Każdego roku sierpniowa rocznica przyprawia mnie o przykurcz serca, bo im piękniej - choć bardzo krótko - było wtedy, tym bardziej dojmujący smutek i niesmak teraz. Te uczucia nękają na wszystkich poziomach, od politycznego fundamentu do ulotnych, ale symbolicznych didaskaliów. Kto KODowi, a tak naprawdę nam wszystkim odmawia prawa do świętowania Porozumień Sierpniowych? Konkretnie dwóch facetów: jeden, teraz szef związku, wtedy jako komunistyczny komandos ochraniał Radiokomitet; drugi - były szef związku, a obecnie poseł PiS znany jest z tego, że przy każdej możliwej okazji trzyma parasol nad Kaczyńskim. Nikt o Dudzie i Śniadku nie słyszał, gdy "S" walczyła z komunistami - wtedy swą niezłomność wyżywali zupełnie gdzie indziej. Duda i Śniadek decydować będą o tym, czy i gdzie świętować będą Borusewicz, Frasyniuk i Bujak. Te nadęte miny, to poczucie wyłącznej własności, ten wiecznie obrażony i pełen pretensji ton spóźnionych rewolucjonistów. Jak oni strasznie chcieli walczyć z komuną na barykadach, ale niestety agent Wałęsa doprowadził do okrągłego stołu i pozbawił ich możliwości poniesienia bohaterskiej śmierci.
Tyle didaskalia, bo zajmować się Dudą i Śniadkiem naprawdę nie warto. Skoro kolejna impreza cykliczna wyparła ówczesnych bohaterów w okolice stoczniowej sali BHP, trzeba tam się zjawić tłumnie i cieszyć dobrym towarzystwem. Główny problem w tym, że pamiętam ten Sierpień najdokładniej jak można, godzina po godzinie. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia okazało się wtedy, że sens i namacalną treść ma słowo naród, wspólnota, solidarność, nawet klasa robotnicza. Dokonało się to błyskawicznie, poprzez niezwykłą iluminację, tak jakby ktoś przygotowywał to latami i wreszcie odsłonił przyłbicę. Komuniści byli przekonani, że stoi za tym wywiadowcza robota i ciężka kasa CIA, natomiast najbardziej zdumieni byli KOR-owcy i Wolne Związki Wybrzeża: w końcu przywykli już do osamotnienia i działania garstką, a tu znienacka w organizacji pojawia się dziesięć milionów. Nie sposób wytłumaczyć obcokrajowcowi czy nawet własnemu dziecku ówczesnego nastroju - wszyscy, dosłownie wszyscy stali się lepsi, jakby odkryli lepszą i uczciwszą część siebie. Komuniści po raz pierwszy nie strzelali, jakby sparaliżowani tą aurą i zgodzili się na pierwszy i ostatni w sowieckiej strefie niezależny związek zawodowy. Uruchomiło to lawinę, która po 10 latach przyniosła wyzwolenie całej wschodniej Europie, nie tylko Polsce.
Był to wielki fenomen, bez precedensu w historii. To, że ruszyła się Stocznia, można było zrozumieć. Ale tysiąc zakładów w ciągu tygodnia, praktycznie cała Polska? Przy naprawdę sprawnej bezpiece i trzymilionowej wówczas PZPR? Wyglądało to tak, jakby kraj zrzucił nagle maskę, którą musiał nosić po 45tym - zrzucił ją i momentalnie objawił własne struktury i własnych liderów. KGB i Stasi musiało być jeszcze bardziej zszokowane niż nasza SB: polskim towarzyszom nigdy przesadnie nie ufano, lecz coś takiego? Już jesienią 80 okazało się, że do NRD nie jeździmy już na dowód, tylko na paszport i wizę.
Ogromna i nie do przecenienia była w tym rola Wałęsy i to właśnie przy wszystkich jego uwikłaniach. Dziesięciomilionowym związkiem nie mógł kierować KORowiec czy katolicki intelektualista. Władza wpadła w pułapkę własnej propagandy o kierowniczej roli klasy robotniczej i dostała prawdziwego robotnika. Ten wykazał się genialną intuicją polityczną, słuchał doradców, dobrał sobie krem kremów polskiej inteligencji, ale decydował sam. Towarzysze z bezpieczeństwa szeptali na ucho Kani, a później Jaruzelskiemu, że to nasz człowiek, pod kontrolą resortu, którego mamy w garści i mocno trzymamy. Prosty robotnik koncertowo ograł wszystkich tych mądrali i po raz pierwszy w historii Polski dostaliśmy coś bezkrwawo, nie za cenę tysięcy istnień.
Nienawiść pisiorów do Wałęsy taką właśnie ma przyczynę: oni nie odegrali w odzyskaniu niepodległości żadnej roli sprawczej, niektórzy jedynie marginalną; on, ze swoimi wszystkimi koszmarnymi wadami, megalomanią i uwikłaniem we współpracę - olbrzymią i decydującą. Naprawdę jest za co nienawidzić i prześladować IPNem do końca życia. Rola Wałęsy jest bardzo polska i absolutnie niepowtarzalna - to się mogło zdarzyć tylko u nas.
W chwili wybuchu Solidarności miałem szesnaście lat - mam taką cichą nadzieję, że dożyję czegoś w rodzaju powtórki - chwili, w której czujesz się organiczną częścią wspólnoty, jakby jednego ciała. Nic tego nie zapowiada, jednak końcówka Gierka również niczego podobnego nie zwiastowała; najtęższe socjologiczne umysły były kompletnie zaskoczone. Tak, żeby móc zrzucić z siebie jad, który zatruwa nasze dusze i poczuć się jeszcze raz w ten sposób.
Paweł Kocięba-Żabski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz