Temat rzeka, toteż będzie w odcinkach, żeby się nie pogubić.
Każdy dorobek można roztrwonić, wszystko na świecie można modelowo spieprzyć. Najczęstszą, praktycznie nieodmienną przyczyną takiego obrotu spraw bywa arogancja, totalne muchy w nosie i bolesna samoizolacja wzmacniania przez samozachwyt. Żadne miasto w Polsce nie może - nawet w przybliżeniu - pochwalić się tak skokowym rozwojem jak Festung Breslau. Rozwój ten nie znajduje żadnego precedensu w powojennego historii naszego kontynentu; jest to zjawisko niezwykłe również z tego powodu, że mieliśmy tu do czynienia z całkowitą wymianą ludności; jak wtajemniczeni się zapewne orientują z niemieckiej na polską.
Sytuacja jest paradoksalna z dwóch powodów. Pierwszy jest banalny: im wyżej sięgamy, im bardziej się sprężamy, tym bardziej boli bezsensowny upadek.
Drugi jest tak prosty, że aż przerażający: osoby dynamiczne, pełne ikry i wiary w wieku lat trzydziestu, wchodząc w lata sześćdziesiąte, czy zgoła siedemdziesiąte swojego żywota (sekretarz Włodzimierz Patalas, dyrektor Adolf Juzwenko i wielu innych dżentelmenów) nie zachowują tych znakomitych cech, przeciwnie - tracą je bezpowrotnie, na rzecz zachowawczej i smutnej do bólu sztuki urzędniczego przetrwania, aż do mocno spóźnionej emerytury.
Henryk Kardynał Gulbinowicz, umiłowany arcypasterz nasz, rządził archidiecezją mając lat 115. Utrzymywał przy tym wszem i wobec, że brakuje mu sporo do sześćdziesiątki. Któż by tam Kardynała sprawdził? (uwaga żart - szutka, choć nie do końca). Problem w tym, że znakomity litewski hierarcha jest jeden, a we wrocławskim magistracie zasłużonych starców od groma.
Pytanie, jakie ciśnie się na usta, nie grzeszy niestety oryginalnością: jeśli w ciągu 26 lat wrocławskiego samorządu zdążyło wyrosnąć jedno pokolenie, a drugie właśnie dorasta, to jaką propozycję mają dla niego w zanadrzu nasi posunięci wiekiem (i nie tylko) wrocławscy włodarze? Czyżby w swej uczoności nie słyszeli owi mężowie o zasadzie starego Pareto? Jasno on bowiem wyklarował, że młodzi zdolni odsunięci od współodpowiedzialności za wspólnotę, po krótszej czy dłuższej chwili nie zostawią z niej kamienia na kamieniu.
Mówiąc o młodych zdolnych, nie mam bynajmniej na myśli cynicznych młodocianych pachołów, noszących pracowicie teczkę za pryncypałem, jeno osobników samodzielnie myślących i dumnych przy tym. Tacy bowiem reprezentować będą swoją grupę rówieśniczą (mówiąc pompatycznie swoje pokolenie) i tacy będą przez swoich rówieśników zaakceptowani.
Jeszcze w tym blogu nigdy tak nie owijałem w bawełnę. Przyczyna tego jest prosta: boję się powiedzieć słowo za dużo, a nie chcę powiedzieć za mało.
Tak to już bywa w rodzinie umiarkowanie patologicznej.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz