Tytułowy dylemat odczytywać należy w sposób następujący: na co najbardziej cierpimy my Polacy - każdy prawie powie, ze na chroniczny brak odpowiedzialnego przywództwa oraz rudymentarnego kapitału społecznego i wzajemnego zaufania.
Zaufanie nasze w Polsce ogranicza się do najbliższej rodziny poszerzonej (a i to nie zawsze) o szwagra i szwagierkę.
Skutki tego kalectwa, czyli dramatycznego kretynizmu grupowego Polaków są gorzej niż opłakane: służba zdrowia, transport publiczny, policja, wojsko, wszystkie służby wyglądają u nas jak tirówka po zderzeniu z tirem.
Dobitnym symbolem jakości naszej wspólnoty jest wypadek Casy wiozącej dowództwo wojsk lotniczych z konferencji o bezpieczeństwie lotów i prezydencki tupolew z dumnym napisem Rzeczpospolita Polska i numerem 101 na burcie straszący pod Smoleńskiem z kółkami do góry.
Paradoksalnie silne i kompetentne przywództwo polityczne pozostaje w doskonałej symbiozie z autentycznym i ukorzenionym kapitałem społecznym. Jeżeli armia społeczników angażuje się w swoich szlachetnych niszach, to musi mieć ona gwarancję (i na nią z całą pewnością zasługuje), że jej trud nie będzie zmarnowany przez żałosnych politykierów, tanich cwaniaczków i oszołomów u władzy.
Muszą ci społecznicy mieć gwarancję, że kierownictwo polityczne kraju (regionu, miasta) po pierwsze nie zlekceważy ich wysiłku, po drugie poradzi sobie z polskim przekleństwem anarchii i sobiepaństwa.
Chodzi o taką Rzeczpospolitą, jaka była w połowie wieku XVI za ruchu egzekucyjnego średniej szlachty - bez ryzyka liberum veto i zbrodniczego egoizmu magnatów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz