sobota, 24 lutego 2018

Przegramy z PiSem na własne życzenie - to już raczej oczywiste

   Nie wiadomo już, czy przewodniczącemu Schetynie współczuć, czy też trzymać jednak za niego kciuki. Było - nie było - PO to jedyna siła antypisowska (?), która ociera się o 20% poparcia i posiada jakąś zdolność koalicyjną i pożal się Boże - zjednoczeniową. Schetyna jedno i drugie może za chwilę bezpowrotnie utracić, jeżeli będzie nadal udawał wszechmocnego hegemona, którym niegdyś niestety był, ale od dawna już nie jest. Nie trzeba dodawać, że czas - wbrew jego chytrym, a kiepsko skrywanym rachubom - nie będzie grał na jego korzyść. Żadna głowa wroga do niego rzeką ani strumykiem nie przypłynie, potencjalni sojusznicy (SLD, PSL) uciekają od niego jak najdalej można, a publiczne i utrzymane w bardzo starym stylu wasalizowanie i dorzynanie Nowoczesnej jeszcze pogarsza sprawę. Skończy się ta znakomita polityczna konstrukcja na 18-20 procentach w wyborach sejmikowych, co oznacza oddanie PiSowi 12 - 14 sejmików. Przynajmniej w dwóch z nich: jak najbardziej zachodnich i do tej pory naszych, rzecz przesądzą Bezpartyjni Samorządowcy prezydenta Lubina Roberta Raczyńskiego, którzy po wyborach pójdą w koalicję z PiSem. Nie za darmo naturalnie, lecz za liczne frukta, najchętniej w KGHM, choć nie tylko. Mam tu na myśli województwa dolnośląskie i lubuskie, do niedawna całkowicie poza zasięgiem czarnej sotni, jakby się literalnie nie nazywała - PiS, ONR, MW, czy Kukiz/Korwin łamany przez WiS - partię ojca naszego premiera.
   Ostatnie dni stały pod znakiem Gdańska i Nowego Sącza, które - każdy na swój niepowtarzalny sposób - wymknęły się spod kontroli pana Grzegorza. Gdańsk wymknął się z jego pieczy trochę mimo woli: po prostu Adamowicz oświadczył, że kandyduje na prezydenta z poparciem PO albo bez niego i na nic zdały się "zjednoczeniowe" apele Lecha Wałęsy doń kierowane. Odparł na nie z bezpretensjonalnym wdziękiem, że jego decyzja wynika z powszechnego wołania gdańskich wyborców. W Nowym Sączu z kolei lokalna Platforma podpisała z trzema innymi partiami oraz ruchami obywatelskim przełomowe - przynajmniej dla mnie - porozumienie o powszechnych prawyborach w koalicji demokratycznej.
   Wracając do Trójmiasta: czemu to akurat Wałęsę zaprzągł Schetyna do podobnie nieefektywnych aktywności? Fakt, jest z Gdańska, ale to słaby argument. Prawdziwy jest taki, że syn byłego prezydenta, eurodeputowany Jarosław już od roku jest poza partią: nie trzeba dodawać, że na znak protestu przeciwko polityce, stylowi  i metodom Schetyny. Ten liczy teraz, że przekona syna do kandydowania ( z rekomendacji PO rzecz jasna) za pośrednictwem ojca. Skoro Adamowicz Lechowi bezczelnie i bezpardonowo odmówił, syn powinien pomścić zniewagę i brak szacunku dla taty. Tak to sobie Schetyna na cito wykombinował. Może i nie najgorzej, choć to jak zwykle u Schetyny doraźne łatanie dziur, nie żadna strategia.
