Ile nacji i religii żyło pospołu w przedwojennym Wilnie i Lwowie? Naprawdę trudno policzyć, choć miasta te były w większości polskie. Prócz naszych rodaków na pewno Litwini, Ukraińcy, Żydzi, Ormianie, Karaimowie, Tatarzy, Niemcy, Austriacy, Mołdawianie, Łemkowie i Bojkowie. Mówimy o grupach liczonych w tysiącach i dziesiątkach tysięcy, osiadłych tam od stuleci. Konglomerat żywiołów, kultur, barw i smaków tworzący niepowtarzalny klimat: w tyglu metropolii gotowało się to wszystko i przewalało, wzbogacając się nawzajem i uzupełniając. Dziś to miasta jednolicie i państwowotwórczo litewskie i ukraińskie z niewielką polską mniejszością, tolerowaną bez przesadnego entuzjazmu. Jedynie stare mury mówią kilkudziesięcioma językami i kto ma dobre ucho - może się wsłuchać. Taki efekt przyniosło zderzenie metropolii z totalitaryzmami, a potem młodym i zazdrosnym państwem narodowym.
Identyczny los spotkał Stambuł i Odessę, które przebogate i różnorodne żywioły niosły w sobie przez długie stulecia. Dziś nie ma praktycznie Greków w Stambule, a Żydów w Odessie, mimo, że dominują w każdym miejscowym kawale czy pikantniejszej opowieści. Radziecka władza w Odessie zadbała o jednolitość obywateli, następcy Ataturka to samo uczynili ze starą ottomańską stolicą. Paradoksalnie Grecy, którzy Konstantynopol założyli i zbudowali wschodniorzymskie imperium, nieporównanie lepiej przeżyli jego upadek i zdobycie miasta przez Seldżuków niż nacjonalistyczną rewolucję młodoturków. Nacjonalizm nienawidzi kosmopolitycznych metropolii, z cała pewnością z wzajemnością. W Stambule pracowicie eliminowano Greków, Żydów i Ormian, tych ostatnich dosłownie i ostatecznie. W naszej części świata były jeszcze Sarajewo, Dubrownik i Triest, w miniaturze oddające kulturowe bogactwo metropolii - przetrwały znakomicie zimną wojnę i Jugosławię Tity, nie przetrwały konwulsji nowoczesnej ideologii narodowej. Szczególnie na Bałkanach, przy tamtejszym kotle zmieszanych nacji i religii, musiała one przynieść piekło czystek; pomnóżmy nasz Wołyń przynajmniej przez pięć i uwzględnijmy, że działo się to na naszych oczach, o dzień jazdy od nas. Ten sam smak czegoś bardzo bliskiego, ale bezpowrotnie i beznadziejnie utraconego mają przedwojenne filmy i zdjęcia Lwowa oraz wczesne filmy Kusturicy o Sarajewie; robił je w latach osiemdziesiątych, a ogląda się je, jakby miały sto lat i więcej. Tej niezrównanej społecznej tkanki już nie ma i nie powróci.
Kresowi Polacy byli przepełnieni tą dziwaczną materią kulturowego bogactwa i wielości, która kojarzy się nam ze Wschodem, acz powstać może wszędzie, jeśli tylko klimat pozwoli. Nam Hitler ze Stalinem zabrali to doświadczenie i przeżycie, czyniąc z Polski wzorcową monokulturę. Teraz, wraz z PiSem i narodowcami wchodzimy w następny etap: odczuwania z tego powodu intensywnego szczęścia. Swój pójdzie do swego po swoje, wszędzie identyczne pszennoburaczane facjaty i poczucie nieuchronnej satysfakcji, gdy wieczorem pokażą islamski zamach w telewizorze. Właśnie metropolia oraz zmieszanie starych i nowych kultur były na to niezawodnym lekarstwem, znacznie lepszym niż narzucona polityczna poprawność. Delikwent stykał się z tym od dziecka, nasiąkał, miał kolegów i przyjaciół w trzech albo czterech obrządkach i żadna bariera, ani przepaść się tego nie imała. Nikt sobie nawet nie wyobrażał, że można żyć w getcie sobowtórów i jeszcze się z tego radować.
Teraz zostaje nam Manhattan, żeby posmakować czegoś podobnego, który nie przypadkiem tak tkwi ością w gardle Trumpowi i jego fanom - tam trzy ulice to dziesięć kultur, kolorów, fryzur i smaków. Dlatego bin Laden uderzył w Wieże, a potem wspólnie płakali Czarni, Żydzi, Portorykanie i nasze białasy. Tam metropolia trwa, przynosi soczyste owoce, a nam daje możliwość przyjrzenia się z bliska, jak działa i wygląda to, co sami mieliśmy jeszcze niedawno na wschodnich rubieżach.
Czy na dobre uwierzymy, że obcowanie z sobowtórem to źródło największej rozkoszy? Polak to jednak chodząca sprzeczność: prócz ulubionych związków ze szwagrem, w większości z nas dominuje niepohamowana ciekawość świata, indywidualizm i przysłowiowe owsiki w siedzeniu. W nich upatruję najlepszej szczepionki na nacjonalistyczne miazmaty, obecnie pielęgnowane gdzie się da z niezrównaną nachalnością.
Paweł Kocięba-Żabski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz