do niebagatelnego zarobku na boku oraz w charakterze przynęty dla prokuratorów. Prawdziwi pomysło- i mocodawcy pozostali w ukryciu i w tej chwili ponownie kontrolują służby. Mogą wypuszczać nagrania księdza Sowy czy ministra skarbu Karpińskiego w każdej dowolnej chwili, gdy pisowska władza będzie potrzebowała medialnego przykrycia. Swoją drogą to wspaniale, że się wreszcie ujawnili. Wynika z tego jednoznacznie, że nie przewidują zmiany władzy w ciągu najbliższych sześciu lat.
Paweł Kocięba-Żabski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz