sobota, 1 października 2016

Aborcja po polsku, czyli nieszczęście młodych kobiet i straszliwa obłuda dyżurnych katolików

Ilu polskich nienarodzonych traci rocznie swe życie - pół-życie, względnie ćwierć-życie, choć i tego odmawiał im święty Augustyn? Ze zrozumiałych względów niesposób tego precyzyjnie oszacować, jednak eksperci mówią i piszą o 180-200 tysiącach nielegalnych sztucznych poronień w kraju i przynajmniej 100 tysiącach w ramach aborcyjnej turystyki, koncentrującej się głównie na Litwie, Czechach, Słowacji, Austrii i Niemczech. Żeby było śmieszniej i straszniej zarazem, te dwie dane dodane do siebie sumują się mniej więcej do rocznej liczby żywych urodzeń w Polsce, która wynosi dziś około 330 tysięcy. Poczęty przyszły bądź niedoszły polski obywatel ma więc średnio jedną na dwie szanse na przeżycie i zobaczenie ojczyzny swojej na własne oczy.
Ceny tak zwanej "podziemnej" (choć specjalizujące się w niej gabinety dość jawnie się ogłaszają) aborcji w Polsce wahają się od 3 do 8 tysięcy złotych, zależnie od towarzyszącego operacji komfortu oraz prestiżu i opinii ginekologa. Wprawdzie ostatni policyjny skrobankowy nalot miał miejsce ponad dziesięć lat temu, jednak ceny nie spadły - przeciwnie, utrzymujący się stabilny popyt przekonał chytrieńkich chazanów (naturalnie chazanów sprzed cudownego nawrócenia) do ciągłego windowania haraczu. Za to w Wiedniu specjalistyczne kliniki przyjmują Polki z otwartymi ramionami za 700-800 euro, dorzucając gratis opiekę polskiej psycholożki i dwa dni pozabiegowego relaksu w pensjonacie.
Dwa pytania cisną się na usta w miarę dociekliwego badacza-obserwatora:
Po pierwsze dlaczego mamy tak dużo aborcji, skoro wszystko o powszechnie dostępnych zabezpieczeniach figuruje w internecie?
Po drugie co mianowicie powstrzymuje ultrakatolickich a świątobliwych inkwizytorów naszych od efektywnej, policyjno-wywiadowczej chociażby, walki z aborcyjnym podziemiem?
Pierwsze pytanie przysparza badaczowi znacznie mniej intelektualnego wysiłku: ludzka głupota i brak wyobraźni zawsze przeważy szalę, pomimo bezpośredniego i darmowego dostępu do informacji; mówiąc zwięźle a obrazowo: gry w smartfonie tak, uczone przynudzanie o okolicznościach zachodzenia w niechcianą ciążę niekoniecznie. Słowem odwieczne w prapolskiej tradycji - ni pisaty ni czytaty.
Odpowiedź na drugie pytanie jawi się niestety znacznie bardziej przewrotną i intelektualnie trudną do przełknięcia: ultrakatolicy nie mają mianowicie żadnego życzenia walczyć z nielegalną ("podziemną"?) aborcją - tysiąc razy bardziej interesuje ich straszliwy, prowadzony na łonie mediów i parlamentu, bój z aborcją legalną, niewiele przekraczającą 1000 przypadków rocznie. Dlaczego? Na to pytanie każdy obywatel Najjaśniejszej Rzeczypospolitej musi sobie poszukać odpowiedzi w odmętach własnej inteligencji śledczej.
Teraz, gdy katolickie ultrasy chcą prawnie przymusić do rodzenia dwunastolatkę zgwałconą przez ojca lub ojczyma, względnie matkę dziecka bez połowy głowy, nadejdzie niechybnie czas odpłaty. Polski kościół katolicki zapłaci za swe nadgorliwe dzieci cenę odroczoną, wszakże straszną w dłuższej perspektywie - służą tu oczywistym przykładem Hiszpania, Portugalia, Irlandia czy Meksyk.
PiS zapłaci znacznie szybciej, bo nieludzki fanatyzm dewotów głęboko poruszył młodzież, naturalnie w pierwszej fazie głównie żeńską jej część - tę samą młodzież, która jeszcze wczoraj spała politycznym snem sprawiedliwego, wyłączając naturalnie partyjne młodzieżówki, dotąd w przeważającej mierze prawicowe przecież i miłujące Dobra Zmianę.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz