Skończyliśmy na nagminnym usuwaniu doświadczonych weteranów otrzaskanych w Afganistanie i Iraku tudzież na wywaleniu ze służby pani major kontrwywiadu, najskuteczniejszej w tej części Europy w zbożnym dziele demaskowania ruskich agentów i siatek misternie przez nich plecionych. Czas nam przejść do afery z Caracalami, przy czym rozważyć warto nie tylko skandaliczne potraktowanie partnera, utratę ponad 13-miliardowego offsetu i pozbawienie polskiej armii nowoczesnych bojowych helikopterów przynajmniej na najbliższe dwa lata - równie interesujący jest moment zerwania rozmów (Francuzi w najlepszej wierze przedłużyli ważność oferty do końca listopada). Macierewicz pieczołowicie zadbał o to, by wybierający się do Polski prezydent Hollande dostał brudną szmatą w twarz: świetnie sobie nasz mądrala zdawał sprawę z konsekwencji, bo Francja w kwestii własnego honoru i powagi państwa nigdy nie żartowała, nawet za pajaca Sarkozy'ego.
Skutek byłby odrobinę tylko słabszy, gdyby kolejny dorodny ministrant (starszy nieco od Misiewicza czy Jannigera, ale równie śliczny) Kownacki w randze wiceministra nie wyleciał z facecją o uczeniu posługiwania się widelcem; w tej sytuacji wszystkie polsko-francuskie przedsięwzięcia obronne wylądują - pardon, już wylądowały w koszu, a trafi tam również wiele Bogu ducha winnych przedsięwzięć czysto biznesowych. Polscy ich promotorzy już mogą zwijać interes, dziękując serdecznie panom ministrom wojny. W tym kontekście do rangi dowcipu stulecia urasta powołanie przez pisiorów specjalnej agencjo-fundacji (to poronione dziecko skasowanego w międzyczasie Jackiewicza), która ma się zajmować promocją naszego przemysłu i biznesu zagranicą - za symboliczne, na początek rzecz jasna, 100 milionów wyrwane państwowym spółkom, głównie energetycznym. Teraz, szczególnie na obszarze frankofońskim, mogą sobie pisiory te miliony przeznaczyć na bardziej intymne przyjemności.
Kto w podobny sposób prowokuje Francję, piątą gospodarkę świata i jedyną w tej chwili poważną siłę militarną w Unii, nie licząc - jeśli wolno - umiłowanego przez Kaczyńskiego Erdogana? No kto, mili czytelnicy blogów? Przecież nie stary agent Kremla, tylko nasz wesoły Antoni ze swymi młodocianymi wychowankami. A pamiętać warto, że kandydat Trump otwarcie wyszydził 5. artykuł Traktatu Waszyngtońskiego - ten, co gwarantuje każdemu napadniętemu członkowi Sojuszu automatyczną reakcję silniejszych partnerów. Ta gwarancja skutecznie odstraszała Rosjan przez lat siedemdziesiąt, teraz jakby odrobinę straciła na wartości. Kto, jeśli nie Amerykanie, przyjdzie nam z pomocą w kluczowym momencie zagrożenia? Myśleliśmy jeszcze miesiąc temu, że świetnie wyszkolone i uzbrojone po zęby francuskie siły specjalne; dziś wydaje się to wielce wątpliwe, za co chwała naszym ministrom wojny, po trzykroć chwała. Moskwa się śmieje, choć łzom nie wierzy.
Teraz słyszymy, że 13-miliardowy francuski offset (z vatem, bo i tego skutecznie zażądali nasi negocjatorzy) to było mało, podobnie jak przeniesienie linii produkcyjnej Caracali do Łodzi - teraz Macierewicz będzie z wolnej ręki zamawiał u różnych producentów już to bojowe helikoptery, już to ich wyposażenie i uzbrojenie. Co z offsetem? Nic, po prostu nic. Żadnych pytań, rząd Dobrej Zmiany sprowadził przecież czupurnych Francuzików do parteru. Nie trzeba dodawać, że po tym nieprawdopodobnym happeningu każdy poważny producent uzbrojenia, czy czegokolwiek zresztą, pomyśli pięć razy, zanim zaangażuje się w interesy nad Wisłą.
Jak zamierza Antoni ominąć twarde unijne ustawodawstwo dotyczące bezwzględnego wymogu przetargu przy wydatkowaniu wielkich publicznych pieniędzy, wie na razie tylko on, pospołu z nadpremierem Kaczyńskim zapewne. Być może właśnie te wyczyny Antka trwale i już na stałe wyprowadzą Polskę z Unii Europejskiej. Co było do okazania, jak pisały za komuny dzieci na matematyce.
cd późniejszym wieczorem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz