Tak jak w XIX wieku i później miliony Polaków trafiły do USA przy zaledwie tysiącach Czechów, Słowaków, Węgrów czy Rumunów, tak i teraz polskich pracowników delegowanych do krajów unijnych jest jedna czwarta wszystkich czyli prawie pół miliona. Tu dwie uwagi porządkujące: delegują polskie firmy, zaś miejsca delegowania to w przytłaczającej większości Niemcy i Francja. Skoro polskie firmy - najczęściej niewielkie - delegują, to składki ubezpieczeniowe trafiają do polskiego ZUSu, a podatki do naszego fiskusa. Pracownik zarabia więc minimum 9 euro na godzinę, przysparzając jednocześnie krajowi niebagatelnych korzyści. Teraz to się radykalnie zmieni, ponieważ, jak wiemy, PiS wypowiedział wspomnianym dwóm krajom otwartą wojnę. Niemcom za całokształt, Francuzom za caracale i widelce.
Nasz ZUS dostaje z tytułu pracy delegowanych 9 miliardów rocznie; ile dostaje skarbówka łatwo policzyć, pomimo utajnienia danych. Korzyść narodowa i regionalna ma głębszy i poważniejszy charakter: odwieczna gastabeiterka uległa ucywilizowaniu, kres położono bezwzględnemu wyzyskowi w pracy na czarno, kraj pracownika korzysta na eksporcie siły roboczej. Porównując z praktykami przeszłości to prawdziwe eldorado. I co? Tak długo pisowscy mądrale prowokowali nieszczęście, aż skutecznie je na nas ściągnęli. Komisja Europejska, a z przywódców szczególnie prezydent Macron i kanclerz Merkel chcą takiej nowelizacji prawa pracy, które ograniczyłoby korzyści państw naszego regionu do minimum. Zmiana jest prosta i składa się z dwóch elementów: płaca przybysza ma być średnią miejscowego wynagrodzenia w miejsce płacy minimalnej, a składki zusowskie i podatki mają po roku (względnie dwóch) trafiać do kraju zatrudnienia. Dodatkowo miejscowa średnia wynagrodzenia to prawdziwa abrakadabra - wpływają na nią dziesiątki lokalnych rozporządzeń, umów zbiorowych i ustaw zgromadzeń regionalnych. Jeśli pracodawca popełni błąd w tej mierze, umowa staje się nieważna, a jego samego czekają surowe kary. Wnioski są jednoznaczne: korzyści, jakie czerpiemy z pracy delegowanych i ich osobiste dochody spadną dziesięciokrotnie.
Długo nie docierała do nas prawda najprostsza z możliwych - pisowska nienawiść do Brukseli, zachodnich norm w ogólności, a Niemców w szczególności nie musi koniecznie oznaczać obcięcia środków pomocowych o połowę dziś, a polexitu jutro. Na to jeszcze chwilę poczekamy. Dziś będziemy bezlitośnie ogrywani w tych sprawach, nad którymi unijna jurysdykcja ma władzę, a które można rozstrzygnąć prostą decyzją komisarzy. Macron będzie w najbliższych dniach konsultował szczegóły nowelizacji ze środkowymi Europejczykami, a więc z Czechami, Słowakami, Rumunami, Bułgarami i Chorwatami. W tym gronie nie będzie jedynie Polaków i Węgrów. Pisowska dyplomacja nie kiwnęła palcem, aby lobbować w tej sprawie w Brukseli - czeka zapewne na jej koszmarne skutki, by jeszcze skuteczniej zohydzać Unię Polakom. Za tą decyzją pójdą nieuchronnie następne: sedno w tym, że za każdym razem w 90% uderzać będą w przedsiębiorcze i rzutkie polskie firmy i ich pracowników, a w pozostałe kraje Międzymorza jedynie śladowo. Nowelizacja forsowana przez Francję i Niemcy oznacza złamanie europejskiej solidarności między bogatym Zachodem a pracowicie nadrabiającym dystans Wschodem; nie miejmy złudzeń - solidarność krajów Międzymorza równie łatwo zostanie złamana. Jeśli ktoś pretenduje do roli lidera regionu, musi myśleć i działać z wyprzedzeniem, ze strategiczną klasą i perspektywą. Jeśli tego nie potrafi, względnie się Europą brzydzi, pozostanie do śmierci przegranym outsiderem.
Dokładnie tak jak PiS sprezentował koniec kariery polskim pracownikom delegowanym, tak perspektywa funduszy unijnych 2020 radykalnie zmieni ich proporcje. Teraz Polska korzysta z 40% środków netto, jest głównym beneficjentem, była tez do niedawna liderem ich wykorzystania. Przy pisowskiej propagandzie i stylu prowadzenia dialogu nie obronimy swej pozycji - każdy pretekst będzie dobry, by lekceważącą Wspólnotę Warszawę uderzyć po kieszeni. "Suwerenne", dumne i blade decyzje obozu władzy w kwestii ustroju sądów powszechnych czy wycinki puszczy skończą się identycznie: nałożeniem wielomilionowych kar i rosnącymi stratami dla polskiego podatnika. PiS uzyska jeszcze wydajniejszą amunicję przeciwko Niemcom i Francuzom, a nasza obecność w Unii stanie pod potężnym znakiem zapytania.
Europejska wspólnota wymaga elementarnego szacunku ze strony jej uczestników. Jeśli się nienawidzi i odrzuca jej fundamenty, nie ma najmniejszego sensu w niej trwać. Wszystkie szczegółowe interesy Polski i Polaków pozostają pochodną tego aksjomatu. Niczego nie przeforsujemy, niczego nie ugramy i niczego nie obronimy w UE przy obecnej polityce wiecznie obrażonych malkontentów. Nasz rząd stał się w europejskiej perspektywie dosłownie przeciwskuteczny. I o to Kaczyńskiemu strategicznie chodzi: im rodakom w Unii gorzej, tym dobrej zmianie lepiej. Co w zamian? Mamy Białoruś, Ukrainę, Mołdawię i Armenię - tak też można żyć i to przez długie pokolenia.
Paweł Kocięba-Żabski
SKĄD JESZCZE W PANU TYLE NAIWNOŚCI. UNIA ZAWSZE NAS TRAKTOWAŁA PER NOGA I OKRADAŁA. TYLE ŻE PEOWCY CAŁOWALI ICH ZA TO JESZCZE PO ŁAPACH. Owszem polityka pisowców jest do bani, ale wiara w porządną unię zakrawa na idiotyzm.
OdpowiedzUsuńot pisowski punkt widzenia. nawet menda Czarnecki nie mówi, ze Unia nas okradała.
Usuń