środa, 29 czerwca 2016

Zwracam honor dolnośląskiej Platformie - rozwiązanej przez Schetynę niestety

Jak się dowiadujemy z pierwszej ręki, to nie Schetyna wycofał się z sojuszu z pisiorami (na wtorkowej sesji sejmiku dolnośląskiego), jeno szóstka radnych Platformy bezczelnie się wobec kierownictwa partii zbuntowała. 
Nie dość tego, że nasz el Capitano Schettino chciał zdradzić sojuszników z opozycji, to jeszcze nie udało mu się tego przeprowadzić. Bolesne, ale prawdziwe, 
Na próżno Piotr Borys siedział w gabinecie wojewody Hreniaka, na próżno Lipiński Adam osobą własną walczył na plenarnej sali, na próżno wreszcie Raczyński Robert słał w bój lubińskie bataliony. 
Żeby było śmieszniej, ponowny wniosek o odwołanie marszałka Przybylskiego będą mogły okrutne pisiory zgłosić dopiero za pół roku, a więc praktycznie w nowym roku. . 

Znowu o Ślęży - świętej celtyckiej górze tańczących druidów

Mieszkańcy Sobótki i  Sulistrowiczek nie raz i nie dwa zachodzili w głowę, jak to jest możliwe, żeby święta góra Ślęża nie była górą katolicką. Podobne wątpliwości targały potężnym i przenikliwym umysłem miejscowego proboszcza - kapłana z Sulistrowiczek. Do czasu żył on w przekonaniu, podzielanym przez większość parafian, że góra Ślęża była górą katolicką niejako z natury, po prostu od zarania dziejów. 
Jakież była zdumienie księdza proboszcza, gdy okazało się niespodziewanie, że nasi neopoganie spod znaku Łady, Swarożyca, Trygława i Światowida, nie widzą siebie zupełnie w charakterze potulnych katolickich owieczek. 
Gdy proboszcz zwiedział się o istnieniu neopogan, popełnił tragiczny w skutkach błąd. Nakazał mianowicie kierowniczce schroniska położonego na samym szczycie świętej góry usunięcie figury Światowida, która w holu tegoż schroniska stała od głębokiego PRL-u.. 
- Dobrze, przewielebny Ojcze duchowy, rzekli na to neopoganie - rozumiemy Twoje głęboko chrześcijańskie podejście do problemu, jednak tak sprawy nie zostawimy. 
Dodać trzeba, że pół roku wcześniej proboszcz uczynił piękną drogę krzyżową na północnym zboczu świętej góry. 
Wyobraźcie sobie Państwo, że bezbożni neopoganie spalili do cna wszystkie stacje. Niech gwałt sie gwałtem odciska - powiadali. 
Już po tygodniu Światowid - syn i jednocześnie brat Swarożyca - powrócił był szczęśliwie na swoje miejsce w schronisku. 
Naonczas ślężański miś chroniący od niepamiętnych czasów kultową górę, uśmiechnął się od ucha do ucha. 

wtorek, 28 czerwca 2016

Grzegorz Schetyna zdradził wspólną linię opozycji

Kiedy to się stało? To się działo od pewnego czasu, tyle że w ukryciu - pod auspicjami Kościoła i w innych przytulnych miejscach. Rozmowy Schetyna - Kaczyński, Schetyna - Lipiński, Borys - Lipiński toczyły się w miesiącu czerwcu w najlepsze, gdy - w tym samym czasie - Schetyna nieudolnie udawał sojusznika KOD-u, PSL-u i Nowoczesnej. 
Czego dotyczyły tajne pertraktacje Schetyny i Borysa z ulubionymi naszymi pisiorami? 
W kwestiach strategicznych pytać należy protagonistów-dżentelmenów o nazwiskach Schetyna Grzegorz i Kaczyński Jarosław. 
Doraźnie Schetynie szło jak zwykle o zemstę na Protasiewiczu (za pamiętną porażkę na zjeździe w Karpaczu, kiedy to piękny i mądry Król Donald I nakazał pozbawić swego druha władzy nad własnym regionem), Kaczyńskiemu i Lipińskiemu zaś o przejęcie drugiego - po Podkarpaciu - samorządowego województwa. 
Naturalnie nie o samo marszałkowskie województwo tu idzie (chociaż synekury też nie do pogardzenia) jeno o 9 mld złotych w Regionalnym Programie Operacyjnym. 
I cóż takie stało się wczoraj na sesji dolnośląskiego sejmiku? Stały się dwie rzeczy, które rozpatrywać wypada w dwóch zupełnie różnych planach: lokalnym - istotnym dla marszałka Przybylskiego i miejscowych działaczy oraz znacznie ważniejszym - ogólnopolskim. 
Lokalny wymiar sprowadził się do tego, że prezydent Lubina Raczyński Robert (ten wystrychnięty na dudka przez arcymądrego Kukiza) dogadał się z pisiorami (Lipiński Adam) oraz PO (Schetyna, Borys) w zakresie przejęcia władzy na Dolnym Śląsku. Trójporozumienie owo uzupełnione przekupnym planktonem może byłoby i lepsze dla regionu, gdyż marszałek Przybylski Cezary od dawna już nie rządzi, zresztą nigdy specjalnie nie próbował. Pod jego kierownictwem województwo wpadło w całkowity dryf. 
Pozostaje jednakowóż aspekt ogólnopolityczny - układając się z pisiorami Grzegorz Schetyna zdradził swych opozycyjnych partnerów. 
W polskiej tradycji zdrajcy bywali surowi i bezwzględnie karani. 
Na samej sesji stało się niewiele: koalicjanci-zamachowcy cofnęli się w ostatniej chwili przed przejęciem całej władzy (mieli odpowiednią po temu większość), odwołali jedynie wicemarszałka z Bezpartyjnych Samorządowców i powołali panią z Kamiennej Góry od Schetyny. 
Czemuż to cofnęli się o krok posiadając większość? 
Mamy dwie interpretacyjne możliwości. Mógł Schetyna przestraszyć się ogólnopolskich konsekwencji, również we własnej partii; mógł się też ktoś ze skorumpowanych w ostatniej chwili wyłamać. 
c. d. mydlanej opery nastąpi niebawem 

Żołnierze wyklęci czyli jak skutecznie odmóżdżyć młodzież polską głupkowatą propagandą

Sam się czuję wyklęty, gdy zmuszony jestem czytać bądź słuchać straszliwych bredni wypisywanych tudzież głoszonych na temat tuż-powojennego podziemia. 
Chłopcy i dziewczęta bez własnej winy znaleźli się w matni. Ta matnia była i będzie bez precedensu w dziejach. 
Po zdradzie sojuszników w Jałcie i Poczdamie bardzo młodzi Polacy zmuszeni zostali do walki w sporej części również przeciwko własnemu społeczeństwu, śmiertelnie zmęczonemu pięcioletnią okupacją. 
Mówiąc wprost: przeciwko tej olbrzymiej większości społeczeństwa, która po piekle wojny chciała coś wreszcie ocalić od zagłady i coś normalnie - jak każdy człowiek - budować. 
Wśród osób współpracujących z nową władzą ubecy, KBW, czy agenci NKWD stanowili znikomy odsetek. 
Dodać należy, że polityczna rachuba WiN-u, organizacji NIE, czy przeróżnych odmian NSZ-u sprowadzała się w istocie do czekania na trzecią wojnę światową. Tak jakby drugiej było mało. 
To raz. A dwa: to kwestie personalne, kadrowe rzekłbym. Pseudoprawicowa - obecnie już niestety państwowa propaganda - miesza bez litości ludzi szlachetnych ze zwykłą swołoczą. 
Generał Nil-Fieldorf, rotmistrz Pilecki, Łupaszka, na koniec nasz wrocławski Klamra to byli bohaterowie. Zbrodnią bezdennej głupoty jest mieszanie ich z hołotą, pospolitymi bandziorami pokroju Ognia, Burego, czy Ponurego. 
Ogień mordował bez litości Żydów i Słowaków, regularnie też donosił na kolegów z AK do UB, czy NKWD; Bury miał zwyczaj otaczać białoruskie wsie zwartym kordonem, mordując następnie wszystkich bez wyjątku - kobiety i dzieci w pierwszej kolejności. Bury, aresztowany przez KBW pierwszego dnia obciążył swego zastępcę. 
Niczym się ta zdemoralizowana hołota nie różniła od szalejących na Wołyniu rezunów z UPA. 
Ci watażkowie mordowali bezbronnych wbrew jednoznacznym rozkazom kierownictwa polskiego podziemia. 

BREXIT z Islandią, BREXIT z Kaczyńskim

Naprawdę warto było z tym tekstem poczekać do wczorajszego wieczora. Chaotyczna, bezsensownie ustawiona i dramatycznie bezproduktywna zbieranina (głownie czarnoskórych) gwiazd i gwiazdeczek brytyjskiego futbolu została bezapelacyjnie wdeptana w trawę przez fantastycznie zorganizowanych islandzkich Wikingów - półamatorów. 
Dość powiedzieć, że w Anglii mamy półtora miliona zarejestrowanych futbolistów, na Islandii zaś 417. 
Poziom roboty trenerskiej zaprezentowany przez angielskiego szkoleniowca porównać można jedynie do Davida Camerona, względnie naszego strategosa wszechczasów - Kaczyńskiego Jarosława. 
Z litości nie wspomnę o porażającej urodzie islandzkich fanek, bo musiałbym jako szowinistyczna świnia wspomnieć o Angielkach, a podobne porównania polskiej szlachcie nie przystoją. 
Czemuż to, ach czemuż porównuję trenera-półgłówka do dwóch wybitnych europejskich acz konserwatywnych mężów stanu (Cameron i jego następca, żeby było jasne, już nieeuropejscy). 
Ano głównie dlatego, że nic nie ma pod słońcem gorszego dla polityka niźli rola podrzędnego a pożytecznego idioty. 
Władimir Władimirowicz przez lata łożył ciężkie pertorubelki na Marinę le Pen i Nigela Farage (to niesłychany przykład jawnych i bezczelnych w swoim bezwstydzie agentów Kremla), nie łożył jednak przecież na Camerona, czy Kaczyńskiego. Nie łożył, gdyż nie musiał. 
Chłopcy robili, robią i będą robić za rosyjską partię w Anglii i w Polsce zupełnie za bezdurno. 
Szkoda dodawać, że od niepamiętnych czasów celuje w tej zabawie Macierewicz Antoni; podobno również nie pobiera on dienieg, choć jego kompani z partii Zmiana już tak. 
Nie wiemy do końca, jak jest z Ojcem Dyrektorem - pamiętamy wszakże o potężnych nadajnikach Radia Maryja emitujących dzielnie sygnał z zachodnich zboczy Uralu już w roku 1993.
I tak bez jednego wystrzału Władimir Władimirowicz doprowadził z palcem w odbycie Imperium Brytyjskie do ostatecznego rozpadu (Szkocja wyjdzie na pewno, chyba że będzie powstrzymana siłą), a europejskie bezpieczeństwo do stanu określonego zgrabnie przez byłego ministra Sienkiewicza jako "byt istniejący jedynie teoretycznie". 
Zastanawia bezgraniczna buta Jarosława Polskę-zbawa, któren to potężny umysł jeszcze wczoraj z Waszczykowskim ogłaszał, że brytole zastąpią nam tuskowych niemiaszków w roli partnera strategicznego wewnątrz Unii; dziś z niezmiernie inteligentnym wyrazem swego oblicza wzywa on Europejczyków do przyjęcia nowego traktatu. 
Oj pogoni nam kota (Jarkowego takoż) Władimir Władimirowicza z Trump Donaldem Donaldowiczem! 
Nie będziemy musieli długo czekać. 

niedziela, 26 czerwca 2016

Z czego słynie góra Ślęża i miasto Sobótka

Niełatwo się o tym opowiada, zważywszy na bogactwo i nasycenie treścią dziejową ostatniego tysiąclecia tego wygasłego (nieczynnego) wulkanu. Góra Ślęża, choć obiektywnie niezbyt wysoka - niewiele ponad 600 m n.p.m. - od zawsze budzi straszliwe emocje dziejopisów i szerokich rzesz zwyczajnych zjadaczy chleba. Gdy w IV w. p. n. e. przybyli tu Celtowie - widziała ona (ta góra) niejedno - głównie oniryczne w formie, a erotyczne w treści tańce druidów wielbiących ekstazę. 
Gdy w VI wieku n. e. przybyli tu ze wschodu pierwsi Słowianie, zrobiło się trochę nudno. Na szczęście w noc Kupały góra odzyskiwała niegdysiejszy wigor, czemu się zresztą trudno dziwić - lały się przecież miody, lała miejscowa okowita. 
Słowianie jednak - jak to pre-katolickie drętwusy - często poprzestawali na skakaniu przez ognisko. 
W bliższych nam czasach komuniści kazali licealistom, a nawet dzieciom ze szkoły podstawowej, kopać starożytne wały kultowe; niewątpliwie szło o to, że żadnych Celtów tu nigdy być nie miało, jeno od zawsze, od zarania dziejów - prasłowiańscy podpasieni blondyni. 
Jako dziecię czytałem komiks poświęcony ślężańskiemu misiowi. Czerwoni redaktorzy kazali misiowi (w oryginale rzecz jasna celtyckiemu) robić różne rzeczy na zboczach prastarej góry; wszakże, gdy w wieku XIV przyszli tu raubritterzy, redaktorzy owi po prostu uśpili misia - zapadł on w siedemsetletni z górą sen zimowy. Zgadnijcie co go obudziło? Otóż tanki Krasnoj Armii szturmujące zatwardziałą w oporze Festung Breslau. Miś od tej pory cierpi na bezsenność. 
Całkiem niedawno doszło na tych terenach do przerażającego dramatu: oto proboszcz z Sulistrowiczek (inna wieś u podnóża wulkanu), nakazał usunąć ze schroniska PTTK wieńczącego szczyt, dwumetrową figurkę Światowida wyrzeźbioną w modrzewiu przez miejscowego artystę. 
Proboszcz ów nie znał najwyraźniej brytyjskiej maksymy: kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. I tak narodowcy z miasta Sobótki, rozżaleni tym aktem katolickiego terroru, podpalili księdzu kościół, a co gorsza plebanię. 
Wyobraźcie sobie rodacy, że w przeciągu trzech tygodni Światowid wrócił na miejsce i dalej cieszy oczy naszych neopogan. 

Właśnie w tej sekundzie Schetyna Grzegorz oddaje dolnośląski sejmik pisiorom

Wcześniej spekulowaliśmy na podstawie kościelnych przecieków, dziś już wiemy na pewno. W ostatni szabas Kaczyński, Schetyna oraz Raczyński Robert wraz z "planktonersami" (to przedstawiciele planktonu - proszę sprawdzić w Wikipedii) przekupionymi synekurami w KGHM, dogadali się, iżby na sesji wtorkowej, najpóźniej środowej odwołać zarząd województwa dolnośląskiego z marszałkiem Przybylskim Cezarym na czele. 
Przypomnijmy, że po niedawnym rozwiązaniu dolnośląskich struktur Platformy, większość jej sejmikowych radnych postanowiła przejść do Bezpartyjnych Samorządowców Roberta Raczyńskiego - gdyż odwagi cywilnej im zbrakło, żeby pójść prosto do Petru Ryszarda. Raczyński Robert - prawdziwy, czyli nastojaszczyj hrabia z tych Raczyńskich - to ten sam, któren wielkorządcą jest Lubina od piętnastu kadencji (uwaga żart, choć słaby). 
Mąż ten, przez Kukiza ostatnio bezlitośnie bez mydła potraktowany, słynie z tego, że każdorazowo w dniu obrad rady miejskiej Lubina idzie pływać na basen, który zresztą sam zbudował z cuchnących prawicowcom unijnych środków. 
Czemuż to przypisać tak niekonwencjonalne zachowanie koalicjanta - jak słyszymy - partii prawej i sprawiedliwej?
Chodziło otóż o to, żeby w dzień obrad miejscowego samorządu, tak zwani żurnaliści lokalni zajmowali się jego boskim ciałem migoczącym wśród fal, miast jakąś żałosna rada miejską. 
Onże watażka małomiejski Raczyński w ciągu sześciu kadencji swej władzy do tego doprowadził, że w radzie miejskiej Lubina posiada 22 radnych na 23. W powiecie dla odmiany zadowala się nieco skromniejszą większością. 
Tenże domorosły geniusz małomiasteczkowej polityki uznał teraz, że skoro Schetyna dogadał się z pisiorami w celu zabicia choćby śladu po Protasiewiczu Jacku i jego akolitach, to on wszechwładny kalif drobnomiedziowy domknie koalicję - koalicję zdrady.
Raczyński Robercie, mój niegdysiejszy przyjacielu, ba kolego z roku w żałosnym Instytucie Historii Uniwersytetu Wrocławskiego im. Bolesława Bieruta! 
Opowiedz przyjacielu jakeście to wspólnie z pisiorami korumpowali plankton. opowiedz okrutny przywódco, jakeście to oferowali słabym ludziom frukta miedziowe i okołomiedziowe - po 30 tys. zł netto na twarz. 
I wspomnij kochany mój Robercie na los Andrzeja Leppera; czyż nie masz się za intelektualistę, niedawny jeszcze wielbicielu księcia Kropotkina. 

Twój kolega 
Paweł Kocięba-Żabski 

Husaria zaprawdę wróciła, czyli wiktoria Polaków nad resztą świata

Tak grających Polaków nie widziałem nigdy. Również na Mundialach w 1974 czy 1982, bo - nie oszukujmy się, przy dzisiejszym totalnym, agresywnym i ekstremalnie szybkim futbolu obecny A-klasowiec zjadłby Orły Górskiego czy Piechniczka na pierwszą przystawkę.
Drużyna z meczu na mecz jest lepsza, bardziej waleczna, skonsolidowana i pełna szaleńczej wręcz determinacji. 
Grosicki na lewym skrzydle szaleje jako jeździec bez głowy, ale właśnie z głową, i to jaką. Jego rajd przy akcji bramkowej wywołał stupor Szwajcarów, niemniejszy zresztą u tzw. obiektywnych ekspertów. Genialny Fabiański (nie uchodzi przecież chwalić Najwyższego za kontuzję Wojtka Szczęsnego) wybronił wszystko, co w ludzkiej mocy - magiczna przewrotka Shaqiriego była nie do obrony. Uderzyło mnie, że piłki nie wypuścił z rąk nawet brutalnie (a i z rozmysłem dodajmy) atakowany w powietrzu na własnym polu bramkowym. 
Niemiłosiernie koszony Lewandowski utracił dyspozycję strzelecką (o Arku Miliku litościwie zamilczmy), zostaliśmy więc praktycznie bez ataku, a pomimo to w twardym boju z niebywale silnym przeciwnikiem daliśmy radę.
Po raz pierwszy w futbolowych dziejach pokazaliśmy światu twarz nieustępliwego wojownika, który nikomu nie odpuszcza i nigdy się nie poddaje. 
Symbolem tej przemiany jest bez wątpienia człowiek po strasznych przejściach - Kuba Błaszczykowski. 
Przed nim czapką do ziemi panowie szlachta. 
Jeszcze słowo o przeciwniku i o angolskim drukowaniu, pardon - sędziowaniu. 
Niesposób było kibicować tak zwanym Szwajcarom, czyli kupionej za ciężkie franki ekipie Albańczyków (pięciu, w tym wszystkie gwiazdy), Afrykanów, Latynosów i Bośniaków. Brakowało jedynie wodza Inczu-Czuny i Lawrence'a z Arabii. Do tego trener Petković dorzucił dla zmyły Sommera, Lichsteinera i Schaera. 
Sędzia z Albionu, być może zszokowany BREXITEM, puszczał notorycznie brutalne - momentami chamskie - wycinanie Lewandowskiego; jego postawa skojarzyła mi się z pamiętnym Mundialem w Japonii i Korei, kiedy to ordynarne drukowanie za kasę sięgnęło szczytów. 
O wielkości i charakterze biało-czerwonych świadczy fakt, że w tych warunkach przetrwali dogrywkę. 
Jaką psychiczną odporność pokazali w karnych, cała Polska widziała na własne oczy i oszalała ze szczęścia. 
Teraz przed nami boski Christiano, zwany niesłusznie żelkiem.  

sobota, 25 czerwca 2016

BREXIT: obłęd brytoli, czyli arrivederci sieroty po admirale Nelsonie

Inteligentny inaczej Donald Donaldowicz Trump triumfuje, wraz z nim szampanskoje spożywa druh jego serdeczny Putin Władimir Władimirowicz. 
Polki i Polacy na Wyspach pomieszkujący! Wzywał was był ongi do powrotu do Ojczyzny waszej Tusk Donald, wzywał nawet przesławny Dutkiewicz Rafał. Teraz bracia nasi mniejsi brytyjscy ziścicie rychło sen o powrocie marnotrawnych synów i córek na polskie łono, gdyż was stamtąd z hukiem na zbity pysk wyrzucą - nawet w przypadku, jeśli PiS i Kaczora miłujecie. 
Nie jesteście tu specjalnie mile widziani (zwiększycie, oj zwiększycie pewnikiem nasze jednocyfrowe już bezrobocie), lecz trudno, co nam z wami robić?
Przyjmiemy was rodacy z otwartymi ramionami, po staropolsku powitamy chlebem i solą. 
Odnotować warto, że w "polskiej" dzielnicy Londynu zwolennicy BREXITU znacznie przekroczyli 60%. Dobrze ten wynik sobie w pamięci utrwalić, bo czytelny to sygnał do świeżych i starych stażem polonusów - spieprzajcie Polaczkowie do ojczyzny: do Łomży, Białegostoku, czy Rzeszowa, czy skąd tam jeszcze was diabli przynieśli. 
Być może na tych z was, którzy przezornie nabyli w Brytanii jakąś nieruchomość, spadnie cień angielskiej łaski. pewnie oszczędzą tych, co uzyskali obywatelstwo Albionu, przecież w końcu łaski nie robią. 
Współczuć też wypada premierowi (jeszcze) Cameronowi, któren to dał się podpuścić jak dziecko ruskiemu agentowi o nazwisku Farage (wielki to naszych pisiorów i Szydła przyjaciel), po czym nakombinowawszy się jak koń pod górę i całą Europę zjeździwszy, połuczył zasłużonego kopa w swą brytolską rzyć. Taki to format obecnego pokolenia europejskich przywódców.
Władimir Władymirowicz Putin rozpoczyna właśnie długo wyczekiwany marsz na Jewropu. Za chwilę połuczit od Trumpa zielone światło w kwestii Ukrainy, niewiele potem zapewne Pribałtiki. Ich los jest już niestety przesądzony. 
Następnie piękny Władimr - atleta i okrutny karateka - potoczy ponurym wzrokiem na zachód i wyrzecze te słowa: kura nie ptica, Polsza nie zagranica. Wtedy naprzeciwko bojcow Czerwonej Armii staną ramię w ramię Maciarewicz Antoni z Kaczyński Jarosławem. 

Nasza husaria powraca

Tak wielu uznało już naszych skrzydlatych niezwyciężonych jeźdźców za twór dawno miniony, muzealny - nieco też operetkowo-pogrzebowy. Tak wielu z nas położyło już na biednych husarzach krzyżyk. 
I co? Lewandowski z Błaszczykowskim, z Kapustką Milik, z Pazdanem Glik, a z Krychowiakiem Grosicki pokazali narodowi, że sama idea niezwyciężonej jazdy polskiej nieśmiertelną jest, jak nie przymierzając Lenin w swym kremlowskim sarkofagu. 
Co czyni husarz przed bitwą?
Najpierw odkłada kielich, podaje pachołkowi pusty już kufel, następnie ociera wąs i ust pąkowie z piany, wreszcie na koniec wyjmuje z pochwy szablę i nią się po bożemu żegna. Hetman buławę wznosi, za nim pułkownicy i rotmistrze husarskiego znaku.
Jedno już tylko zostaje przesłanie do piechoty i jazdy wroga: pierzchajcie (spierdalajcie), życie swoje, które wam matka dała ratujcie biedaki, kim byście nie byli. Macie na to około 55 sekund, my natenczas damy ostrogę naszym  bojowym ogierom. 
Jeśli szyk przeciwnika nie zachwiał się i wytrzymał straszliwy widok sposobiących się do boju pancernych towarzyszy - wtedy bij zabij, w imię boże i przenajświętszej Maryi Dziewicy!
Nikt z tego żywy nie wyjdzie, nie ma niestety takiej możliwości. Pod Kłuszynem część chorągwi, głównie najlepszych koronnych, zmuszona była szarżować po kilkanaście razy. Połamawszy kopie i poszczerbiwszy koncerze, bili kacapa szablą i obuszkiem. 
Cztery tysiące pancernych rozniosło w proch i pył czterdzieści osiem tysięcy doborowych sołdatów i szwedzkich knechtów. 
Niech to będzie ostateczną przestrogą dla tych, co ośmielą się stanąć nam na drodze do mistrzostwa Europy Anno Domini 2016. 
Naprzód pancerni towarzysze, nam zwycięstwo albo śmierć. 

czwartek, 23 czerwca 2016

Czy Grzegorz Schetyna cieszy się osobistą ochroną dżentelmena o nazwisku Michnik Adam?

Nie chciałbym ja wyjść na żałosnego megalomana. A tym bardziej nie chcę popaść w niepotrzebną nikomu śmieszność. Jednakowóż odnoszę - czytelnicy moi umiłowani - nieodparte wrażenie, że frapujące skądinąd zagadnienie kolaboracji przesympatycznego osobnika Schetyna Grzegorz (były wicepremier i szef MSWiA, wszystko w mianowniku liczby pojedynczej, gdyż roboty google'a muszą namierzyć) z Kaczyński Jarosław (roboty google'a do roboty!) nie odnalazło należytego echa w - jak to z wdziękiem ujmuje PiS - żydowskim i sprzedajnym mainstreamie. 
My oczywiście nazywamy ten nurt europejsko-liberalnym, jednak faktu sprzedajności to nie zmienia, bo niektóre spółeczki skarbu państwa (pisiorskie) dalej płacą za reklamy. 
Wolność słowa jest poniekąd wartością europejską, na innych kontynentach nieznaną. Wolności słowa powinno bronić nawet "żydowskie lobby".  
Na czym polega moja do Gazety Wyborczej pretensja?
Z grubsza na tym, że sprawdziwszy w zaufanym kościelnym źródle, że Schetyna istotnie z politykiem o nazwisku Kaczyński Jarosław się parszywie namawiał, chłopcy i dziewczęta z Gazety rzecz całą spuścili do kibla. Nieistotnym jest, czy uczynili to z rozkazu Kurski Jarosław (dlaczego mianownik już wiemy), czy też na własną rękę Fusek Wojciech, Czuchnowski, czy Grochal w wyniku cenzuralnego zapisu, kompromitującego Gazetę od dłuższego już czasu. 
Nie chodzi w Polsce o to, żeby polityczny komisariat GW robił za kierownictwo kraju (są na to za ciency), tylko o wolność słowa. Jeżeli ją mainstreamowe media uszanują, to naród nasz sam będzie wiedział co ma robić. 
Nie osłaniajcie Schetyny towarzysze przed gniewem ludu, bo raz, że się go osłonic nie da, więc jest to kontrproduktywne, a dwa - że koalicja KOD z udziałem tegoż to lekko licząc 20% w plecy dla tej koalicji. To zaś oznacza - mądrale - pewne zwycięstwo PiS-u. 
Apeluje niniejszym do dżentelmena nazwiskiem Michnik Adam, żeby wrócił z wojaży i lukratywnych wykładów i wziął się do roboty, przynajmniej intelektualnej. 
Szkoda jedynie, że Jacek Kuroń 12 już lat leży w grobie. 

Podpisano: Paweł Jakub Kocięba-Żabski z Wrocławia 

Tutanchamon syn Echnatona, a słowa o wyprawie Igora nieubłagany ciąg dalszy

Słabo, oj słabo miał Tutanchamon we własnej łożnicy, a i w kuchni nie lepiej. I tu i tam i wszędzie czyhali na niego ohydni eunuchowie, gotowi w każdej chwili wrazić mu zatrute ostrze pod łopatkę albo zgoła w oczodół. 
Nawet własne córeczki, nawet kochana siostra-małżonka, czy liczne kochanice z haremu, nie były w stanie uchronić młodziutkiego faraona od przemyślnych i bezlitosnych skrytobójców. 
Czemuż na niego czyhali? Po trzydziestu z górą wiekach trudno precyzyjnie orzec, aczkolwiek chodziło zapewne o dworskie intrygi. Eunuchowie - i wtedy i dziś - celowali w tym sporcie i w nim się lubowali. 
Dlaczego ja o tym?
Z bólem przyznać muszę, że pozostaje to w ścisłym związku z niedzielnym zgonem Igora Stachowiaka w komendzie na Trzemeskiej. 
Otóż egipscy badacze z Kairu wzmocnieni autorytetami z Ameryki i Australii precyzyjnie odtworzyli przyczynę zgonu młodego władcy. 
Po trzydziestu wiekach!
Większe kłopoty spotkały medycznych śledczych usiłujących ustalić przyczyny śmiertelnego zejścia odkrywców grobowca Tutanchamona, w szczególności Cartera i sponsora ekspedycji - lorda Carnarvona. Podobno  śmiałych archeologów szlag trafił, gdyż w krypcie szczelnie zapieczętowanej przez trzydzieści stuleci przechowały się zabójcze bakterie. 
Może i tak, a może nie.
W głowę wszyscy zachodzimy z jakiej to przyczyny uczeni badacze z naszej Akademii Medycznej napotkali takie trudności ze stwierdzeniem przyczyny zgonu uduszonego przez policjantów Igora. Może potrzebują biedacy wsparcia z antypodów, a może nawet Proxima Centauri. 

wtorek, 21 czerwca 2016

BREXIT, BREXIT i żałosny pisiorski SREXIT

Wstyd mi za angoli. Tym bardziej, że bracia mniejsi w Brytanii - Szkoci, Walijczycy, Piktowie są zdecydowanie przeciw. Jakaż musi być frustracja zmurszałych epigonów imperium, najlepszych kolegów (żałosnej frakcji w Europarlamencie) PiS i osobiście Richarda Francisa Czarneckiego, żeby na Unię i jedność Europy się wysrywać.
Zwolennicy BREXITU-SREXITU bredzą przy tym niemożebnie o ukochanym imperium, gdy jasnym powinno być dla każdego angolskiego młota, że stracą na tym zwyczajni ludzie na Wyspach. Najbardziej rzecz jasna Polacy, nawet jeśli PiS niemiłosiernie miłują. Waluta Brytyjczyków ulegnie czarodziejskiej przemianie na funta szterlinga, niegdyś mocarnego, a obecnie zwyczajnie śmiesznego.
Tenże funt szterling pierwszego dnia po przewalutowaniu straci 30% wartości do euro i dolara. Niebawem nastąpi siedem lat chudych i jeszcze chudszych poświęconych mozolnym negocjacjom idioty Camerona i jego akolitów, nakierowanych na uzyskanie 50% przywilejów i korzyści, które angole mieli zagwarantowane w Unii.
Cóż nam robić, trzeba ten długaśny angolski nochal dobrze przytrzeć; trzeba też tak naprawdę nadętych angolskich kabotynów w dupę dobrze kopnąć.
Najbardziej mnie trapi, że śmierć szlachetnej posłanki Partii Pracy zniweczy BREXIT.
A wtedy brytole, epigoni niegdysiejszego imperium, nad którym słońce niestety nie zachodziło, posmakowaliby zatrutych owoców splendid isolation; dokładnie tak jak my umiłowani katolicy polscy posmakujemy niebawem fruktów kaczyzmu.
I jeszcze jedno na koniec: jeśli przygłupi, ale za to niezawodny przyjaciel Putina, taki jak Donald Tru(m)p popiera całym sercem BREXIT, to powinni się najtępsi z angoli łatwo domyślić, co jest naprawdę grane.
Grane jest to, o czym od zawsze marzy Kreml - najpierw dezintegracja Europy, następnie złowrogie domino rozpadu solidarności atlantyckiej, wreszcie łatwe wyeliminowanie silnej brytyjskiej armii.
Podziękują angolom najpierw Bałtowie, potem Ukraińcy, wreszcie Polacy i cała reszta wschodnioeuropejskiego tałatajstwa. Władimir Władymirowicz powinien cmoknąć Camerona centralnie w pompę.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Czyżby wielki el Capitano potajemnie negocjował z pisiorami koalicję na Dolnym Śląsku?

Czyżby nie był on pomny losu przystawek pożartych przez sympatycznego Jarosława?
Niejakiego Andrzeja Leppera chociażby?
Sama uporczywa plotka na ten temat - powracająca, gdzie się człowiek nie ruszy - czyni Platformie i w ogóle opozycji nieodwracalne i niepowetowane szkody. Grozi całkowitą kompromitacją i utratą moralnego mandatu do czegokolwiek (tak jakby on kiedykolwiek istniał). 
Tajne te pieriegowory w klozecie odbywają się (a może złe języki krzywdzą naszego Schettino) w przeddzień (28 czerwca) sesji dolnośląskiego sejmiku, na której głosowane ma być odwołanie marszałka Przybylskiego. 
Wszystkie te fajne operacje budzą zbrzydzenie, by tego po imieniu nie nazwać, na przykład zdradą. 
Tajne pieriegowory PiS - PO toczyć się mają (wedle poważnego hierarchy, dodajmy najzupełniej trzeźwego) naturalnie pod auspicjami Kościoła, Matki naszej. Pieriegowory owe zaszczycane są wedle wiedzy naszego informatora przez samych najwyższych koryfeuszy - Kaczkę Starszą i el Capitano. 
Do tego dochodzi kontekst wkroczu CBA do szesnastu urzędów marszałkowskich, co jako żywo przywodzi na myśl równie tajne pieriegowory szesnastu przywódców polskiego podziemia z jenerałem Sierowem. 
Dla niewtajemniczonych spieszę z objaśnieniem - Iwan Iwanowicz Sierow dowodził organizacją SMIERSZ - co należy odczytać jako smiert' szpionam; była to kontrrazwiedka niezwyciężonej Armii Czerwonej, protoplastka GRU. 
Szesnastu polskich pożytecznych idiotów zostało przez niebieskie otoki zdjętych pod Warszawą w styczniu '45, przewiezionych w Moskwu i tam pokazowo osądzonych. 
No ale zaślepiony zemstą na Protasiewiczu el Capitano wie jak zwykle lepiej. 
Czy poinformował on o tym zdarzeniu swego zacnego druha, mecenasa Prado naszej polityki, pięknego Donalda?

Prezes gminy żydowskiej bezlitośnie wylegitymowany przez pisiorskiego milicjanta - mulata

Na wrocławskim Placu Solnym, w tej niebagatelnej części naszego miasta spotkań, doszło w ostatni weekend do przezabawnego incydentu. Oto przewodniczący naszej gminy żydowskiej, jednocześnie jeden z nielicznych autorytetów KOD-u, Olek Gleichgewicht (w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia współzałożyciel Studenckiego Komitetu Solidarności) został wylegitymowany - ale jednak nie zatrzymany (na osobiste polecenie silnorękiego ministra Dawida Jackiewicza - uwaga żart) - przez trzyosobowy patrol MO pod wodzą białego podoficera, lecz z istotnym udziałem czarnoskórego i anglojęzycznego milicjanta. 
Czegóż chcieli od przemawiającego na wiecu KOD wielobarwni nasi milicjanci PiS? Otóż okazało się, że podczas demonstracji KOD (dość banalnej zresztą, choć przemawiał na niej również doktor Bartłomiej Nowotarski - słynny konstytucjonalista) Gleichgewicht użyć miał słów wulgarnych, które białoskóry podoficer nagrał na służbowy nośnik. 
Czemuż wulgarnych, skoro Aleksander G. uchodził zawsze za polsko-żydowskiego intelektualistę? Sam się temu dziwiłem i dziwiła się moja znajoma z warzywniaka. Białoskóremu milicjantowi poszło o słowa "pisowska dyktatura", w samej rzeczy dość plugawe. 
Naród nasz wszystko zrozumie, z serca popiera pisowską MO, ale czemu do takiej roboty wykorzystywać mulata? 
Czyż on nie ma w naszej katolickiej Polsce dość innych zmartwień?

niedziela, 19 czerwca 2016

Festung Breslau, Zdrojewski, Dutkiewicz - część druga, lecz nieostatnia niestety

Któż to zostanie wrocławskim prezydentem po szczęśliwie zakończonej czwartej Rafałowej kadencji? A może Dutkiewicz po raz piąty stanie w wyborcze szranki? Jeśli tak mu niektóre przydupasy doradzają, to niech ich lepiej nie słucha. Jak to często (z akcentem ze wschodniego Sussex) powiada brytyjski dżentelmen roku Richard Francis Czarnecki - enough is definitely enough. Słowem w prostej ruszczyźnie - chwatit gospodin prezidient. Jeśli niektóre przydupasy szepczą do prezydenckiego ucha coś zgoła przeciwnego, nie powinien on ich absolutnie słuchać, bo własny interes mają wyłącznie na uwadze, nie zaś Wrocławia i nie Prezydenta.
Któż więc zasiądzie we wrocławskim Ratuszu późną jesienią roku pańskiego 2018? Czyżby przyszedł czas na niewiastę jak nie przymierzając w stolicy naszej? Jest przecież - i ma się lepiej niż kiedykolwiek - słynna (o damski włos przecież) niedoszła pogromczyni Rafałowa Mira Stachowiak-Różecka z partii prawej i sprawiedliwej (bolesnym było oglądanie twarzy Dutkiewicza i Krauzego Jarosława w pamiętny wyborczy wieczór), jest młoda i bardzo atrakcyjna (pozwólmy sobie na odrobinę odrażającego seksizmu) profesor Aldona dwojga nazwisk Wiktorska-Święcka, daje znakomicie radę piękna radna niezależna (wywalił ją Krauze Jarosław z prezydenckiego klubu) Kasia Obara-Kowalska, temperamentna jak diabli, nie zapominajmy również - Boże broń - o pani senator z Platformy - Zdrojewskiej Barbarze. Wszak w swojej niedługiej (przy mężu rzecz jasna) karierze politycznej zdążyła ona już być przewodniczącą obydwu najgłówniejszych dolnośląskich legislatur - Rady Miejskiej Festungu i sejmiku naszego dolnośląskiego. Czyż nie jest to wystarczająca rekomendacja na prezydenta metropolii naszej?
Nie tak dawno Basia zabłysnęła była w Izbie Dumania przy okazji dyskusji o jubileuszu 1050-lecia Państwa Polskiego - skrytykowała w bezlitosnej i gwałtownej tyradzie Mieszka Pierwszego (to ten przystojniak z bródką z dziesięciozłotówki) za bigamię, mobbing i perwersyjne skłonności. Nie chciała dać się za Boga przekonać senatorom-facetom (również z macierzystej organizacji), że takie były wtedy czasy. Nawet Ludwik Święty francuski nie był lepszy, nie mówiąc już o potrójnym bigamiście Wielkim Kazimierzu (dla gorzej zorientowanych: to ten brodacz z pięćdziesięciozłotówki).
Do końca życia pamiętać będę nieodżałowanego znawcę spraw bizantyjskich i Słowiańszczyzny wschodniej (to na przykład Bułgarzy) profesora Lecha Tyszkiewicza, któren w częstym u niego przypływie niemal erotycznej ekstazy krzyczał do wizytujących naszą Alma Mater licealistek z Ostrzeszowa: według Thietmara Dobrawka (cesarska siostra jakby nie było) tak długo nie dopuszczała Mieszka do łożnicy, aż złamany psychicznie ochrzcił siebie, swoich palatynów i jak się później okazało Polskę; wedle czeskiego dziejopisa Kosmasa (a ten znacznie lepiej znał jej upodobania i temperament) tak przewrotnie zachowywała się w Mieszkowej łóżnicy, że ten oszalały jak Cezar czy inny Antoniusz z Kleopatrą z wrażenia ochrzcił swych dzielnych komesów i sam zanurzył się z głową w wielkiej kamiennej chrzcielnicy (mówiąc uczenie baptysterium). Nasza Barbara, choć historyczka z wykształcenia, nie chce o tym dziedzictwie pamiętać.
Są jeszcze mężowie w kwiecie wieku, do niedawna z PO, od niedawna zaś z Nowoczesnej - radny pięciu już kadencji (jak ten czas leci) Tomasz Hanczarek (prywatnie prezes, a potem szef rady nadzorczej giełdowego Work Service) oraz najbardziej ambitny z pretendentów - poseł Michał Jaros. U tego ostatniego nawet wiek podchodiaszczyj - liczy on sobie wiosen równo 35, więc w 2018 będzie miał 37. Może stać się symbolem wrocławskiej zmiany pokoleniowej, za którą tak wzdychają różni wrocławianie. 

Festung Breslau, Zdrojewski, Dutkiewicz i co dalej z tym fantem

Temat rzeka, toteż będzie w odcinkach, żeby się nie pogubić. 
Każdy dorobek można roztrwonić, wszystko na świecie można modelowo spieprzyć. Najczęstszą, praktycznie nieodmienną przyczyną takiego obrotu spraw bywa arogancja, totalne muchy w nosie i bolesna samoizolacja wzmacniania przez samozachwyt. Żadne miasto w Polsce nie może - nawet w przybliżeniu - pochwalić się tak skokowym rozwojem jak Festung Breslau. Rozwój ten nie znajduje żadnego precedensu w powojennego historii naszego kontynentu; jest to zjawisko niezwykłe również z tego powodu, że mieliśmy tu do czynienia z całkowitą wymianą ludności; jak wtajemniczeni się zapewne orientują z niemieckiej na polską. 
Sytuacja jest paradoksalna z dwóch powodów. Pierwszy jest banalny: im wyżej sięgamy, im bardziej się sprężamy, tym bardziej boli bezsensowny upadek. 
Drugi jest tak prosty, że aż przerażający: osoby dynamiczne, pełne ikry i wiary w wieku lat trzydziestu, wchodząc w lata sześćdziesiąte, czy zgoła siedemdziesiąte swojego żywota (sekretarz Włodzimierz Patalas, dyrektor Adolf Juzwenko i wielu innych dżentelmenów) nie zachowują tych znakomitych cech, przeciwnie - tracą je bezpowrotnie, na rzecz zachowawczej i smutnej do bólu sztuki urzędniczego przetrwania, aż do mocno spóźnionej emerytury. 
Henryk Kardynał Gulbinowicz, umiłowany arcypasterz nasz, rządził archidiecezją mając lat 115. Utrzymywał przy tym wszem i wobec, że brakuje mu sporo do sześćdziesiątki. Któż by tam Kardynała sprawdził? (uwaga żart - szutka, choć nie do końca). Problem w tym, że znakomity litewski hierarcha jest jeden, a we wrocławskim magistracie zasłużonych starców od groma. 
Pytanie, jakie ciśnie się na usta, nie grzeszy niestety oryginalnością: jeśli w ciągu 26 lat wrocławskiego samorządu zdążyło wyrosnąć jedno pokolenie, a drugie właśnie dorasta, to jaką propozycję mają dla niego w zanadrzu nasi posunięci wiekiem (i nie tylko) wrocławscy włodarze? Czyżby w swej uczoności nie słyszeli owi mężowie o zasadzie starego Pareto? Jasno on bowiem wyklarował, że młodzi zdolni odsunięci od współodpowiedzialności za wspólnotę, po krótszej czy dłuższej chwili nie zostawią z niej kamienia na kamieniu. 
Mówiąc o młodych zdolnych, nie mam bynajmniej na myśli cynicznych młodocianych pachołów, noszących pracowicie teczkę za pryncypałem, jeno osobników samodzielnie myślących i dumnych przy tym. Tacy bowiem reprezentować będą swoją grupę rówieśniczą (mówiąc pompatycznie swoje pokolenie) i tacy będą przez swoich rówieśników zaakceptowani. 
Jeszcze w tym blogu nigdy tak nie owijałem w bawełnę. Przyczyna tego jest prosta: boję się powiedzieć słowo za dużo, a nie chcę powiedzieć za mało. 
Tak to już bywa w rodzinie umiarkowanie patologicznej. 
Ciąg dalszy nastąpi 

Słowa o wyprawie Igora ciąg dalszy po żałosnych kłamstwach policji

Boże Ty mój, jak ci policaje z Biura Spraw Wewnętrznych kłamią! Ja oni bezczelnie kłamią i do jakiego stopnia zidiociali żurnaliści jedzą im z ręki!
Faktem pozostaje, że żurnaliści z wiadomej branży (rubryka kryminalna), żyją z cynków od policmajstrów, więc teoretycznie można by ich rozgrzeszyć. Ale Biuro Spraw Wewnętrznych też powinno się nieco bardziej przyłożyć do swojej ponurej roboty i powstrzymać się od popychania bredni o podwójnym (sic!) użyciu paralizatora wobec św. Igora Stachowiaka, skutego zresztą za plecami. 
Obejrzyjcie policyjni macherzy szyję Igora, dokładnie jej się przyjrzyjcie szerloki. Policaj udusił chłopaka i to jest sedno sprawy, a nie dwukrotne, czy trzykrotne użycie paralizatora. 
Zamilczmy już o bredniach dotyczących okoliczności zatrzymania chłopca, który według dwojga niezależnych świadków spokojnie sobie siedział na ławeczce i żaden patrol, również ten mieszany, pojęcia nie miał, że jest poszukiwany do sprawy x, czy y. 
Proszek, czyli dopalacz sami podrzuciliście do kieszeni zmarłego, jak to macie najczęściej w zwyczaju. 
Ciekawe, jak to się skończy, bo za pisiorskiej władzy raczej nie wyrokiem dla mordercy. 
Kibice Ślązeczka! Brońcie się, nim wszyscy wyginiecie! I omijajcie jak najszerszym łukiem rynek miasta (ostatnich) spotkań, szczególnie w niedzielne poranki. 
PS. Idzie czteroletnia śliczna blondyneczka z dumnym jak paw tatusiem (widział to zdarzenie autor na własne piękne oczy) przed wrocławskim dworcem PKP i co to dziecko widzi? Widzi oto patrol mieszany milicji naszej obywatelskiej (w standardowym umundurowaniu letnim). I powiada to dzieciątko nieletnie do patrolujących funkcjonariuszy: czy dzisiaj też będziecie zabijać? A ona (milicjanta Lodzia znaczy): nie , dzisiaj raczej nie moje dziecko. 

czwartek, 16 czerwca 2016

El Capitano Schettino z komisarzem Zdrojewskim oddadzą zaraz dolnośląski sejmik PiS-owi

Najchętniej uczyniłby to niejaki Borys Piotr (nawet za cenę koalicji z PiS-em), wielki w tej chwili pieszczoch i faworyt el Capitano,  obecnie po Protasiewiczu dyrektor biura krajowego Platformy. 
Jako stały już rezydent miasta stołecznego Warszawa nie boi się chłop odpowiedzialności przed Dolnoślązakami. 
Sytuacja przedstawia się następująco: miejscowe pisiory (głownie Lipiński z Jackiewiczem) dzień w dzień odbierają zjebkę od Kaczki Starszej za to, że nie przejęli jeszcze samorządu wojewódzkiego Dolnego Śląska, czyli wielu smakowitych miliardów Regionalnego Programu Operacyjnego. Sytuacja ta bardzo Jackiewicza i Lipińskiego psychicznie osłabia. Dodać trzeba, że wszechwładne w Sejmie pisiorstwo cienkie jest w dzielących unijny tort samorządach jak ukraiński barszcz, Do tej pory opanowali jedynie mało prestiżowe Podkarpacie wyrywając je brutalnie nieszczęsnemu PSL-owi (pamiętne aresztowanie marszałka-gwałciciela Karapyty - co za nazwisko swoją drogą - w 2013 roku). 
To niewiele, a chęć PiS-u jak zawsze szczerą jest  i niczym nieograniczoną. 
Czas leci bezlitośnie, Unia zaraz zakręci kurek, a platfusy z PSL-em kroją torcik, jak chcą, w Sowie i Przyjaciołach. Przygląda się temu bacznie Kamiński z Bejdą Ernestem  tudzież inne służby, ale nic specjalnego z tego nie wynika.
Nasz przemądry Capitano rozwiązał był struktury swej partii w Dolnośląskiem i Lubuskiem  (obecnie przymierza się do Łódzkiego) otwierając tym samym pisiorom drogę do szczęścia niemal wiekuistego. 
Dolnośląski marszałek Przybylski Cezary (z miasta Goerlitz rodem), wraz z towarzyszami od Protasiewicza olał Platformę, uczyniwszy egzotyczną koalicję planktonu bez dwóch wiodących partii - rządzącej i głównej opozycyjnej. Konstrukcja to rozpaczliwie słaba, fastrygowana wyłącznie olbrzymią unijna kasą. 
Pisiory knują w dzień i w nocy, ryją z zapałem pod Przybylskim, jednak mają tylko 9 mandatów na 36. Do odwołania Cezarego potrzeba 22, więc chwilowo rycie to i podgryzanie wygląda słabo. Mogą wszakże odwołać przewodniczącego sejmiku Pawła Wróblewskiego (ten ex-pisior jest chwilowo u Dutkiewicza, lecz nie słynie ów mąż z lojalności), czyniąc pierwszą wyrwę w murze i tak zwaną po rusku prowierkę bojom. 
Jeśli na najbliższej sesji uda się pisiorom wprowadzić ten punkt do porządku obrad, rzecz będzie raczej przesądzona. 
Pisiory nasze pracują głównie nad PSL-em i Bezpartyjnymi Samorządowcami z Lubina (od słynnego Roberta Raczyńskiego), ale też nad Julianem Golakiem i Czesławem Kręcichwostem z klubu rządzącego. Prędzej czy później cel swój osiągną, gdyż konfitury u nich przednie (choćby KGHM z przyległościami). Kupić mogą więc każdego, jak przed dziesięciu laty czynił nawalony jak sztucer Lipiński Adam z posłanką Beger. 
Tym sposobem Schettino oddaje walkowerem rodzinne swe województwo (co prawda jest rodem z miasta Opole i kibicuje Odrze)) oraz niegdysiejszy bastion PO w ręce umiłowanego PiS-u.  Czy Capitano to strateg? Zdecydowanie tak - wybitny strateg w zakresie wyrzynania w pień wewnątrzpartyjnej opozycji. 
Cóż na to koalicjant Dutkiewicz Rafał? Niewiele może niestety, bo traci autorytet i polityczną moc w oczach. Fachury twierdzą, że najpóźniej do Bożego Narodzenia dolnośląskie RPO znajdzie się w rękach pisiorstwa. PiS szykuje zresztą ustawę o przesunięciu RPO w gestię wojewodów, ale to wymaga czasu i budzi zrozumiałe opory Komisji (tfu) Europejskiej. Znacznie lepiej więc przejąć województwa już teraz, niejako z marszu, drogą politycznej korupcji. 

Ciąg dalszy mrożących krew w żyłach przygód wicepremierów Schettino, Draculi oraz Francisa Richarda

O Richardzie Francisie zrodzonym na brytyjskiej ziemi trochę szkoda gadać. W 2005 roku namówił śp. Leppera (ang. trędowaty) na ryzykowny sojusz z Kaczorami. Jak to często bywa, Richard Francis do dziś dnia konsumuje oblizując się niczym tłusty kocur brukselskie frukta (słusznie mu się należy dozgonna wdzięczność kaczki o sekundę starszej), a Andrzej L. wykończony przez mściwych pisiorów ziemię polską gryzie. Richard Francis, jak to brytyjski dżentelmen z akcentem ze wschodniego Sussex, robi w PiS-ie za szarą eminencję w tematach europejskich. Słabo mu to wychodzi jak i wszystko, czego się w życiu dotknął. Wystarczy porównać jego żałosne występy z niezrównanymi ejakulacjami Korwina. W kategorii "pajac euro-nienawistnik" nasz Richard może Korwinowi buty od spodu czyścić. 
Dość już o Richardzie, czas na naszego wrocławskiego Draculescu. Nie mogę już słuchać bredni o jego niezwykłej (jak na na standardy pisiorskie rzecz jasna) ekonomicznej eksperiencji. Chłopak do trzydziestki (a stuknęło mu obecnie ledwie 47) miał styczność z ekonomią za pośrednictwem pobliskiego warzywniaka (prace magisterską popełnił na historii o bohaterskich dziejach organizacji swego taty). Następnie AWS z Bodziem Zdrojewskim wepchnęli go po linii politycznej Irlandczykom do rady nadzorczej, a później zarządu WBK BZ, gdy Irlandczycy owi kupili go na przełomie tysiącleci.
Widać nadludzką kompetencję Draculi po jego osławionym planie: parę slajdów, żadnej oryginalnej myśli od siebie, totalna, ocierająca się o granice śmieszności niespójność logiczna i polityczna. 
Co do Capitano, końcówkę wszyscy dobrze znamy. Przechwycił nasz Capitano wyczyszczoną do spodu z jakichkolwiek osobowości partię, zachęcił do zdrady cienkich jak barszcz Siemoniaka (zawsze w cmentarnym gajerze) i Budkę, po czym szczęśliwie dryfuje na skały pod roboczym tytułem "14%, ale moje". 14,14, za chwilę 7, a wkrótce potem 4. To w Polsce nie pierwszyzna - patrz AWS i SLD. 
Prócz czystek wewnętrznych i rozprawy ze zbuntowanymi prowincjami - Dolny Śląsk, Lubuskie, Łódzkie - nie ma ten człowiek absolutnie nic do zaproponowania zdumionym rodakom. Los Capitano jest przesądzony, szkoda jedynie, że utopi przy okazji wielu porządnych, choć słabych ludzi. 

Problem z dr Ewą, Ewą Kopacz

Gdy nasz największy strateg Donald I - nawiasem mówiąc Trump będzie w tej sekwencji zdarzeń Donaldem II, nawet nazwiska łudząco podobne - gdy więc największy nasz nowożytny strateg wysunął dr Ewę na premiera, po czym umknął był lotem koszącym do Brukseli, naszły mnie mieszane, mocno niejednoznaczne uczucia. Dr Ewa przesadnie nie przekonywała jako minister od chorób, na marszałka Sejmu trafiła niejako z zastępstwa, tak żeby szlag nagły trafił Capitano Schettino. Capitano istotnie nie był z powodu tej rekomendacji swego ex-druha jakoś specjalnie ukontentowany, zniósł jednak tę obelgę mężnie, jak i całą resztę uszczypnięć i upokorzeń. 
Od tamtych odległych prehistorycznych już czasów wszystko się jednak w naszej Polszcze zmieniło. Zmieniło nie do poznania. 
Moje narastające obrzydzenie do Platformy zostało całkiem niespodziewanie zrównoważone równie szybko narastającym szacunkiem do Pani Premier Ewy. Na tle jej znakomitych towarzyszy zajmujących się wyłącznie sobą i swymi żałosnymi karierkami jawiła się mężna (choć często ze łzami w oczach) dr Ewa jak jaka amazonka, a może nawet Atena wojująca. Tak było przed nieszczęsnymi wyborami, tak było w inaugurującym nową straszną kadencję wystąpieniu sejmowym (bardzo platfusy spod znaku Capitano schepali dr Ewę za histeryczny podobno antypisioryzm - i na czyje wyszło mądrale?). Tak też jest i dziś, gdy dr Ewa rozpoczyna tournee po umiłowanej ojczyźnie naszej. 
Szacun dla Pani Premier wykonany po polsku czapką do ziemi, lecz przejdźmy już może do politycznych konkretów, czyli jak powiada pewien niewyrośnięty klasyk - oczywistych oczywistości. Droga Pani Doktor i wy miłe panie Kidawa-Błońsko, Gronkiewicz-Walz, ty Tomczyku Cezary, czy obywatelu były ministrze Trzaskowski Rafale!
Nie ma na co czekać, bo całkiem niepotrzebnie uwiarygadniacie projekt polityczny martwy u swego korzenia. Wykażcie się odpowiednią dozą determinacji (cojones) i porzućcie tonąca łajbę naszego ulubionego Capitano. Jego prom właśnie ślicznie przechyla się na pobliskie skały. Utwórzcie mężni, a przyzwoici działacze tej zasłużonej formacji (po części chyba jednak to prawda) odrębne koło, a może nawet - przy sprzyjających wiatrach - klub poselski. W Senacie - naszej izbie okrutnego dumania - też się paru chętnych znajdzie, chociaż tam, jak wiemy, żarna mielą nader powoli. 
Na nazwę nowego klubu (koła) możemy rozpisać konkurs z nagrodami. Roboczo proponuję coś w rodzaju "sieroty po nadobnym acz zaginionym bez wieści Donaldzie", bądź zwięźlej "Capitano no pasaran". 
PS. Na marginesie prośba do byłego ministra kultury, żeby również przemyślał sprawę. Szkoda go, czyli Bogdana Zdrojewskiego, na rolę politruka (komisarza) z nadania Capitano S. Nie tak powinno to wyglądać przy jego niewątpliwych zasługach dla Wrocławia i Dolnego Śląska. 

środa, 15 czerwca 2016

Brukselska biurokracja kontra wybujały indywidualizm Polaków

Straszna, zaiste straszeczna jest brukselska eurokracja, która co i rusz się naszym pisiorskim patriotom wpierdala w suwerenność. 
O bohaterscy patrioci z PiS-u, ruchu narodowego NOP-u, ONR i wy szlachetne bezmózgi od Kukiza - jakże ja wam współczuję waszych cierpień spowodowanych przez spedalałą, jak powiadacie, eurokrację! Jak ja was szlachetni patrioci do bólu rozumiem. 
Eurokracja każe nam Polakom banany prostować; wprawdzie wcześniej i później dała nam Polakom 125 mld euraków kieszonkowego na drobne wydatki, ale to się dla patriotycznego umysłu (jeśli wolno posłużyć się tym zgrzebnym oksymoronem) w ogóle nie liczy. 
Nasz umiłowany kler katolicki sam zachapał od 15 do 25 miliardów euro (różnie liczą autorytety, niektóre utrzymują, że znacznie więcej) i również jest dla zasady śmiertelnie na lewacką Europę obrażony. 
Wstąpiliśmy w 2004 roku do ekskluzywnego klubu? Owszem, ale zgarnąwszy kasiorę, bekamy i głośno popierdujemy, ewakuując się z tego przyjęcia po angielsku. 
Dokładnie tak traktuje nasze Szydło nieszczęsnego komisarza Timmermansa i całą Komisję - pożal się Boże - Europejską. 

Co bardziej doskwiera dżuma czy cholera

Tytułowy dylemat odczytywać należy w sposób następujący: na co najbardziej cierpimy my Polacy - każdy prawie powie, ze na chroniczny brak odpowiedzialnego przywództwa oraz rudymentarnego kapitału społecznego i wzajemnego zaufania. 
Zaufanie nasze w Polsce ogranicza się do najbliższej rodziny poszerzonej (a i to nie zawsze) o szwagra i szwagierkę. 
Skutki tego kalectwa, czyli dramatycznego kretynizmu grupowego Polaków są gorzej niż opłakane: służba zdrowia, transport publiczny, policja, wojsko, wszystkie służby wyglądają u nas jak tirówka po zderzeniu z tirem. 
Dobitnym symbolem jakości naszej wspólnoty jest wypadek Casy wiozącej dowództwo wojsk lotniczych z konferencji o bezpieczeństwie lotów i prezydencki tupolew z dumnym napisem Rzeczpospolita Polska i numerem 101 na burcie straszący pod Smoleńskiem z kółkami do góry. 
Paradoksalnie silne i kompetentne przywództwo polityczne pozostaje w doskonałej symbiozie z autentycznym i ukorzenionym kapitałem społecznym. Jeżeli armia społeczników angażuje się w swoich szlachetnych niszach, to musi mieć ona gwarancję (i na nią z całą pewnością zasługuje), że jej trud nie będzie zmarnowany przez żałosnych politykierów, tanich cwaniaczków i oszołomów u władzy.
Muszą ci społecznicy mieć gwarancję, że kierownictwo polityczne kraju (regionu, miasta) po pierwsze nie zlekceważy ich wysiłku, po drugie poradzi sobie z polskim przekleństwem anarchii i sobiepaństwa. 
Chodzi o taką Rzeczpospolitą, jaka była w połowie wieku XVI za ruchu egzekucyjnego średniej szlachty - bez ryzyka liberum veto i zbrodniczego egoizmu magnatów. 

Teraz Frasyniuk

Strategia opozycji klaruje się siłą rzeczy, trochę jak rzeka, która własnego koryta nie ominie, jakby nie kombinowała. Platforma Obywatelska pod światłą wodzą Capitano Schettino pracowicie kopie sobie płytki grób. I bardzo dobrze, bo przy takim kierownictwie osłabiałaby tylko polityczną i moralną siłę wspólnej listy KOD-u. Szlachetne osoby, których w PO przecież nie brakuje, mogą być na wspólną listę opozycji wpuszczone, po starannej analizie rzecz jasna. 
Idzie o to, by ośmiorniczki konsumowane szlachetnymi wargami Bartka Sienkiewicza et consortes nie mieszały w głowach wyborców, szczególnie tych młodszych i mniej wyrobionych. 
Co do przywództwa wspólnej listy KOD-u - kocham zarówno Mateusza Kijowskiego, jak jego biało-czerwone rękawiczki oraz czerwone marynarki, jednak symbolem wspólnej listy musi być zawodnik wagi ciężkiej, nawet wszechwag; coś jak Mohammad Ali, czyli po ludzku mówiąc Cassius Clay przed parkinsonem. 
Jeden jest w Koronie i na Litwie taki zawodnik, który ukończywszy sześćdziesiąty drugi rok żywota dysponuje temperamentem chłopca i formą dziewiętnastolatka Kapustki. Nazywa się ten człowiek Władysław Frasyniuk. 
W 1982 i późniejszych latach stanu powojennego uratował (jakby nie było Hucuł, czyli ukraiński góral) honor polskiej szlachty i polskiej husarii. Zawsze uważałem go za różę Polski, nieporównanie bardziej niż pyszałka Wałęsę. Graniczy z cudem, że po latach ciężkiego więzienia, bicia pod celą i poza nią, tudzież po dwudziestu siedmiu latach niepodległości znajduje się ten mołojec w takiej kondycji. 
Dawaj Władysławie, musisz jeszcze raz dać radę, rozdeptać ohydne pisiorstwo i uratować honor Polaków, a przede wszystkim Europę dla Polski. 
Tego Ci życzę bracie i chyba nie jestem w tym życzeniu odosobniony. 

wtorek, 14 czerwca 2016

Wicepremier Morawiecki kurcgalopkiem, gdy Capitano Schettino truchcikiem

Jakiż to wspaniały fakultet, jakaż Alma Mater wypuściła w świat szeroki tyle potężnych umysłów, koryfeuszy naszej sceny politycznej – wicepremiera Mateusza (ksywka: Dracula)  Morawieckiego oraz byłego wicepremiera, marszałka Sejmu Capitano Schettino (ksywka: Grzegorz zajebię cię Schetyna) i na koniec jeszcze, jakby tego było mało, Richarda Francisa Czarneckiego (ksywka: bełkoczę coraz wyraźniej, bo się bardzo staram).
Ową wybitną placówką - kuźnią kadr III i IV RP - okazuje się niestety Instytut Historii Uniwersytetu Wrocławskiego, nie tak dawno jeszcze imienia Bolesława Bieruta. I tak stary enkawudzista Bolesław z niebios z dumą spoziera na ten nieludzki narybek naszych niezrównanych mężów stanu.
Można iść o zakład na ciężkie pieniądze, który był w swej młodości bardziej ponury – nasz Capitano, czy Dracula (Vlad Palovnik) – obecny wiceszydło.
Z pewnością najweselszy z tej trójki był i pozostanie Richard Francis, którego bełkotliwe a czerstwe bon-moty  przeszły do legendy i annałów europejskiego parlamentaryzmu. Żal jedynie, że Richard Francis w Londynie zrodzon nie nosi już biało-czerwonego krawata typu szlaban,  a tak mu to ślicznie pasowało do mongolskiego oblicza.
Jako absolwent historii tejże Alma Mater miałem tę dumę i niezrównaną przyjemność obserwować naszych koryfeuszy niejako u zarania.
Połączyła ich wtedy straszliwa organizacja podziemna, tak podziemna, że wsławiła się pomyleniem domków w podwrocławskich Sulistrowiczkach  – podpalili chłopaki nie tę daczę, o którą chodziło. Zamiast daczy pułkownika Błażejewskiego (jest faktem, że wyjątkowego skurwysyna), puściły orły nasze z dymem daczę jego zastępcy. Też się mu pewnie należało, ale straszliwy wywiad SW dał w tym wypadku trochę dupy.
Łączył ich również (poza szczylem Morawieckim) podziemny NZS, budzący nieodmiennie grozę i nocne  ataki paniki w szeregach komunistów i wrażej esbecji.
Morawiecki od pierwszego roku dał się poznać jako osobnik o zaciśniętych wargach i głupkowatej, acz niezłomnej mocy w spojrzeniu. Nosił też ksywkę „drętwa rura”, ale nadali mu ją ci, którzy nie znali jego wrodzonej skłonności do czerstwych żartów.
Tej skłonności nie był niestety w stanie opanować Richard Francis Czarnecki, który cenny swój czas dzielił między konspirowaniem w instytutowym klozecie na pierwszym piętrze, a mozolną pracą naukową w bibliotece, do której miał niezwykłą i szeroko znaną predylekcję.
Richard Francis jako przywódca podziemnej struktury kreślił na klozetowych ścianach napisy, od których nadludzkiej mocy już niebawem upadła komuna, a nawet ZSRR.
Czarnecki podobno nie, ale nasi wicepremierzy złożyć musieli straszliwą przysięgę inicjacyjną  Solidarności Walczącej. Okoliczności owej przysięgi owiane są zrozumiałą mgłą organizacyjnej tajemnicy, ale podobno rzecz się działa o północy przy pełni księżyca na cmentarzu parafialnym; inicjujący musieli się wymazać posoką własnoręcznie ubitego komunisty, bądź kogoś z jego najbliższego otoczenia, na przykład psa albo kota. Uwaga, żart, jak mawiają Rosjanie szutka.
Nie mogę już dłużej ciągnąć gawędy o naszych bohaterskich młodzieńcach. Ciąg dalszy tej mrożącej krew w żyłach opowieści już jutro, jeśli Bóg pozwoli.


poniedziałek, 13 czerwca 2016

Dlaczego Faraon Zelnik nie może zrozumieć Bolka

Pytają Ramzesa o kablowanie bezpiece na kolegów, ba, o organizowanie zabawnej prowokacji przeciwko najbliższemu przyjacielowi, a on na to, pisior klasyczny, odpowiada tak: nic nie pamiętam, bo to nie byłem ja. To był jakiś zupełnie mi obcy młody człowiek, z którym, od kiedy stałem się gorliwym katolikiem, nie mam i mieć nie chcę nic wspólnego.
Ja z Faraonem Zelnikiem podobnie jak z innymi koryfeuszami PiS-u również nie mam życzenia mieć nic wspólnego, nie mniej niezmierzona katolicka obłuda tego pajaca budzi mój najszczerszy podziw. 
O nieszczęśni faryzeusze odpowiedzialni podobno za mękę naszego Pana - wy się żydowscy frajerzy uczcie od Faraona Zelnika!
Co do Ramzesa XIII - odkopali do któregoś dnia archeolodzy, z mumii zetlałej odwinęli, a on się pyta: a Mieciu Fogg jeszcze śpiewa? - pamiętacie to?
Faraon Zelnik nie może zrozumieć Bolka, bo w życiu niczego istotnego poza urodzeniem się i nieco pedalskim mizdrzeniem nie dokonał. Bolek zaś - Wałęsa znaczy - wprost przeciwnie. 
Lechu chytrością nadludzką polskiego ludu zrobił w bambuko polską ekspozyturę bezbożnej sowieckiej komuny. Zaręczam Wam, kim byście nie byli, ci co czytacie te wiekopomne słowa, że gdyby w Gdańsku i Szczecinie na czele strajku nie stali byli agenci, doszłoby niechybnie do pacyfikacji obu stoczni. Wtedy Sierpień '80 okazałby się żałosną powtórką Grudnia '70. 
A tak towarzysze z bezpieczeństwa klarowali Edwardowi: towarzyszu Gierek, sytuacja jest pod pełną kontrolą resortu, możemy podpisywać porozumienie. 
Wyszło jak wyszło, bo Bozia ma nietypowe poczucie humoru.  

niedziela, 12 czerwca 2016

Jedwabne razy 1500, czyli polska duma endecji

Nigdy nie zapomnę sporu wybitnego żydowsko-amerykańskiego publicysty (polskiego pochodzenia) Tomasza Grossa z naszym przaśnym dziejopisem, również Tomaszem, ale Strzemboszem. Otóż spór był poważny choć linia podziału niezmiennie i dramatycznie zniuansowana. Gross utrzymywał bezczelnie, że Żydów padło w Jedwabnem dobre dwa tysiące, Strzembosz zaś, umiarkowany katolicki badacz dowodził, że w stodole spłonęło jeno trzystu, tak jak Spartan w termopilskim wąwozie. Spór trudny, jak trudna jest mozolna praca dziejopisa. Spór rozstrzygnęła na moich oczach babcia mojego byłego przyjaciela, mieszkanka Jedwabnego od urodzenia.
- Synku, powiada – ja nie bardzo rozumiem, o co się ci uczeni panowie kłócą; przecież każdy tutejszy wie, że w stodole trzystu, ale tam pod lasem pięciuset, za zakrętem drogi na Radziłów czterystu, a tam dalej znowu pięciuset.
Wyszło na to, że obaj znamienici badacze mieli rację, każdy na swój osobliwy sposób.
Strzembosz twierdził też, że nie końca Polacy są winni, albowiem około 2 km od miasteczka stał na wzgórzu niemiecki motocykl z dwoma esesmanami, jak należy rozumieć koordynatorami akcji.
Ostry dym był też z księdzem proboszczem, czynnym uczestnikiem wydarzeń. Poczciwy Strzembosz bronił kapłana dość rozbrajającą konstrukcją badawczą – według niego ksiądz szedł na czele pogromszczyków, aby ich miarkować, może nawet zatrzymać przed zbrodnią. Gross, jak to Żyd niewdzięczny, nie dawał tej bredni wiary. Tak, wstrętny Izraelita judził i podjątrzał, że kapłan ów był wśród prowodyrów zbrodni.
Jest taki młodociany historyk IPN-u, który mleczne uzębienie zjadł na archiwum białostockiego UB. Tezy, jakie forsuje, niesympatyczne się wydają dla konceptu anielskiej niewinności naszego umiłowanego Narodu Polskiego. Po przebiciu się przez tysiące akt, głównie sądowych, z lat 1945 – 48, kiedy to nowa władza osądzała domorosłych pożal się Boże, wyklętych, młodociany badacz wyśmiewa bez litości spór starszych panów – powiedzmy otwarcie dziadów leśnych. Twierdzi onże młodzieniec, że Jedwabnych było na terenie Podlasia i północnego Mazowsza z górą 1500 (idzie o okres między 25 czerwca a 15 lipca 1941, a więc po ucieczce Rosjan, a przed ugruntowaniem władzy niemieckiej).
Jego zdaniem nie może być w tym przypadku mowy o pogromach w stylu ukraińskim, czy rosyjskim, kiedy to Czarna Sotnia rżnęła starozakonnych po litrze wódy na czarnosecinny łeb i to jeszcze w zajebisty upał.
Przeciwnie, była to metodyczna operacja z dawna przygotowywana, na czele której stały miejscowe autorytety (ksiądz, architekt, budowlaniec, przedwojenny starosta). Operacja potrafiła trwać 2 tygodnie albo i dłużej. Jeżeli z czymś się to ludobójstwo lokalnej endecji kojarzy, to ewentualnie z rzezią wołyńską albo z bośniacką Srebrenicą.

Młodociany badacz z IPN-u szukał też z uporem maniaka w dokumentacji jakiegoś śladu jedynego sprawiedliwego w Sodomie, który by się przeciwstawił mordercom. Niestety szukał na próżno – nikogo takiego nie znalazł. Ani księdza, ani kolejarza, ani przedwojennego policjanta. Taka nasza katolicka karma. 

Psychiatria w ruinie, rzecz o Antonim, przesławnym pogromcy Putina

Rozmaite bywały operetkowe reżimy w Czarnej Afryce i Ameryce Południowej. Nawet Bokassa jednak oraz Idi Amin nie mieli takiej fantazji jak Kaczor Starszy, a w konsekwencji takiego ministra wojny (czy obrony, jak kto woli). 
Władimir Władimirowicz woła strasznym głosem na swoich chłopaków z GRU i się zapytuje: skąd wy braciaszkowie moi wytrzasnęliście tego wesołego brodacza, dziwnie podobnego do wielkiego Feliksa Edmundowicza? Ojcu Dyrektorowi zafundowaliśmy przecież nadajniki na Uralu, ale otkuda - Boh Ty moj - wytrzasnęliście tego patafiana? 
Zasromali się pułkownicy Gławnowo Razwiedywatielnowo Uprawlienia i dalejże jęczeć: Towarzyszu Prezydencie, przysięgamy, on nie nasz, my z tym nie mamy nic wspólnego, przecież my odpowiedzialni pracownicy wywiadu i kontrwywiadu. 
Nu da - uspokoił się nieco Władimir Władimirowicz, ale czy ten mołojec nie zabierze mi aby moich miliardów? Przecież on nam już raz wojnę wypowiedział. 
- Nie żartujcie Towarzyszu Prezydencie - rzekli zgodnym chórem dowódcy GRU, przecież on wtedy tylko żartował. 
- A jak się dogadamy z naszym Bratem Trumpem Donaldem Donaldowiczem i będziemy Ukrainę i Pribałtikę brać, to co ten mołojec srogi uczyni - dopytywał się jeszcze niespokojny Władimir Władimirowicz. 
- My wsio taki nie znajem - pułkownicy na to. 
- To lepiej z tą Pribałtiką i Ukrainą poczekajmy do przyszłego roku - orzekł Władimir Władimirowicz. 

Husaria nie była endecka ani Boże broń pisiorska, czyli kibolstwa naszego spóźnione oświecenie

Prawdziwy polski husarz by się na widok pisioroendeka Ziemkiewicza (straszliwego antykomunisty z "Fantastyki") zwyczajnie wyrzygał, z siodła rzecz jasna, centralnie na jego endeckopisiorski kołtun. 
Czemuż by się wyrzygał zapytacie? Otóż zasadniczo z dwóch istotnych powodów. Pierwszy to taki, że husaria była z korzenia formacją jagiellońską, czyli wielonarodowościową (jak nie przymierzając korpus NATO w Szczecinie) i - o katolicka zgrozo - multireligijną. Gdy to się w wyniku szaleństwa kontrreformacji zmieniło w połowie wieku XVII, niezwyciężona jazda polska szybka przestała być niezwyciężona, o prymacie w świecie nie mówiąc; stała się za to żałosnym muzealnym zabytkiem. 
Sprawdźcie sobie endekoidy narodowość i religię trzech tysięcy towarzyszy pancernych, miażdżących doborowych Szwedów pod wsią Kircholm (pod komendą Litwina Chodkiewicza) albo czterech tysięcy depczących Rosjan pod Kłuszynem. Tan endeków nie było, natomiast nie można wykluczyć, że siedzieli na okolicznych drzewach. 
Drugi powód zrzygania się polskiego towarzysza pancernego na pisiorskoendecki kołtun ma brzydkie i nieeleganckie zgoła podłoże społeczne, jakby powiedział Marks - klasowe. Endecję wyhodował Dmowski z chłopstwa i wiejskiego kleru, a husaria była ekskluzywnie szlachecka. Na koń chamów nie wpuszczano - mogli ewentualnie w obozie rynsztunek czyścić, jeśli zostali obdarzeni odpowiednim zaufaniem.
Z tych oto powodów nie pucujcie się endekopisiory (nawet tak bohaterscy jak Ziemkiewicz w komuszej "Fantastyce") do husarskich skrzydeł i husarskiej nieśmiertelnej chwały. Wasze miejsce zawsze było w czworakach i tam też szczęśliwie powrócicie.
Nieco inaczej rzecz się przedstawia z naszą bracią kibolską, której endekoidy od dawna mieszacie w czerepach. Sumienny badacz może bowiem założyć ze znikomym ryzykiem błędu, że na żylecie Jagiellonii, zwanej tez pieszczotliwie Jagusią (bądź Jagą) przebywa regularnie poważny odsetek potomków naszej niezwyciężonej i strasznej skrzydlatej jazdy. Potomkowie owi (również z Legii, Lecha, a nawet mojego ukochanego Ślązeczka) wymagają jednak intensywnej reedukacji oraz skutecznego wyrwania ich osób z brudnych faszystowskich łap prawicowych macherów od ideologii. 
Tak nam dopomóż Bóg i Wielka Polska, gdziekolwiek ona obecnie przebywa.
PS. Rafale Ziemkiewiczu, bohaterski wojowniku, jesteś niestety z mojego rocznika 1964. Z jakich to powodów nie oglądały Cię niezłomny mężu nasze oczy w jakiejkolwiek opozycji; za to oglądać Cię byliśmy zmuszeni kolaborującego z komuszymi pisemkami poświęconymi kosmitom? Czyżbyś wielki bohaterze siedział za komuny jak mysz pod miotłą? Czy to aby nie z powodu zrozumiałego kompleksu dekownika teraz, po trzydziestu latach, mordę drzesz? 

Do górniczej braci, czyli o zatrutej Polsce

Miało być o górnikach, więc jest. 
O Bracia górnicy polscy! Długo byliście symbolem Polski nowoczesnej, dumnej, przemysłowej, za Edwarda komunistycznej, potem już szczęśliwie antykomunistycznej. Teraz jesteście tej Polski zakałą i przekleństwem, bo musi ona ciężko pracująca dopłacać do Was miliony złotych dziennie. Ile musi dopłacać, nikt dokładnie nie policzył albowiem GUS nie liczy miliardowych umorzeń podatkowych i ZUS-owskich, a już w żadnym wypadku liczyć nie może interwencyjnego skupu węgla zalegającego w Kompanii Węglowej z państwowych rezerw. 
Kosztujecie społeczeństwo grube dziesiątki miliardów rocznie, a to jeszcze nic przy stratach strukturalnych i długofalowych. 
Notoryczny smog nad uzdrowiskami takimi jak Żywiec, Szczyrk, Zakopane, czy stołeczne miasto Kraków, 32 najbardziej zanieczyszczone miasta w Polsce na 50 najgorszych w Europie, straszliwa śmiertelność na raka płuc - oto prawdziwa cena jaką płaci i będzie płacić za Was nasza polska wspólnota pod pisiorskim rządem. 
Nie trzeba dodawać, że Wasze śląsko-warszawskie lobby morduje na naszych oczach (i niebawem zamorduje) polską raczkującą energetykę odnawialną. Unijne środki, które powinny uruchomić na wielką skalę produkcję i instalacje pomp ciepła, fotowoltaiki, solarów, biomasy, wiatraków wreszcie, są po cichu defraudowane i przekierowywane na potrzeby górniczego lobby. Już dosłownie na naszych oczach pisiory zarzynają energetykę wiatrową. O prosumentach sprzedających nadwyżkę energii Tauronowi możemy zapomnieć. To samo dotyczy tak zwanych reenergatorów, czyli po ludzku mówiąc odzysku ciepła i energii z wód pokopalnianych, wodociągów, czy oczyszczalni ścieków. 
Górnicy polscy! Nie o Was dołowych tu chodzi, tylko o tysiące złodziei, rzekomych związkowców, szwagrów Waszych prezesów i darmozjadów, którzy obsiedli kopalnie jak najgorszy pasożyt. Przez nich właśnie w Waszych dumnych pióropuszach jesteście dla kraju bolesnym wrzodem na dupie. 

sobota, 11 czerwca 2016

Starszy o sekundę karzeł kazał bratu lądować, czyli co z tą Polską

Nie jest dobrze, ani tym bardziej zdrowo, być zakładnikiem ponurego psychola, który się uważa za faraona. Szczególnie psychola z metra ciętego, bo nikczemny wzrost wzmaga zawziętość. 
Nie jest tajemnicą treść rozmowy braci z 28 minuty smoleńskiego lotu. Znają ją doskonale Amerykanie, znają Rosjanie, a i w pisowskiej Polsce kto chce, ten wie. 
Jak z tego wybrnąć bez poważniejszych i długofalowych strat dla naszej umiłowanej Ojczyzny? 
Jak ułagodzić tego, co ma krew brata na rękach? Odpowiedź prostą jest i smutną zarazem. Nie da się tego zrobić ani dzisiaj, ani w przewidywalnej przyszłości. Dlatego Unia, a nawet Wiktor Orban mają z Kaczorem dramatyczny problem. 
Czy 38-milionowy naród powinien być zakładnikiem jednego człowieka? Pewnie nie powinien, ale stało się. 
Władzę ufundowaną na takim psychologicznym fundamencie należy obalić jak najszybciej, to znaczy w chwili, gdy społeczeństwo poczuje na własnym grzbiecie konsekwencje zablokowania unijnych środków. 
Wtedy najpierw polski Majdan, a bezpośrednio potem wybory pod ścisłym unijnym i natowskim nadzorem. Bez Majdanu to nie pojedzie, bo pisiory normalne wybory bezczelnie sfałszują. 

czwartek, 9 czerwca 2016

Bila Hora, czyli Biała Góra

Sześć i pół tysiąca najlepszej czeskiej szlachty zostało na placu. Habsburski dowódca się z Czechami nie pierdolił, zwyczajnie wyrżnął ich w pień. Wyrżnął militarnie bez potrzeby, politycznie za to słusznie i co do joty wykonał rozkazy Cesarza. Tą rzezią raz i na zawsze cesarscy złamali kręgosłup czeskiego narodu. Spod germańskiego buta nie wyszli bracia Czesi do dzisiaj.
A co z naszym polskim kręgosłupem? Czy złamie go polskiej szlachcie wewnętrzny chłopski okupant? Czy polscy szlachcice skończą jak bracia Czesi?
Odpowiedź na te pytania jawi się trudną, ale umiarkowanie.
Polskiej szlachty i polskiej husarii nie złamie nikt, obojętnie, czy jest to zewnętrzny agresor, czy też wewnętrzny chłopski bunt pisiorów. Chłopski bunt nahajką rozgonimy, bo szabli szkoda. Tylko pewnemu śmiesznemu karzełkowi coś innego się roi, ale to chwilowe.
Co do zewnętrznego agresora – niech kgbowski kałmuczyna z metra cięty pamięta, jaki sztandar powiewał nad Kremlem. Nie chcemy powtórki z 1612 roku, nie chcemy przecież biało-czerwonej na kremlowskiej wieży. Po co nam taki szpas.
Mamy natomiast słowo do braci Ukraińców. Bracia Ukraińcy, bracia rodzeni z wołyńską pridumką! Oddajcie, prosimy Was jak rodzonych, polskie miasto Lwów i cztery zachodnie województwa, póki nie jest za późno. Wtedy bracia Ukraińcy być może zapomnimy o Wołyniu. Pamiętajcie hajdamacy, że cierpliwość nie zalicza się do najważniejszych zalet polskiej husarii. Macie czas do namysłu – powiedzmy do października 2018. Po tym terminie zapłacicie hajdamacy za Wołyń, jak się należy. Nie chciałbym ja wtedy być w Waszej ukraińskiej skórze.

Ruscy to doskonale rozumieją, wezmą sobie Donbas, Krym i nie tylko, nawsiegda.  Historyczne porozumienie polskiej husarii z rosyjskim imperium – zaiste piękna to idea. Dlatego Panie Prezydencie Poroszenko przemyślcie gruntownie sprawę, Balcerowicz w tej mierze nic Wam nie pomoże. 

wtorek, 7 czerwca 2016

Słowo o wyprawie Igora

Nie idzie tu niestety o klęskę kniazia z rąk Połowców, a o śmierć z rąk Policji Państwowej (używajmy tego pojęcia zamiast MO, aby dać niektórym młodym policjantom szansę). Igor poległ na Trzemeskiej (ta komenda obsługuje wrocławski rynek, od pięćdziesięciu lat cieszy się zasłużoną złą sławą), zatrzymany został o 6.00 rano w niedzielę na wrocławskim rynku właśnie, gdyż jak kazali bredzić funkcjonariuszom, do złudzenia przypominał poszukiwaną osobę z Archiwum X. 
Nad tymi bredniami spuśćmy litościową zasłonę milczenia, tym bardziej, że w wyniku parodniowych zadym pod komendą, sprawę przejęła Legnica, która szczęśliwie oddała ją w końcu w miarę przyzwoitej (w czasach przedpisiorskich rzecz jasna) prokuratorze poznańskiej.
Policjanci solidarnie zeznali, że poległy Igor miał przerażające obrażenia twarzy (w istocie był zmasakrowany), ale doznał ich podczas wcześniejszej nocnej bójki. Wszechobecny w tych czasach monitoring pokazuje rzecz przeciwną zgoła, a mianowicie twarz zatrzymywanego w stanie nieskalanym. Igor zmarł na komendzie 2 godziny po zatrzymaniu, więc niewiele po 8.00 rano. 
Wnioski pchają się same, pchają bez litości:
1. w jakim celu zatrzymywać niedopitego chłopaka o 6.00 rano w niedzielę, jeśli doświadczenie i statystyka podpowiadają, że najdalej za 2 godziny pójdzie spać. 
2. co za debil konsekwentnie wysyła w nasze miasto patrole mieszane (męsko-damskie), skoro powszechnie wiadomo, że ona do niczego się nie nadaje, za to niezmiennie podnieca partnera do czynów bohaterskich, on zaś, jak to w Polsce, jest dramatycznie niedoszkolony. 
3. mój przyjaciel z Ruchu Wolność i Pokój Tomasz Wacko udusił się w Norwegii pod własnym, zresztą imponującym, ciężarem w wyniku interwencji mieszanego (męsko-damskiego) patrolu policji. Nie jest to dobra praktyka, bo kończy się breivikiem  na wyspie Utoya. 
4. w niedzielny słoneczny poranek Igor trafił na Trzemeską i tam go zakatowali. Sam byłem maltretowany na Trzemeskiej wielokrotnie i doskonale pamiętam twarze (czyli przy uczciwej konfrontacji tożsamość) oprawców. Zawsze byli przekonani o swojej absolutnej bezkarności. To się musiało tak skończyć. 
5. Panie Komendancie Główny Jarosławie Szymczyk! Naszą wrocławską izbę wytrzeźwień zamknęli po 6 tajemniczych do bólu zgonach kuracjuszy - podopiecznych znakomitego personelu, w tym licznych lekarzy. Ostatnia ofiara spłonęła żywcem. Nasza izdebka mieści się przy ulicy Sokolniczej, niecałe pół kilometra od Trzemeskiej.
Niech Pan Komendant Główny wyciągnie wnioski godne honoru polskiego oficera i zlikwiduje komendę, która notorycznie plami i hańbi mundur przez Pana Komendanta tak zgrabnie noszony. 

Nasze rady dla Brukseli oraz Polski B/C

Nasze rady dotyczące uzdrowienia trudnych stosunków pomiędzy Brukselą a Polską B/C (na wschód od linii Wisły do mniej więcej linii lorda Curzona) byłyby następujące, lecz wcześniej niestety zwięzłe wprowadzenie psychospołeczne. 
Kto jawi się - przepraszam, był, jest i będzie po kres dziejów największym obłudnikiem i niewdzięcznikiem planety Ziemia? Otóż polski kler katolicki, tak zwany chłop polski oraz w sensie geograficzno-kulturowym takie wesołe rejony jak Podkarpacie, Podhale (chytry góral liczy dutki, lewactwa nienawidzi szczerze), Lubelszczyzna, czy last but not least Szkieletczyzna. 
Te grupy i obszary łyknęły najwięcej unijnego szmalu, najbardziej na akcesji i Schengen skorzystały, a teraz z katolsko-głupkowatym grymasem na prasłowiańskim obliczu najbardziej Unii nienawidzą i ją biedną w żywy kamień wyklinają. 
Jaka na to rada Wuja Dobra Rada? 
Prócz rozwiązań oczywistych, jak nowa granica Schengen na rzece Wiśle (z odpowiednim systemem zasieków z byłej DDR), czy natychmiastowa sekularyzacja kościelnego dobra na rzecz Suwerena, warto pokusić się o koncepcję dojrzałą, bo długofalową, a głęboko humanistyczną. 
Bracia w rozumie od Rydzyka, ogólnie zza Wisły, umiłowani w Panu chłopi polscy, wszyscy zaś jak jeden mąż PiS miłujący! Oto specjalnie dla Was braciaszkowie wizja wielkiego Wernyhory!
Unia w wyniku ogólnego wkurwu oraz wznowionej szczęśliwie procedury nadmiernego deficytu w Kaczym Dole wstrzymuje do odwołania (może usranej śmierci) wszelkie dopłaty bezpośrednie, fundusze i programy pomocowe. 
Jednoczasowo na Waszym trudnym terenie umiłowani bez zbędnej zwłoki zrywane są wraże nawierzchnie autostrad, tras szybkiego ruchu, lotnisk; demontowana jest wszelka wraża infrastruktura, wszystko, co Wam umiłowani braciaszkowie śmierdzi Europą. 
Co do chłopów naszych polskich z KRUS-em, zwolnieniami z podatków oraz monstrualnymi dopłatami bezpośrednimi i do tzw. wiejskiej infrastruktury - a jest tych miłujących aktualnie PiS circa 8% populacji - jedna jest tylko rada od Wuja. 
Albo oddajecie w te pędy ukradzione, a nienależne Wam dobra albo po dobroci rezygnujecie z biernego i czynnego prawa wyborczego. Nielojalny darmozjad sam wyklucza się ze wspólnoty. To proste jak budowa cepa. 
Umiłowany kler katolicki, szczególnie w Polsce B/C, nie musi niczego oddawać, bo i tak po dobroci niczego, co zagrabił Suwerenowi, nie odda, a metod bolszewicko-polpotowskich we wspólnej Europie stosować nie uchodzi. Trza się zadowolić skromną ścieżką, którą podążyły już Irlandia i Hiszpania. 
Złośliwie nie będzie tym razem nic o górnikach polskich, bo o nich w poście nr 7. 

poniedziałek, 6 czerwca 2016

tytuł posta? - jeszcze nie wiem

Ciężko, ciężko, a i nielekko. Milicja nasza pisiorska w stolicy kolejny już raz ściga się z pachołami Kurskiego  w konkurencji ćwiartowania maszerujących czy choćby tylko spacerujących kodersów. Należy uczciwie odnotować, że milicjanci tradycyjnie nie dali szans pachołom; z właściwym wszystkim mundurowym wdziękiem podzielili spacerujących w 27 rocznicę Polski w ruinie przez pięć, gdy pachoły na wyraźny rozkaz młodszego Kurskiego jedynie przez cztery. Najlepiej jak się za liczenie elementu animalnego weźmie archidiecezja warszawska, wysyłając na stanowiska kontrolne przeszkolone na milicji dewotki. Boh trojcu ljubit.
Media świętej pamięci mainstreamu winny już dojrzeć do podobnego rozwiązania. Niechaj spacerujących bądź unieruchomionych kodersów liczą równie przeszkoleni aktywiści Greenpeace'u i Watchdog Polska. Kijowski winien zgodzić się na to pod warunkiem, że umieją liczyć do dwóch milionów. W końcu Lechu już parę razy wyprorokował, a na kaczorach zna się jeszcze lepiej od Danki.
Zaniepokoiły mnie świąteczne (idzie rzecz jasna o nasze czerwcowe święto in spe) dezercje (manewry?) najwybitniejszych mężów stanu z kręgów antykaczystowskich: Lecha syna Bolesława i Capitano Schettino. Pierwszy bełkotał coś w Gdańsku o dwóch milionach właśnie (i siedmiu milionach podpisów), drugi wybrał prapiastowską Legnicę, pod której murami Pobożny stracił głowę i szósty palec u nogi. O co chodziło naszym strategom, pytać trza Najświętszą Panienkę a i ona może czuć się nieco zaskoczona. Lechu brzydzi się wyraźnie żałosnymi 50 tysiącami (skąd wiedział zawczasu? znowu syn Jarosław?), Gregory natomiast brzydzi się najnowszą marynarką Mateusza, któren na dziatki skąpi, a na hipsterskie ciuchy mu zgoła nie brakuje.
Któren liderem opozycji naszej? Myśl straszna przemyka, że może ów przystojniak w kanarkowych swetrach, na marszu nieodstępujący korpulentnego Kwacha. 38-milionowy naród, a kadrowe niedostatki psuja nam świąteczną euforię. Nie masz tych problemów po drugiej stronie - tam za hitlerkiem z kieszonki zwarty szyk mongolski. Ciekawe, że z podjudzenia prezesika mongolice zawziętsze się wydają od swych politycznych i intelektualnych partnerów.

niedziela, 5 czerwca 2016

Już, już mówię

Długo czekałem, ale ileż można. Kaczor w końcu, jako wielki budziciel lemingów (oby skuteczny) nawet martwego pobudzi, choćby do formy wegetatywnej. Nie stanowię w tej mierze wyjątku. Czekałem na czwartego czerwca, żeby było zgrabniej; chwalić Boga mamy dziś już piąty, czas nam zaczynać.
Doświadczenie jest z górą trzydziestoletnie, znajomość politycznej kuchni podobnie, grzech takie skarby marnować w naszej sytuacji. Zachęcam do lektury i nie tylko.