   Sęk w tym, że Schetyna stojąc w Gdańsku przy Wałęsie, a flankowany przez wiernego Neumana, śmiertelnie naraził się KODowi. Bezczelnie oświadczył bowiem, że zorganizuje Ruch Kontroli Wyborów, który już od roku z dobrym okładem organizuje KOD, nie on jedyny zresztą. Czyni to również Marcin Skubiszewski, związany z Obywatelami RP, pracując od dłuższego czasu nad Obserwatorium Wyborczym - w pełnej zgodzie i symbiozie z KODersami. List otwarty do Schetyny napisała w tej sprawie Magda Filiks, członkini zarządu krajowego KOD. Sposób, w jaki scharakteryzowała Schetynę i jego styl współpracy z ruchem obywatelskim nie nadaje się do cytowania. Po chwili jej kolega Jarosław Marciniak uściślił, co następuje: KOD musi poważnie rozważyć własny udział w wyborach, skoro Platforma i jej wódz totalnie zawiedli.
   Cóż to mianowicie dla nas wszystkich oznacza? Jeżeli KOD wymówi polityczną lojalność PO i zrezygnuje z programowej apolityczności przed wyborami, ogłaszając powstanie ruchu całą gębą politycznego - na przykład z Frasyniukiem jako patronem, a uczyni to, powiedzmy, późną wiosną - stworzy to bałagan niewyobrażalny, który przypieczętuje totalne zwycięstwo PiSu. Trzeba to było - kochani KODowcy - zrobić przynajmniej pół roku temu, żeby nie pogłębiać rozbicia i rozproszenia; i bez tego wystarczająco dramatycznego. Ani KOD - znienacka, ni w pięć ni w dziewięć bezpardonowo atakując akceptowanego jeszcze chwilę temu Schetynę, ani nikt inny nie dogada się gabinetowo z PO w kluczowej kwestii podziału tak zwanych miejsc biorących. Wielkiej koalicji demokratycznej, ani nawet ułomnego porozumienia międzypartyjnego nie ma i nie będzie. PiS weźmie swoje; co gorsza w wyniku naszej bezprzykładnej głupoty weźmie dużo więcej. Będzie to nasz demokratyczny wkład w tysiącletnią rzeszę narodu polskiego.
   Jaki jest ratunek? Prosty i jeszcze prostszy, jeżeli ktokolwiek chociaż chwilę pomyśli. Nie oddawajmy sejmików ani Wrocławia (siedmiu kandydatów antyPiSu) i innych miast za bezdurno! Stwórzmy jedną wspólną antypisowską listę demokratów i jednego kandydata tejże w JOW-owskich wyborach na wójtów, burmistrzów i prezydentów. Stwórzmy ją przy obywatelskiej akceptacji i współudziale poprzez powszechne prawybory ludzi akceptujących demokratyczne minimum. Mądrale z naszego obozu, którzy storpedują tę inicjatywę, poniosą moralną i polityczną odpowiedzialność za klęskę w najbliższych wyborach; za oddanie przytłaczającej większości sejmików z setką miliardów unijnych środków w RPO Jarosławowi Kaczyńskiemu do łaskawej dyspozycji.
   Jeszcze mamy pół roku na ruszenie głową. Dotyczy to Schetyny, ale w dużo większym stopniu Michnika, Baczyńskiego, Lisa, politycznych kierowników TVNu i Polsatu. To mainstreamowe media powinny relacjonować w tej chwili prawyborczą robotę na dole, nie mówiąc już o jej medialnym wsparciu. Nowego Sącza, w którym powszechne prawybory ogłosiło sześć partii i ruchów obywatelskich nikt z głównego nurtu nawet nie zauważył. I dobrze. Nie muszą broń Boże tego robić - węgierskim wzorem Kaczyński przyjdzie i po nich, znacznie skuteczniej niż Bartłomiej Sienkiewicz szedł po białostockich hitlerków z Jagiellonii.
Paweł Kocięba-Żabski   

niedziela, 4 lutego 2018

Katolicka Białoruś Narodu Polskiego, chwilowo jeszcze w UE

   Zgrabna i wpadająca w ucho fraza o "katolickiej Białorusi", w jaką przeobrażamy się w tempie ekspresowym, świetnie się nadaje do zwięzłego podsumowania ostatniej wojenki dobrej zmiany ze spiskiem żydowsko-amerykańskim, i to z kilku przynajmniej powodów. Intelektualne horyzonty batki Łukaszenki - zresztą raczej z okresu dyrektorowania w rodzimym kołchozie, bo nie te obecne, całkowita mentalna i polityczna izolacja kraju, wreszcie nieuchronne wpadanie w objęcia Władimira Władimirowicza - wszystkie te zjawiska zrównują Warszawę z Mińskiem w sposób zdumiewający, jeśli zważyć, że ciągle jeszcze - niejako siłą rozpędu - jesteśmy ważnym członkiem Unii Europejskiej. Co prawda mentalnie już dawno nie, ale to przecież szczegół drugorzędny. 
   Nowogrodzka twórczo też czerpie z dorobku ukraińskiego, bo to przecież Juszczenko pierwszy wyniósł Banderę na ołtarze, a Poroszenko rzecz dokończył, penalizując krytykę jego osoby i organizacji: Reduta Dobrego Imienia - naszego rzecz jasna - przepisała żywcem odnośne zapisy z ustawy ukraińskiej. Kaczyński nakazał nowelizację wprowadzić bez poprawek i teraz na trzy lata pójdą siedzieć nierozważni badacze skomplikowanych losów Brygady Świętokrzyskiej, Ognia, Burego, Ponurego i setki z okładem Jedwabnych w Łomżyńskiem i na Podlasiu. Co charakterystyczne, Polacy kupili kult wsiowych watażków z krwią niewinnych na rękach jeszcze chętniej niż Ukraińcy ze swoją zerową tradycją państwową i dramatycznym deficytem historycznych autorytetów w narodowym panteonie.
   Wątpliwej pikanterii dodaje sprawie fakt, że referentem nowelizacji w senacie okazał się gowinowiec Jarosław Obremski, polityk jak na pisowskie standardy nader liberalny, żaden przedstawiciel "ciemnego ludu", których przecież w izbie wyższej nie brakuje. I teraz nie wiemy zgoła, czy to Nowogrodzka się w ten sposób zabawiła kosztem Gowina, czy też sam Obremski uznał, że wypada i trzeba się zasłużyć w obliczu rychłej decyzji naczelnika w kwestii kandydatury na prezydenta Wrocławia: prezes bowiem jeszcze nie rozstrzygnął, kogo wyśle w bój o niegdysiejszą twierdzę Schetyny: "miękkiego" Obremskiego z nielubianego przez siebie Porozumienia (d. Polska Razem) czy "twardą" Stachowiak-Różecką z właściwego PiS. Sam Obremski - notabene wychowanek ojca Ludwika Wiśniewskiego - powinien połknąć język przynajmniej ze dwa razy, albowiem wśród najbliższych przyjaciół ma autorów prac o tematyce polsko-żydowskiej, pięknie podpadających pod paragraf o "przypisywaniu zbrodni holokaustu Narodowi Polskiemu". Naczelnik bywa perwersyjny w tym raczej wąskim zakresie, dlatego uwielbia takie sytuacje.
   Po co Kaczyński to zrobił, narażając się z błahej przyczyny (naturalnie w wymiarze geopolitycznym) Żydom i Amerykanom? Powstały, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, dwie szkoły: falenicka i otwocka. Falenicka powiada, że wódz się zgapił - o to nietrudno, zważywszy poziom jego międzynarodowego obycia - i zgapiwszy się, poczuł się zmuszony pójść za ciosem, aby nie stracić twarzy wobec prawdziwych Polaków. To niewykluczone, bo co jak co, ale ścisłą więź z Waszyngtonem prezes zawsze cenił sobie niezwykle wysoko, w przeciwieństwie do związków z lewacką Brukselą. Szkoła otwocka, przypisując Kaczyńskiemu dary nadprzyrodzone, uważa, że nawet Amerykanów i ich nomen omen Patrioty ma on już głęboko w dupie, a gra wyłącznie na skonsolidowanie wokół siebie wszystkich naszych patriotów o nieprzesadnym IQ, których przecież mamy rzesze niezliczone. Podobny zamysł naczelnika - przecież potem załagodzimy sprawę i tak do końca jednak Waszyngtonu nie stracimy - potwierdzałyby niewątpliwie najnowsze sondaże, dające PiSowi większość bezwzględną, niemalże konstytucyjną. Gdyby tak teraz, na fali narodowego wzmożenia, zdecydował się na przedterminowe wybory, pewnie by ją łatwo uzyskał i zamknął usta Brukseli, tak jak wcześniej uczynił to Orban.
   A że zrażając sobie Amerykanów, wpadamy chcący-niechcący do saka Moskwy? No cóż, idziemy tą drogą już dwa i pół roku. Najwyższy więc czas przywyknąć do myśli, że naczelnik - przy słabiutkiej i wciąż charakterystycznie słabnącej retoryce antyrosyjskiej - nie widzi w tym niczego złego. Zgoła przeciwnie: uważa, że mocni ludzie, silni przywódcy i wielcy patrioci (a przy tym przeciwnicy rozlazłego i zdemoralizowanego Zachodu) zawsze się dogadają i dobrze politycznie oraz psychologicznie zrozumieją. Wprawdzie nagłe wyrzucenie Antoniego odczytać mógł Putin jako akt wrogi (w końcu nikt od trzystu lat nie wykonywał roboty rosyjskiej w Polsce zgrabniej od niego), ale przecież to był ruch czysto taktyczny: Antoni zawsze może powrócić w należnej glorii i chwale.
   Wracamy tym samym, zatoczywszy niewielkie koło, do katolickiej Białorusi Narodu Polskiego. Co było do okazania, jak pisaliśmy w podstawówce na szkolnej tablicy. I co szczególnie, z głębi serca, dedykuję senatorowi Jarosławowi Obremskiemu.
Paweł Kocięba-Żabski

czwartek, 1 lutego 2018

Ilu Żydów zamordowaliśmy, wykorzystując nazistowskie przyzwolenie?

   Bolesny i przykry to widok, gdy świeżo upieczony premier, powołany przez Kaczyńskiego głównie dla zjednania Europy i świata, wpada na straszliwą minę problemu żydowskiego. Wpada z typowym dla PiSu impetem, który wyklucza jakąkolwiek refleksję, konsultacje, wreszcie ewentualne, symboliczne choćby, ustępstwa. Naczelnik od zawsze lekceważy Unię, kompletnie jej nie zna, nie rozumie i nie szanuje. Morawieckiego posłał na brukselskie salony dopiero wtedy, gdy zorientował się poniewczasie, że Orban od dłuższego już czasu targuje z Junckerem cenę za sprzedanie Warszawy. Już to jedno obnaża dramatyczną wręcz indolencję Nowogrodzkiej w polityce europejskiej, czyli de facto zdolności do obrony strategicznych interesów kraju. Sprawa żydowska kompromituje Kaczyńskiego tym bardziej, że wyraźnie stawiał on na ekskluzywne stosunki z Ameryką i jej najbliższym sojusznikiem - Izraelem. Stawiał, stawiał, po czym dał się całkowicie zaskoczyć prymitywnym nadgorliwcom z Reduty Dobrego Imienia. Ci przez ponad dwa lata lobbowali za wpisaniem do ustawy o IPNie drakońskich zapisów żywcem ściągniętych z ukraińskiego prawa o ochronie czci Bandery i UPA; lobbowali, aż skutecznie wylobbowali. Żaden z pisowskich intelektualistów od siedmiu boleści (Zybertowicz ze swoją maszyną propagandy, Legutko, Krasnodębski?) nie uprzedził naczelnika, czym to grozi. Na pewno Ludwik Dorn zdawał sobie sprawę z nieobliczalnych konsekwencji nowelizacji, lecz on już Kaczyńskiemu raczej nie doradza. 
   Senat mógł ustawę zatrzymać, odesłać do komisji, dać przez to szansę grupie roboczej powołanej przez Morawieckiego i Netaniahu. Nic z tych rzeczy: w imię polityki miłości do skrajnej prawicy i oczywistego lęku przed jej gniewną reakcją Nowogrodzka nakazała senatorom kolejne ekspresowe głosowanie bez jakichkolwiek poprawek. Uczyniła to wiedząc już o jednoznacznej reakcji amerykańskiego kongresu. O czym w tej sytuacji radzić mają uczestnicy grupy roboczej? Być może o przyszłorocznej pogodzie. Co do Amerykanów i osobiście tak wielbionego przez pisowców Trumpa - przecież nie po to przenosi on ambasadę do Jerozolimy, aby dopuścić do publicznego upokorzenia strategicznego partnera przez Warszawę. Było to od początku oczywiste, podobnie jak siła żydowskiego lobby w Waszyngtonie i międzynarodowym biznesie oraz wyjątkowe uwrażliwienie zachodnich stolic i opinii na sprawę holokaustu.
   Kolejny już raz Kaczyński udowadnia, że ma dwie lewe ręce w polityce zagranicznej. Kolejny raz pokazuje też wszystkim ludziom używającym mózgu w Polsce, że nie jest w stanie (nie chce? - to całkiem bez różnicy) reprezentować naszych interesów w wymiarze strategicznym; wręcz przeciwnie: z uporem godnym lepszej sprawy wpycha Polskę w stan kompletnej izolacji i bezradności. Symbolem tego stanu rzeczy stała się już permanentna nieobecność europosłów i przedstawicieli PiS w zespole pracującym nad przyszłym unijnym budżetem. Oni tak mają i tego z pewnością nie zmienimy - zbierzemy za to zatrute owoce w nieodległej przyszłości.
   Co do meritum sporu oraz gwałtownej reakcji Izraela i środowisk żydowskich w diasporze, trzeba powiedzieć jedną rzecz wyraźnie i drukowanymi literami: jako naród wiemy wszystko o obozach śmierci i straszliwych warunkach panujących w gettach. Wiedzą o tym jeszcze lepiej Żydzi i na pewno nie protestowaliby przeciwko walce z "polskimi obozami". Jednak z trzech milionów zamordowanych polskich Żydów jedynie około dwóch milionów zginęło za drutami i za murami gett. Co się stało z brakującym milionem? Reduta dobrego imienia na to pytanie nie odpowie, prędzej doprowadzi do realnego zakazu badań i wyroków skazujących dla drążących temat. Nasi rodacy brali sprawę w swoje ręce nie tylko w Jedwabnym, na samym Podlasiu było to ponad sto miejscowości. Podobieństwa do rzezi wołyńskiej są uderzające: nie używano broni palnej, mordy były starannie zaplanowane i wykonywane przez czas dłuższy, a więc metodycznie. Mówimy tu o działaniach zorganizowanych, akcji indywidualnych wobec ukrywających się w lesie czy po piwnicach nikt nie zliczy - tutaj żadne statystyki nam nie grożą, pozostaje jedynie (w świadomości żydowskiej jako oczywistość) ten brakujący milion. To właśnie miał na myśli przyszły premier Izraela, twittując o tych, którzy zginęli nie widząc niemieckiego munduru.
   Liczba szmalcowników jest szacowana  na 150-500 tysięcy. Liczba tych, którzy przejęli żydowskie mienie, to przynajmniej milion. W działania Żegoty i wszystkich Sprawiedliwych zaangażowanych było może 20 tysięcy osób. I tak bardzo dużo, bo ryzykowali śmiercią swoją i rodziny. Radziłbym Reducie Dobrego Imienia pilne korepetycje w Żydowskim Instytucie Historycznym, natomiast Kaczyńskiemu krok wstecz i natychmiastowe wyciszenie tematu. Wszelkie zapieranie skończy się dla nas bardzo smutno: przerażającą prawdę ujawnią za nas inni - za nas i przeciwko nam, wyrywając ją z okupacyjnego kontekstu.
   Kaczyński flirtuje z nacjonalistami wedle starej zasady, że po prawej stronie PiSu tylko ściana. Ten flirt jest z każdą chwilą bardziej kosztowny, bo tu jest Polska - miejsce Zagłady i największego ruchu oporu w Europie jednocześnie. Tylko polityczny ślepiec tego nie rozumie.
Paweł Kocięba-Żabski