środa, 16 sierpnia 2017

Kaczyński szarżuje na Berlin wspólnie z Armią Czerwoną

   Zachodzimy często w głowę, dlaczego Kaczyński toleruje niebezpieczne związki Macierewicza i totalną demolkę, jakiej poddaje armię. Niezłym wytłumaczeniem służy antygermańska krucjata, jaką naczelnik ogłosił na zjeździe w Przysusze, a teraz twórczo rozwijają prawicowi publicyści i eksperci od siedmiu boleści. Prezes całkowicie odpuścił walkę o wrak Tupolewa, Waszczykowskiemu kazał wysyłać do Moskwy miękkie i pojednawcze sygnały - PiS skorzystał też ogromnie na aferze podsłuchowej, która coraz wyraźniej zdradza rosyjski ślad. Szarżując teraz na Berlin wspólnie z Macierewiczem wpisuje się w putinowską politykę wobec Europy, jak się wydaje całkiem świadomie. Odwrócenie sojuszy wygląda na sen wariata, ale pisowska linia tak właśnie od przejęcia władzy wygląda. Mądrzy ludzie twierdzą, że to wyłącznie gra na użytek wewnętrzny, mobilizowanie elektoratu, pognębianie Dudy i spychanie opozycji do defensywy, jednak właśnie szersze spojrzenie na duet Jarosław-Antoni wskazuje na co innego.
   Niezwykle kompetentne wyliczenia 40 miliardów USD za samą Warszawę i 6 bilionów za całokształt weszły już do publicznego krwioobiegu. Mają uzasadniać bezwarunkowość unijnych środków, których przecież Berlin jest głównym płatnikiem. Jednym słowem my łamiemy wszelkie unijne standardy, a wy niemiaszki płaćcie, bo i tak się należy za wojenne straty. Koncept fantastyczny, Putin tańczy z radości wokół car-puszki, tylko kto te roszczenia potraktuje poważnie? Z pewnością Kreml, który robiąc z Niemcami doskonałe interesy szybko oświadczy, że swoje reparacje odstąpi za godziwą biznesową rekompensatę. Czechy i Słowacja uciekają jak mogą najdalej od Warszawy: ostatnio skwapliwie przyjęły zaproszenie Macrona na spotkanie z państwami regionu bez Polski. Jeśli rysuje się w tej zabawie jakikolwiek sens i spójność, to cytując Tuska - pisane cyrylicą. Putinowska dyplomacja wita z entuzjazmem wszystkie narodowe egoizmy rozsadzające europejską solidarność, a służby szczodrze je sponsorują. W Polsce jak się wydaje nie muszą.
   Jaki to wszystko ma sens z polskiego punktu widzenia? 40% naszego eksportu idzie do Niemiec, cała nasza koniunktura wprost zależy od potęgi zachodniego sąsiada. To od lat najważniejszy sojusznik polityczny Warszawy, Merkel promuje polskie interesy w Europie jak walec, najczęściej dyskretnie i bez rozgłosu. No, ale załatwiła robotę Tuskowi i to jest powód, aby z Putinem zdobywać Berlin: jakby to żałośnie nie brzmiało, brakuje innego wytłumaczenia. Gdyby Kaczyński chciał przejąć regionalne dzienniki Passauera i uderzyć w niemieckich inwestorów, jedną nogą wychodzi z Unii. Nie jestem w stanie tłumaczyć, co Polska ma do stracenia przy podobnym scenariuszu, bo wie to każde dziecko - wszystko z niepodległością włącznie. Trudno wniknąć w duszę naczelnika, ale chyba bawi się on dynamitem, wierząc głęboko, że nigdy nie wybuchnie.
Twarda antyniemiecka linia przysporzy PiSowi poparcia w kraju, ale wyłącznie na krótką i bardzo krótką metę, bo to karta zgrana, wielokrotnie już używana w potrzebie. Niemcy dołączą więc na chwilę do uchodźców i islamskich terrorystów w naszym ludowym imaginarium potworów.  Politycznie wpędza nas to w całkowitą izolację, co widać najlepiej po naszych sąsiadach. Próba rozgrywania antyniemieckiej karty z Trumpem skończy się śmiechem, bo waga zawodnika się nie zgadza tak o trzy czwarte. Aż trudno uwierzyć, że narażamy gospodarkę i fundujemy sobie tradycyjnie kompletne osamotnienie w stu procentach na własne życzenie. Nie mamy w tym żadnego krótko- ani długofalowego interesu - nasz interes to polityczna przyjaźń i ścisła ekonomiczna współpraca z Berlinem, najsilniejszym i najsolidniejszym graczem Unii.
Co do sześciu bilionów i czterdziestu czterech miliardów: proszę bardzo, wychodzimy z Unii, dostajemy reparacje, ale oddajemy Wrocław, Gdańsk i Szczecin. Nie pasuje? Na tym właśnie polega bezsens snucia awanturniczych scenariuszy między Rosją a Niemcami. To, co mamy, graniczy z cudem, zważywszy ostatnich trzysta lat. Kaczyńskiego to parzy, najlepiej by było, aby stał się to jego prywatny problem.
Paweł Kocięba-Żabski   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz