Jakiż to wspaniały fakultet,
jakaż Alma Mater wypuściła w świat szeroki tyle potężnych umysłów, koryfeuszy
naszej sceny politycznej – wicepremiera Mateusza (ksywka: Dracula) Morawieckiego oraz byłego wicepremiera,
marszałka Sejmu Capitano Schettino (ksywka: Grzegorz zajebię cię Schetyna) i na
koniec jeszcze, jakby tego było mało, Richarda Francisa Czarneckiego (ksywka:
bełkoczę coraz wyraźniej, bo się bardzo staram).
Ową wybitną placówką - kuźnią
kadr III i IV RP - okazuje się niestety Instytut Historii Uniwersytetu
Wrocławskiego, nie tak dawno jeszcze imienia Bolesława Bieruta. I tak stary
enkawudzista Bolesław z niebios z dumą spoziera na ten nieludzki narybek
naszych niezrównanych mężów stanu.
Można iść o zakład na ciężkie
pieniądze, który był w swej młodości bardziej ponury – nasz Capitano, czy
Dracula (Vlad Palovnik) – obecny wiceszydło.
Z pewnością najweselszy z tej
trójki był i pozostanie Richard Francis, którego bełkotliwe a czerstwe bon-moty
przeszły do legendy i annałów
europejskiego parlamentaryzmu. Żal jedynie, że Richard Francis w Londynie
zrodzon nie nosi już biało-czerwonego krawata typu szlaban, a tak mu to ślicznie pasowało do mongolskiego
oblicza.
Jako absolwent historii tejże
Alma Mater miałem tę dumę i niezrównaną przyjemność obserwować naszych
koryfeuszy niejako u zarania.
Połączyła ich wtedy straszliwa
organizacja podziemna, tak podziemna, że wsławiła się pomyleniem domków w
podwrocławskich Sulistrowiczkach –
podpalili chłopaki nie tę daczę, o którą chodziło. Zamiast daczy pułkownika Błażejewskiego
(jest faktem, że wyjątkowego skurwysyna), puściły orły nasze z dymem daczę jego
zastępcy. Też się mu pewnie należało, ale straszliwy wywiad SW dał w tym
wypadku trochę dupy.
Łączył ich również (poza szczylem
Morawieckim) podziemny NZS, budzący nieodmiennie grozę i nocne ataki paniki w szeregach komunistów i wrażej
esbecji.
Morawiecki od pierwszego roku dał
się poznać jako osobnik o zaciśniętych wargach i głupkowatej, acz niezłomnej
mocy w spojrzeniu. Nosił też ksywkę „drętwa rura”, ale nadali mu ją ci, którzy
nie znali jego wrodzonej skłonności do czerstwych żartów.
Tej skłonności nie był niestety w
stanie opanować Richard Francis Czarnecki, który cenny swój czas dzielił między
konspirowaniem w instytutowym klozecie na pierwszym piętrze, a mozolną pracą
naukową w bibliotece, do której miał niezwykłą i szeroko znaną predylekcję.
Richard Francis jako przywódca
podziemnej struktury kreślił na klozetowych ścianach napisy, od których nadludzkiej
mocy już niebawem upadła komuna, a nawet ZSRR.
Czarnecki podobno nie, ale nasi
wicepremierzy złożyć musieli straszliwą przysięgę inicjacyjną Solidarności Walczącej. Okoliczności owej
przysięgi owiane są zrozumiałą mgłą organizacyjnej tajemnicy, ale podobno rzecz
się działa o północy przy pełni księżyca na cmentarzu parafialnym; inicjujący
musieli się wymazać posoką własnoręcznie ubitego komunisty, bądź kogoś z jego
najbliższego otoczenia, na przykład psa albo kota. Uwaga, żart, jak mawiają
Rosjanie szutka.
Nie mogę już dłużej ciągnąć gawędy
o naszych bohaterskich młodzieńcach. Ciąg dalszy tej mrożącej krew w żyłach
opowieści już jutro, jeśli Bóg pozwoli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz