Coraz bliżej do kwietnia 2017, to jest do przedłużenia brukselskiego mandatu Donalda Tuska na drugą kadencję - do końca 2019 roku. Przyjmujemy w tej chwili za pewnik, że nawet jeśli polski rząd odmówi mu poparcia, to większością 3/4 europejscy przywódcy poprą jego kandydaturę, choćby po to, by uniknąć nieuchronnych konfliktów przy uzgadnianiu nowego kandydata. Tym bardziej, że pozostałe kraje naszego regionu zdecydowanie wolą byłego premiera Polski od każdego polityka starej Unii, siłą rzeczy mniej wrażliwego na środkowoeuropejskie problemy i aspiracje. Dotyczy to nawet Orbana, który wysyła w tej sprawie jednoznaczne - naturalnie dyskrecjonalne - sygnały do Brukseli, Berlina, Paryża, poklepując jednocześnie Kaczyńskiego po plecach. Berlin i Paryż z kolei coraz bardziej zirytowane antyeuropejską linią Warszawy, tym chętniej utrą jej nosa.
Zbyt łatwo zapominamy jednak o broni atomowej, jaką nasz Naczelnik Państwa od roku dysponuje; od wielu miesięcy pracuje nad nią w pocie czoła Ziobrowa prokuratura, a sam Kaczyński coraz częściej otwarcie ją zapowiada: nie chodzi tu broń Boże o przesłuchanie przed komisją d/s Amber Gold czy w sprawie prywatyzacji Ciechu - to są tylko drobiazgi, które Tuskowi specjalnie nie zaszkodzą, tym bardziej, że niesposób z nich wykroić aktu oskarżenia premiera, choć trochę trzymającego się kupy. To będą spektakle dla swoich, ewentualnie całkiem licznych u nas malkontentów nienawidzących każdej władzy z założenia. Kaczyński przymusza Ziobrę do oskarżenia Tuska o tak zwaną dyplomatyczną zdradę stanu w sprawie Smoleńska: przestępstwo bliskie zbrodni, bo zagrożone karą do lat dziesięciu.
Artykuł kodeksu karnego definiujący "zdradę dyplomatyczną" ma z punktu widzenia kierownictwa PiS dwie wielkie zalety: pierwszą stanowi jego ogólnikowość, stwarzająca prokuratorom wielkie do pole do twórczych interpretacji; drugą fakt, że tylko raz był zastosowany w III RP, więc brak co do niego jakichkolwiek wytycznych, chociażby Sądu Najwyższego - hulaj dusza, diabła nie ma, a Naczelnik sowicie wynagrodzi. Nawet najbardziej sprzyjający Donaldowi unijni eksperci przyznają, że trudno sobie wyobrazić europejskiego prezydenta pod ciężkimi zarzutami karnymi. Zarówno przywódcy najważniejszych krajów, jak i szczególnie ostrożna z natury eurokracja nie zdecydują się na wariant tak ryzykowny, niezależnie od osobistych sympatii. Kaczyński jawnie gra tą bronią (najpierw przy okazji Tuskowej propozycji debaty, ostatnio w dwóch wywiadach), sonduje też zachodnie reakcje, występując w ulubionej przez siebie roli ostrzegającego i zatroskanego.
Waszczykowski dostał wyraźny rozkaz wstrzymania się z publikacją białej księgi poświęconej przygotowaniom do prezydenckiej wizyty w Katyniu - miała być udostępniona publiczności w połowie listopada, teraz nieoficjalnie mówi się o lutym. Rozkaz wynikał z faktu, że przygotowujący ją urzędnicy MSZ skupili się na zaniedbaniach krajowych, dotyczących bezpieczeństwa. Kaczyńskiego interesuje zupełnie co innego: kilkanaście tysięcy mejli i notatek służbowych prowadzących do rozdzielenia wizyt prezydenta i premiera - z nich fachowcy Ziobry wypreparują kilkanaście kluczowych, mających ilustrować spiskowanie, a przynajmniej paktowanie ludzi Tuska, a i samego Tuska z Putinem, wymierzone przeciwko głowie państwa. Idzie tu szczególnie o rozmowy Tusk-Putin od jesieni 2009 (Westerplatte) do początku kwietnia 2010 oraz uzgodnienia przeprowadzane przez Tomasza Arabskiego w Moskwie bezpośrednio przed katastrofą.
Laikowi wydawać się może, że to robota pod każdym względem syzyfowa - poprzednia administracja musiałaby przecież zostawić dowód na zdradę we własnych papierach i mejlach, w pełni dostępnych dla następców. Podobne przekonanie, choć niewątpliwie zdroworozsądkowe, nie bierze jednak pod uwagę manipulacji kontekstem, twórczych interpretacji, wreszcie delikatnych, a umiejętnie wykonanych fałszerstw. Z pewnością powagi zagrożenia nie lekceważy sam Tusk i jego najbliższe otoczenie - zdaje sobie sprawę, że żaden niezawisły sąd go nie skaże, natomiast długotrwały proces wystarczy do zrujnowania kariery. Tak jak zachodni przywódcy nie zgodzą się na przewodniczącego Rady Europejskiej wzywanego na przesłuchania w dniach ważnych szczytów, tak też liderzy polskiej opozycji nie przystaną na wodza, symbol wspólnej listy i kandydata na prezydenta, zagrożonego wieloletnim wyrokiem. Również dlatego, że otwiera to drogę do najwyższych zaszczytów dla nich samych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz