Zrodzony na Nowogrodzkiej pomysł nadzwyczajnej komisji d/s stołecznej reprywatyzacji zaskoczył wszystkich, bo nawet za Stalina nie było w Polsce gremium, łączącego w sobie funkcje teatralno-propagandowe, prokuratorskie i sądowe. U zarania bolszewickiej Rosji działały "trojki" CZEKA, a potem OGPU - łączyły one wspomniane funkcje rozstrzeliwując masowo kontrrewolucjonistów i konfiskując im mienie, jednak do bratniej Polski przeniesione nie zostały; najwyraźniej uznano, że nasz naród do tak prostych rozwiązań jeszcze nie dorósł, trzeba więc zachowywać pewne pozory procesowe.
Pomysł komisji nadzwyczajnej, czy też weryfikacyjnej, nie jest jednak całkiem głupi, skoro w przypadku reprywatyzacji mamy w Warszawie (i nie tylko) do czynienia z ewidentną zmową prawników: wybitny prawnik Robert Nowaczyk skupuje roszczenia potomków niegdysiejszych właścicieli załamanych beznadzieją wieloletniego dobijania się o sprawiedliwość, sądy błyskawicznie uznają zasadność roszczeń, a prawnicy ze stołecznego BGN jeszcze szybciej wypłacają kolegom z sitwy dziesiątki i setki milionów. Jak tu w podobnej sytuacji zaufać kolejnym prawnikom, że w ramach audytu (pomysł Gronkiewicz-Waltz) czy nawet akcji CBA czy postępowań prokuratorskich przywrócą właściwy porządek rzeczy? Przecież zapis w księdze wieczystej świętością jest i wszystko to na końcu oprzeć się musi o decyzje sądowe, w sporej części orzekające w sprawach swoich i bliskich kolegów ze studiów czy aplikacji.
Skoro nikt nie wierzy w złamanie korporacyjnej prawniczej solidarności, środki nadzwyczajne kuszą, niestety nie tylko naiwniaczków. Nie po raz pierwszy w Polsce głęboki upadek jakości sądownictwa i etyki urzędniczej zachęca do rewolucji - wiemy, jakie są w tej mierze doświadczenia (wyłącznie złe i jeszcze gorsze) - wiemy, że PiSowi zależy wyłącznie na spektaklu, który zabić ma skutecznie trójpodział władzy; jednak podświadomie czujemy też, że upadek moralny warszawskiego molocha urzędniczo-sądowego zaszedł za daleko, by wierzyć w jego samooczyszczenie. W 1926 roku w podobnej atmosferze wkroczył Piłsudski ze swymi legionistami - żałosny finał znamy, lecz to nam ani trochę nie pomoże.
Siostra mecenasa Nowaczyka - Marzena Kruk, od dwudziestu lat zatrudniona w Ministerstwie Sprawiedliwości staje się dramatycznym i kompromitującym symbolem; cała Warszawa mówi o niej jako o słupie (ponad 46 mln przyznanych odszkodowań), za którym stoją prawdziwi organizatorzy złodziejskiego procederu. Pani Marzena zgodziła się na rolę sierotki, dzielącej wyłudzone miliony pomiędzy docelowych beneficjentów. Sierotek jest oczywiście znacznie więcej, roszczących o niemniejsze kwoty - nie da się uniknąć pytania, kto ten biznes promował, kto go politycznie i legislacyjnie osłaniał, kto go wreszcie przez długie lata tolerował, bo raczej trudno było go nie zauważyć.
Żeby było jasne: to Kwaśniewski zawetował pierwszą solidną ustawę reprywatyzacyjną; to Komorowski odesłał do Trybunału tak zwaną "małą ustawę" o reprywatyzacji warszawskiej; to mąż cioci małżonka pani prezydent Pawła Waltza odkupił roszczenia do Noakowskiego 16 od szmalcowników, a Waltzowie przejęli ją doskonale wiedząc o proteście żyjących spadkobierców; to za warszawskiej prezydentury Kaczyńskiego zabrano lokatorom Nabielaka 9, czyli kamienicę zamordowanej w lesie Kabackim Jolanty Brzeskiej - funkcyjnym w dzielnicy Śródmieście był wtedy Mariusz Błaszczak, a niewiele później wojewodą notorycznie ponaglającym reprywatyzatorów został sam Jacek Sasin. Tak zwane stare partie (PiS, PO, SLD) umoczone są więc po pachy, wszystkie poza PSL-em, tradycyjnie nieistniejącym w wielkich aglomeracjach.
Kaczyński wyciąga z tego precyzyjne wnioski: prokuratura z CBA wystarczającego spektaklu nie zapewnią, sejmowa komisja śledcza może się zaś niebezpiecznie wymknąć spod kontroli: Gronkiewicz rozstrzelać ma młody komisarz Jaki, wyposażony we wszelkie możliwe uprawnienia - śpieszyć się nie musi, "oprawców-kamieniczników" i ich wspólników grillować będzie powoli, najprawdopodobniej aż do wyborów samorządowych. Zagrabione mienie odda gminie i lokatorom, przywróci ludowe poczucie sprawiedliwości.
Można i trzeba się na to oburzać, jednak pytanie pozostaje, jak cierń blisko serca: gdzie były i co uczyniły w tej sprawie nasze systemy - parlamentarny i sprawiedliwości - od lat kilkunastu - gdy ostrzeżenia płynęły z każdą chwilą mocniejsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz