środa, 23 sierpnia 2017

U nich spisek przeciw Kaczyńskiemu, u nas chwilowo plaża

  Czy Kaczyński będzie trzymał prawicę w garści i komenderował nią przez następnych 20 lat? Tego życzy mu z serca twardy i najtwardszy elektorat oraz ci, którzy wszystko zawdzięczają matce-partii. Bez niej i samodzielnie nie osiągnęliby niczego, traktują więc naczelnika jednocześnie jako dar niebios i chodzącą gwarancję życiowego bezpieczeństwa i powodzenia. Oni są wierni bezwarunkowo, na nich Jarosław zawsze może liczyć. Inaczej rzecz się przedstawia z bardziej ambitnymi i samodzielnymi, którzy chcieliby w spokoju przez długie lata konsumować frukta i korzystać z apanaży, a tu naczelnik bez najmniejszej potrzeby otwiera nowe fronty i znajduje nowych wrogów, tak jakby starych mu brakowało. Dla nich Kaczyński jest figurą dwuznaczną, swoistym Światowidem - ma wielkie zasługi dla całego środowiska, ale nosi w sobie i pielęgnuje gen samozagłady, który nie pozwala nikomu spać spokojnie. Potrafi uprawiać politykę wyłącznie wojenno-rewolucyjną, w dużym napięciu i temperaturze. Bez niej szybko usycha i kapcanieje. Dlatego stracił na własne życzenie władzę w 2007, dlatego i dziś gra wysoko i ryzykownie, nie bacząc na komfort zaplecza. Boją się go jak diabeł święconej wody, nie podniosą otwartego buntu, nie stworzą żadnej frakcji, jednak knują cichaczem, bo woleliby u steru kogoś przewidywalnego i bardziej umiarkowanego. 
  Zachowanie Gowina podczas kryzysu sądowego nie pozostawiało wątpliwości: zdecydowanie lepiej czułby się on w koalicji z zachowawczym Dudą niż z wojowniczym prezesem. Nagle zniknął z horyzontu drugi wicepremier Morawiecki, który tuż przed wetami dwukrotnie odwiedzał Pałac. Do tego dochodzi zachowanie Kościoła, który zyskał zdecydowanie najwięcej i nie chce tego narażać na żaden szwank. Nie przypadkiem oprócz arcybiskupa Gądeckiego, weta Dudy wsparli nawet Hoser i Głódź, w episkopacie uważani za beton i twardą konserwę. Wsparli, bo tak odczytują interes swojej instytucji i własny. Nie chcą permanentnej rewolucji, bo trzeba w niej siedzieć na bagnetach i można wszystko utracić w jednej chwili.
  Taki jest sens emancypacji Dudy, który uwierzył, że te wszystkie żywioły będą się wokół niego ogniskować i stworzą szerszą bazę, niezbędną do reelekcji. Wszedł w to Kukiz, szukający miejsca dla siebie po fiasku ideologii antysystemowej, wchodzą właśnie narodowcy, liczący na miękki wjazd do mainstreamu pod opiekuńczymi skrzydłami prezydenta. Dlatego Ziemkiewicz z Cejrowskim zaczęli mocno powątpiewać w geniusz naczelnika i nie szczędzą mu kąśliwych wycieczek. Słowem menażeria nader rozmaita i z bardzo różnych bajek, ale z punktu widzenia naczelnika nie ma to żadnego znaczenia - liczy się fakt, że powstaje konkurencyjny ośrodek, którego od kilkunastu lat nie było. Niezawodnym testem będą jesienne projekty ustaw sądowych: jeżeli prezydent przedstawi projekty odbiegające od zamordystycznego strychulca Ziobry, wojna rozgorzeje na całego. Na razie wybrał do koordynacji prac wiceministra sprawiedliwości w rządzie Tuska, bardzo krytycznego wobec koncepcji Nowogrodzkiej. Dodatkowo wakacje w Juracie spędza z rodziną Szydłów, co daje do myślenia po niedawnych podwójnych orędziach - najwyraźniej premier po ostatnich plotkach o własnej dymisji słusznie uznała, że lepiej się zaasekurować z tej strony. Dla Kaczyńskiego wielogodzinne rozhowory tej pary bez świadków-donosicieli to prawdziwy koszmar, którego się jeszcze dwa tygodnie temu absolutnie nie spodziewał. Swoją drogą wszystkie wersje o dymisji Szydło przyjmowały za pewnik, że zrezygnuje sama. Jeśli by się oparła, operacja staje się ryzykowna i trudno wykonalna.
  Jakie ma to znaczenie dla opozycji? Pole gry i manewru, które przed wetami praktycznie nie istniało, teraz rysuje się całkiem nieźle. Im bardziej prezydent zderzy się z naczelnikiem, tym dla nas lepiej.  Wiceminister Królikowski, który przygotować ma prezydenckie projekty, gwarantuje przynajmniej zderzenie z Ziobrą - pamiętajmy jednak, że Kaczyński podporządkowanie sądownictwa traktuje jako bezwzględny priorytet. To pole sporu jest dla niego kluczowe i nie do odpuszczenia. Po stronie opozycyjnej potrzebni są teraz inteligentni rozgrywający, którzy nie rezygnując z pryncypiów państwa prawnego, potrafiliby prowadzić z prezydentem umiejętny dialog. Mieliśmy do czynienia z zabójczym monolitem, pojawiło się istotne pęknięcie, trzeba nad nim umiejętnie pracować.
  Teraz doskonale widać, czego zabrakło po lipcowej fali protestów - symbolicznego choćby zjednoczenia opozycji, powołania wspólnej reprezentacji w perspektywie wyborów samorządowych. Emancypacja Dudy  ma bowiem też czarną stronę: już pozyskał Kukiza, mocno pracuje nad PSL-em - stosunek do prezydenta może opozycję różnicować, jeśli nawet nie rozbijać. Powinien mieć do czynienia z jednolitym głosem, wtedy punkt ciężkości przesunąłby się na stronę demokratyczną. Przy rozbiciu opozycji niebezpiecznie wchodzimy na pole gry przeciwnika: może wyłuskać chociażby PSL, który nawykły jest do zachowań obrotowych, a przecież jest przez PiS śmiertelnie zagrożony. Sytuacja się otwiera - można dużo zyskać albo sporo stracić.
Paweł Kocięba-Żabski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz