Strategia opozycji klaruje się siłą rzeczy, trochę jak rzeka, która własnego koryta nie ominie, jakby nie kombinowała. Platforma Obywatelska pod światłą wodzą Capitano Schettino pracowicie kopie sobie płytki grób. I bardzo dobrze, bo przy takim kierownictwie osłabiałaby tylko polityczną i moralną siłę wspólnej listy KOD-u. Szlachetne osoby, których w PO przecież nie brakuje, mogą być na wspólną listę opozycji wpuszczone, po starannej analizie rzecz jasna.
Idzie o to, by ośmiorniczki konsumowane szlachetnymi wargami Bartka Sienkiewicza et consortes nie mieszały w głowach wyborców, szczególnie tych młodszych i mniej wyrobionych.
Co do przywództwa wspólnej listy KOD-u - kocham zarówno Mateusza Kijowskiego, jak jego biało-czerwone rękawiczki oraz czerwone marynarki, jednak symbolem wspólnej listy musi być zawodnik wagi ciężkiej, nawet wszechwag; coś jak Mohammad Ali, czyli po ludzku mówiąc Cassius Clay przed parkinsonem.
Jeden jest w Koronie i na Litwie taki zawodnik, który ukończywszy sześćdziesiąty drugi rok żywota dysponuje temperamentem chłopca i formą dziewiętnastolatka Kapustki. Nazywa się ten człowiek Władysław Frasyniuk.
W 1982 i późniejszych latach stanu powojennego uratował (jakby nie było Hucuł, czyli ukraiński góral) honor polskiej szlachty i polskiej husarii. Zawsze uważałem go za różę Polski, nieporównanie bardziej niż pyszałka Wałęsę. Graniczy z cudem, że po latach ciężkiego więzienia, bicia pod celą i poza nią, tudzież po dwudziestu siedmiu latach niepodległości znajduje się ten mołojec w takiej kondycji.
Dawaj Władysławie, musisz jeszcze raz dać radę, rozdeptać ohydne pisiorstwo i uratować honor Polaków, a przede wszystkim Europę dla Polski.
Tego Ci życzę bracie i chyba nie jestem w tym życzeniu odosobniony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz