czwartek, 28 lipca 2016

Czy kierownictwo polityczno-wojskowe Powstania Warszawskiego popełniło zbrodnię stanu

Planiści i analitycy polskiego podziemia - dodajmy profesjonaliści najwyższej klasy - od samego początku, to jest od początku roku 1943 wyłączyli Warszawę z akcji Burza, podobnie zresztą jak wszystkie większe miasta. Chodziło o uniknięcie niepotrzebnych - a nieuchronnych w przypadku forsownych walk - strat wśród ludności cywilnej oraz zniszczenia bezcennej historycznej substancji, o fabrykach i infrastrukturze nie wspominając. 
To, co planistom AK wydawało się strategiczną oczywistością, znienacka przestało nią być pod koniec czerwca 1944. Wileńskie wydarzenia lipcowe, kiedy to Rosjanie z miłą chęcią skorzystali z militarnego wsparcia AK (samodzielnie zajęła miasto) po czym zaprosili dowódców na sojuszniczy bankiet zwycięstwa, by mieć ich w jednym miejscu wygodnym dla NKWD, nie dały niestety naszym zapaleńcom do myślenia.
Poważna część Komendy Głównej uznała, że wobec błyskawicznych postępów Rokossowskiego i widocznej gołym okiem demoralizacji Wehrmachtu, należy zaryzykować i podjąć walkę o stolicę. Fakt, że wcześniej, zgodnie ze wskazaniami planistów, gros uzbrojenia wywiezione zostało do puszczy kampinoskiej, nie przerażał, ani nawet nie zniechęcał akowskich radykałów. Wspierał ich z Londynu nieszczęsny premier Mikołajczyk, który w przenikliwości swojej uważał, że wybuch powstania stanie się jego atutem podczas rozmów w Moskwie. Józef Wissarionowicz obserwował rozwój sytuacji z rosnącym rozbawieniem.
Na próżno świeżo przybyły z Londynu i Brindisi (z tej oto włoskiej bazy wyruszyć miały rzekomo desanty na pomoc powstańcom) kurier z Warszawy, czyli porucznik Jan Nowak- Jeziorański studził rozpalone głowy, relacjonując poziom zażyłości aliantów z wujkiem Joe (Stalin) oraz strategiczną niemożność alianckiego desantu w Polsce. Po konferencji teherańskiej jasne było, że Priwislianskij Kraj zerezerwowany jest wyłącznie dla Armii Czerwonej, która nie lubi niepewnego elementu na zapleczu.
Również Sosnkowski i Anders słali do Warszawy sygnały wprost zabraniające nieodpowiedzialnych wystąpień. Tak ukochany przez pisiorów Anders (jakby nie było ojciec pisiorskiej senator z Łomży) i  wtedy i później, czyli do śmierci, uważał powstanie za zbrodnię.
Analitycy AK dopuszczali zbrojną demonstrację w Warszawie pod jednym warunkiem: gdyby Rosjanie uchwycili przyczółki powyżej i poniżej miasta i weszli wgłąb na sześć kilometrów.
W rzeczywistości główny akowski histeryk w Komendzie Głównej, czyli pułkownik Chruściel (pseudonim Monter) wpadł na naradę z sensacyjną wieścią, że radzieckie czołgi są na Pradze. Już wieczorem okazało się, że czołg był jeden, ale pod Radzyminem i szybko odjechał na wschód. Jednocześnie do miasta i na jego przedpole ściągnięte zostały doborowe dywizje SS.
Nieszczęście polegało na tym, że po aresztowaniu Grota-Roweckiego komendantem głównym został przedwojenny kawalerzysta Bór-Komorowski, oficer słabego charakteru, nagminnie ulegający ostatniemu rozmówcy. Chruściel z Okulickim (aresztowany później przez Sierowa, podsądny w moskiewskim procesie szesnastu) 31 lipca zrobili mu skutecznie wodę z mózgu.
Już 4 sierpnia Mikołajczyk błagał w Moskwie Stalina o pomoc dla powstania; ten słusznie odpowiedział, że o walkach w Warszawie nic mu nie wiadomo, a wybuchu nikt z nim nie uzgadniał.
Na początku września, gdy Rosjanie niespiesznie zajęli Pragę, a Niemcy wraz z własowcam i ukraińskimi degeneratami wzięli się za dorzynanie powstańczych enklaw, doszło do znamiennego epilogu.
Dwa i pół tysiąca żołnierzy I Armii Wojska Polskiego (komunistycznej) przepłynęło Wisłę pod huraganowym ogniem artylerii. Wylądowali na Czerniakowie, po czym w plecy uderzył ich przyjazny ogień radzieckich haubic. Za dopuszczenie do samowoli dowództwa I Armii pozbawiony został generał Zygmunt Berling. Na praski brzeg wróciło trzystu desantników. Czekał ich łagier.
Los Warszawy dopełnił się trzy tygodnie później: Rosjanie stali na praskim brzegu do stycznia, dając Niemcom czas na doszczętne zburzenie miasta.   
    

wtorek, 26 lipca 2016

Turcjo, nasza siostro, nie umieraj i nie daj się fałszywemu sułtanowi

Fałszywy sułtan Erdogan wielkim jest z jednego powodu: niczego nie udaje, niczego nie ukrywa, gdyż nie ma po co. Unia Europejska wisi na jego klamce w palącej kwestii syryjskich uchodźców, Ameryka już dawno olała raczkującą turecką demokrację w imię geostrategicznego interesu - musi mieć silnego sojusznika wobec sytuacji w Iraku, Syrii i Egipcie.
W tym  luksusowym położeniu Erdogan idzie na całość: w ciągu niecałych dwóch tygodni po tak zwanym puczu pracę straciło prawie sto tysięcy urzędników, sędziów, prokuratorów, wojskowych, policjantów i dziennikarzy. Ci ostatni mają nielekko - redakcje niezależne zostały zamknięte, podobnie portale, część potulnie przyjęła narrację władzy. Około stu dziennikarzy siedzi, dwudziestu w Ankarze i Stambule, osiemdziesięciu w nieporównanie cięższych warunkach, na głębokiej prowincji.
Prawie wszyscy aresztowani (jest ich kilkadziesiąt tysięcy) są bici i torturowani, niektórzy - na prowincji właśnie - gwałceni. Podobnie traktowane są ich rodziny, co pamiętamy znakomicie z najlepszej tradycji stalinowskiej, tradycji wrogów ludu.
Nie ma już szkół ani fundacji kurdyjskich, po dziesięciominutowych inwentaryzacjach wszystkie zostały komisyjnie zamknięte do odwołania, czyli na zawsze. Te właśnie instytucje tworzyć miały (i rzeczywiście tworzyły) kurdyjską tkankę obywatelską, alternatywę wobec terroru Partii Pracujących Kurdystanu. Teraz Kurdom pozostała jedynie walka na śmierć i życie z drugą po amerykańskiej armią NATO.
Pod presją sfaszyzowanej islamskiej ulicy parlament uchwala właśnie przywrócenie zniesionej w 1985 roku kary śmierci. Erdogan nie po to wymienia całą czołówkę sędziów (niższy szczebel wymienił już dawno) , aby powstrzymać się od publicznych egzekucji, na pewno najwyższych oficerów oskarżonych o zorganizowanie puczu.
Turcja wypowiedziała właśnie Kartę Praw Podstawowych i wszystkie europejskie konwencje praw człowieka. Zrobiła to po to, by nikt nie mógł skutecznie zażądać monitoringu w aresztach i więzieniach. Takie praktyki obserwowaliśmy ostatnio w Chile Pinocheta i Argentynie lat siedemdziesiątych, gdzie junta masowo zrzucała ciała pomordowanych z helikopterów do oceanu.
Może nie wszyscy wiedzą, że negocjacje o przyjęciu Turcji do Unii trwają w najlepsze. W Berlinie i Paryżu dyplomaci zarzekają się, że w obecnej sytuacji o akcesji nie może być mowy, ale rozmów nikt nie zrywa, bo przecież strach. Strach, czy sułtan się nie zdenerwuje i nie podejmie złowrogich retorsji.
Co to obchodzi Polaków? Rzecz jasna w znakomitej większości tyle co zeszłoroczny śnieg. To poważny błąd - tyleż polityczny, co moralny. Gdy przez 123 lata jęczeliśmy pod zaborami, Porta Ottomańska, a potem konsekwentnie Turcja Ataturka była jedynym na świecie krajem, który nie uznał rozbiorów. Podczas dorocznej ceremonii przyjmowania przez sułtana czy później premiera ambasadorów wielki kanclerz nieodmiennie oświadczał, że poseł Lechistanu jeszcze nie przybył. Jego krzesło pozostawało puste i nikt by się nie ośmielił na nim usiąść.   
  

poniedziałek, 25 lipca 2016

Co Franciszek Biedaczyna powie najbogatszemu (relatywnie) Kościołowi na świecie

Papież przyjął to imię demonstrując przywiązanie do Kościoła ubogiego, Kościoła otwartego, żyjącego głoszeniem Dobrej Nowiny, a nie gromadzeniem bogactw. Taki Kościół jest silny w Ameryce Południowej, w Polsce  wśród hierarchów praktycznie nieznany, obecny jedynie na szlachetnych peryferiach. Ludzi Tygodnika Powszechnego, Więzi, Lasek, dominikańskich duszpasterzy akademickich, misjonarzy episkopat toleruje, choć z narastającą niechęcią.

Przyjeżdża więc szlachetny Biedaczyna do kraju, w którym podobni mu kapłani spychani są na margines i lekceważeni przez hierarchię. Wypowiedzi Franciszka o nieszczęściu, jakim jest państwo wyznaniowe, czy palącej potrzebie walki z klerykalizmem w Kościele brzmią w Polsce wręcz szokująco – wyglądają na cytaty z Urbana bądź „Faktów i Mitów”. Umieram z ciekawości, jakie to dictum przekorny następca św. Piotra zafunduje pobożnej publiczności w naszym kraju; z pewnością znakomicie  orientuje się w mentalności i umysłowym poziomie naszych biskupów i znakomitej większości proboszczów, bo w najbliższym otoczeniu ma dominikanina Wojciecha Giertycha (zbieżność nazwisk przypadkowa) oraz świeżo odwołanego nuncjusza Celestino Migliore. Ten ostatni spędził w Polsce dobrych kilka lat, a jest bystrym i inteligentnym obserwatorem.

- nie powinniśmy bać się czułości i dobroci
- Eucharystia, choć stanowi pełnię życia sakramentalnego, nie jest nagrodą dla doskonałych, lecz szlachetnym lekarstwem i pokarmem dla słabych i odrzuconych; drzwi sakramentów nie powinno zamykać się z byle jakich powodów, nie zachowujmy się jak kontrolerzy łaski, tylko przekazujmy ją potrzebującym
- miłosierdzie to droga, która łączy Boga z człowiekiem, ponieważ daje nadzieję, że będziemy kochani zawsze pomimo ograniczenia jakim są nasze grzechy
- chorobą typową dla Kościoła jest zamknięcie się w samym sobie, wpatrywanie się w samego siebie, w istocie narcyzm
- gdy odwiedzam więzienie, myślę dlaczego oni, a nie ja; ich upadek mógł być moim, nie czuję się lepszy od nich.


Podobnych cytatów z Franciszka można znaleźć setki, jeśli powie coś podobnego w Brzegach, biskupi nasi oraz wszelkiej maści pisiorstwo będą mieli miny głupie i jeszcze głupsze. Jedyna dla nich pociecha to absolutna pewność, że Biedaczyna rychło wróci, skąd przyjechał, a nad Wisłą wszystko pozostanie po staremu.  

sobota, 23 lipca 2016

Jak okrutny komandor Kaczyński zesrał się w kwestii podwyżek dla swoich

W przeciągu gorących dwóch dni i dwóch nocy sejmowych pisiory zdążyły zgłosić do marszałkowskiej laski dwa projekty traktujące o podwyżkach dla swych najwybitniejszych kolegów i koleżanek. Obydwa zostały błyskawicznie wycofane, po czym nasz ulubiony wicemarszałek Terlecki (ksywka "pies" za hippisowskich czasów, pierwszy narzeczony Kory) oświadczył z kamienną twarzą, że żadnych podwyżek nie będzie, a w ogóle to jakieś nieporozumienie i prowokacja tak zwanej opozycji totalnej. 
Wszyscy, nawet ślepi od dzieciństwa, widzieli podpis Jarosława pod pierwszym podwyżkowym projektem, tym dającym 30% więcej wszystkim jak leci. O cóż więc chodzi? Jarosław nie rozumiał, co podpisuje? 
Myślał zapewne, że w środku wakacji i zamieszaniu z Trybunałem sprawa przejdzie gładko i bez awantur, potem nastąpią miesięczne sejmowe ferie, a jeszcze potem aresztowania czołowych platformersów. To ostatnie szczególnie powinno odciągnąć uwagę publiki od jakichś tam podwyżek za żałosne 25 milionów rocznie.
Tu nos naszego wielkiego stratega zawiódł sromotnie - naród nasz w dupie ma aresztowania koryfeuszy donaldowej ekipy (może poza najbliższą rodziną i tymi licznymi, którzy się z tego szczerze i żywiołowo ucieszą), czuły zaś jak membrana na dochody ludzi aparatu, wszystko jedno - lewe czy prawe, platformerskiego czy pisiorskiego. Wrzask się podniósł pod niebiosa, po raz pierwszy również w obozie rządzącym.
Strateg przeciął sprawę jak wielki Aleksander gordyjski węzeł, wylewając przy tym z kąpielą niewątpliwie słuszny postulat podwyżki dla naszych wiceministrów, którzy zarabiają tyle co norweskie czy szwajcarskie sprzątaczki, do tego znacznie mniej niż w polskich samorządach i wielokrotnie mniej niż w skarbowych czy samorządowych spółkach.
W efekcie mamy sekretarzy stanu na poziomie i z dorobkiem Patryka Jakiego czy Bartosza Kownackiego.

DAESZ (ISIS) prowokuje bawarskie demony Hitlera, Merkel nie ma za wiele do powiedzenia

Po siedemnastolatku z pociągu pod Wurzburgiem DAESZ odpalił osiemnastolatka w monachijskiej galerii. Pierwszy okazał się być niedawno przybyłym do Niemiec Pakistańczykiem (z tajemniczych powodów udawał Afgańczyka), drugi irańskim "Niemcem" o dwóch paszportach. Centrala kazała im zabijać głównie rówieśników i dzieci, krzycząc przy tym "Jestem Niemcem", by maksymalnie sprowokować miejscowych i jeszcze bardziej zaszkodzić kanclerz Merkel. Wybór Bawarii nie pozostawia złudzeń - analitycy DAESZu liczą na uśpione demony po Adolfie; Wszak NSDAP narodziła się i przepięknie rozkwitła w monachijskich piwiarniach.
Dialog między dzieckiem-kilerem a jego rówieśnikami przedstawiał się następująco:
 - Jestem Niemcem! 
 - Jesteś chujem, a nie Niemcem!
 - Czemu nam robisz to gówno?!
 - Mieszkam tu obok w imigranckiej dzielnicy i mam wszystkiego dosyć!
Z filmiku na youtubie nie do końca wynika, skąd młodociani rozmówcy kilerka brali odwagę na podobne rozhowory pod wycelowaną w siebie lufą; może byli już ranni i nie byli w stanie uciekać.
Groteska sięgnęła zenitu: na jednego szczeniaka z półautomatyczną giwerą Niemcy ściągnęli obydwie swoje formacje antyterrorystów (stare GS9 i coś nowego, co świeżo sformowali po Nicei), poprosili też Wiedeń o przysłanie austriackiej Cobry. Policja z całego landu stanęła pod bronią (poprosiła nawet Berlin o posiłki) i w gotowości jak jeden mąż. Analitycy DAESZu mają obfitość materiału do twórczej analizy.
Jeśli teraz kierownictwo Państwa Islamskiego (Al Bagdadi z pozyskaną z Zachodu młodzieżą - podobno współpracuje z nim już ponad 15 tysięcy Europejczyków i Amerykanów) postawiło na samotne wilki, szansa służb na jakąkolwiek skuteczną prewencję jest bliska zeru absolutnemu.
Interesującym jest, jakimż to chytrym sposobem bezpieka nasza, której zwierzchnik Błaszczak pogardliwie się wyrażał o najlepszych na świecie służbach francuskich, poradzić sobie zamiaruje z setkami tysięcy pobożnych pielgrzymów z Afryki i Bliskiego Wschodu, najcenniejszym narybkiem Światowych Dni Młodzieży? 
Będzie wszystkich rewidować do majtek włącznie? A może, panie ministrancie, pardon, ministrze Błaszczak, szczególną uwagę zwrócić wypadnie na pięknych a rozmodlonych Aryjczyków, bo to im właśnie - z właściwym muzułmańskim radykałom poczuciem humoru - centrala zleci kropnięcie Franciszka i paru tysięcy pielgrzymów?
Ja bym tam dziecka pod Kraków nie posłał i innym nie radzę.        

piątek, 22 lipca 2016

Donald Trump wypowiedział właśnie artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego

Trump wyraził się na republikańskiej konwencji bardziej niż jednoznacznie: nie będzie żadnego automatyzmu amerykańskiej reakcji w razie rosyjskiej agresji na Łotwę, Litwę czy Estonię. Jeśli Rosjanie uderzą, każdorazowo to on, czyli prezydent Trump, decydował będzie, czy jakakolwiek pomoc zostanie udzielona napadniętemu członkowi NATO, czy też nie.
Wartość NATO i jego gwarancji bezpieczeństwa obwarowana pewnością solidarnej reakcji potężnych sojuszników; skuteczność odstraszania, która wystarczyła na półwiecze zimnej wojny i trzymała na dystans kolejnych radzieckich genseków – wszystko to w wyniku jednej wypowiedzi zdebilałego kabotyna nieodwołalnie legło w gruzach.
Po co komu taki sojusznik, po co komu dodatkowe ryzyko prowokowania Moskwy? Lepiej od razu dogadać się z Kremlem, wracając do znanej i dużo bezpieczniejszej formuły ograniczonej suwerenności i neutralności, przez dziesięciolecia uprawianej chociażby przez Finlandię.
Trump nie ukrywa, wręcz przeciwnie nieustannie podkreśla, że Putin imponuje mu jako człowiek i mąż stanu; chciałby też bardzo z nim się zaprzyjaźnić. Z Putinem przyjaźnić się nie da, nazbyt dużo czasu spędził w najlepszej KGB-owskiej szkole, ale Władimir  Władimirowicz zawsze może udawać – jest w tym naprawdę znakomity.

Jeszcze wczoraj wydawało się, że zagrożone są Ukraina i Gruzja, dziś blady strach padł na Tallin, Rygę i Wilno. Na Kremlu przestali już nawet spożywać na tę okoliczność kolejne szampany – boją się zgagi. Jak powinna czuć się w tej sytuacji Warszawa, pytać należy naszego ministra wojny oraz genialnego stratega Jarosława.

Powstańcy Warszawscy przez wampira Macierewicza dręczeni, czyli jak bladolicy ministranci dorabiają sobie kombatancką legendę

Postronnej osobie trudno pojąć, z jakiej to przyczyny Macierewicz obsesyjnie przymusza kolejnych naszych leciwych bohaterów (kombatantów Poznania’56, Radomia ’76, teraz garstkę żyjących jeszcze powstańców warszawskich) do wysłuchiwania idiotycznych litanii do „poległych” pod Smoleńskiem.
Nie jest żadnym przypadkiem zresztą, że poznaniacy i radomianie ulegli ministerialnemu szantażowi (bo nie damy wojskowej asysty!), a warszawiacy stanowczo się zaparli. Powstańcy mają mocną pozycję, niezłomny kręgosłup, a wojskową asystę mają w dupie. Sami byli wojskowymi, przelewali krew i ryzykowali życie i zdrowie w prawdziwej, okrutniej i bezwzględnej wojnie, więc smętnych poruczników współczesnego  Wojska Polskiego do niczego nie potrzebują. Autystyczny Macierewicz protestów nie słucha i za pośrednictwem ohydnie zapasionego młodzieńca z apteki w Łomiankach  wzywa bohaterskich staruszków do swego gabinetu, żeby ich dalej straszyć i molestować.
Co na to wielki nasz Komandor, Naczelnik Jarosław – Polskę zbaw? Wbrew pozorom po cichu wspiera Antoniego, zdając sobie sprawę, jak słabiutka, wręcz żałosna jest realna martyrologia PiS, czy mówiąc mniej bombastycznie a bardziej po ludzku, jak nędzny jest wkład ludzi rządzącego ugrupowania w odzyskanie przez Polskę niepodległości.
Wałęsa, Kuroń, Michnik, Frasyniuk, Borusewicz, Lis, Rulewski, Handzlik, Pałubicki, Borowczak, Pinior, Milczanowski i cała czołówka ojców naszej niepodległości nie ma z PiSem nic wspólnego i raczej już mieć nie będzie. Bohaterowie drugiej linii z Ruchu Wolność i Pokój, Międzymiastówki Anarchistycznej, Pomarańczowej Alternatywy czy PPS patrzą na PiS z zażenowaniem przemieszanym z palącym wstydem. Jakiekolwiek opozycyjne zasługi mają w PiSie Macierewicz właśnie, Lipiński oraz paradoksalnie trzej działacze żydowskiego pochodzenia, czyli Dorn (dawno wyrzucony i w niełasce prezesa), Naimski i Wildstein. Dodajmy szczerze, że nie była to ekstraklasa ruchu oporu: Wildstein cały stan wojenny i powojenny spędził bohatersko w Paryżu, a Dorn i Naimski oddawali się wątpliwym udrękom wewnętrznej emigracji, pozostając konsekwentnie na marginesie wydarzeń.
Reszty bohaterskich pisiorów nie było wtedy na świecie, względnie oddawała się niebezpiecznej acz odpowiedzialnej misji  ministranta – inni  z kolei gieroje  tak byli zakonspirowani, że nie tylko bezpieka, ale nawet własne żony i kochanki pozostawały nieświadome ich tajemniczych zatrudnień w okolicznych klozetach.

W tej trudnej i złożonej psychiatrycznie sytuacji nie ma się co dziwić ogromnemu i nieustannie rosnącemu zapotrzebowaniu  naszych władców na straszliwą i krwawą martyrologię. Śmieszne to jest do bólu, szkoda jedynie, że bezpośrednią ofiarą tych kompleksów padają dziewięćdziesięcioletni  uczestnicy warszawskiego zrywu. 

środa, 20 lipca 2016

Okrutny, choć nieco upadły Schetyna wywala z Platformy Huskowskiego, Protasiewicza, a nawet Kamińskiego Misia.

Czwartym wywalonym okazał się niejaki Możejko, radny lubuskiego sejmiku. Tak to bywa: nie chciały chłopaki opuścić macochy PO pół roku temu z przytupem i hołubcem, własny klub w te pędy zakładając, to teraz są odgórnie usuwani w znacznie gorszej konfiguracji.
Ten sam Capitano Schettino, któren tygodniami haniebne konszachty z pisiorami uskuteczniał, teraz bezczelnie krytyków swojej zdrady z partii wywala, dodajmy z wynikiem na krajowym zarządzie 20-2. Gdzież to zaginęła w akcji słynna frakcja doktor Ewy, która wiele miesięcy temu powinna wszystkich przyzwoitych ludzi z żywego trupa wyprowadzić i założyć własny klub, przynajmniej 30-osobowy. Teraz sytuacja zmieniła się radykalnie, bo pisiory w międzyczasie urosły niepomiernie w siłę, a groza aresztowań wisi nad wszystkimi.
Najbardziej się boją Hanna GW i prezydent Gdańska Adamowicz, lecz mówiąc szczerze kosa Kamińskiego, Ziobry i Święczkowskiego-Godzilli wisi nad wszystkimi i zgoła nie wiadomo, na czyj kark czy łeb pierwsza spadnie. Kaczor od dzieciństwa marzył o takiej sytuacji i wreszcie się doczekał, milusiński nasz.
Siemoniak z Budką i Kropiwnickim niechaj zostają, natomiast posłowie Cezary Tomczyk, Brejza, Trzaskowski, posłanki Kidawa-Błońska i Ewa Kopacz przecież, wreszcie kilkunastu przyzwoitych i sensownych młodych - na co czekacie, na Bóg miły!
Nie wszystkich przygarnie Nowoczesna, zresztą pewnie nie powinna dla elementarnej higieny i zachowania szacunku własnego elektoratu. Banitom z PO przychodzi niestety myśleć samodzielnie o przyszłości - tak czy owak zdecyduje o niej wspólna lista opozycji niemal z całą pewnością bez Platformy jako partii; ewentualnie z wybranymi ludźmi Platformy po starannej weryfikacji. W przeciwnym razie można tej listy w ogóle nie wystawiać; ludzie zagłosowali za całościową zmianą i będą za nią nadal głosować, czego by Kaczor nie nawywijał.   

Trump lewą ręką dusi bunt na republikańskiej konwencji

Oponenci strasznego Donalda Jankesa podjęli desperacką, ostatnią już niestety próbę zablokowania jego nominacji na wieńczącej republikańskie prawybory konwencji w urokliwym Cleveland. Podnieśli na sali wrzask straszliwy, oświadczając jednocześnie, że delegaci jedenastu stanów (na 51) sobie łysawego kabotyna bezwzględnie jako (kandydata) prezydenta nie życzą.
Inny by się może takiego dictum przeraził, ale przecież nie mąż sześcioletniej Melanie. Trump wraz ze swoją wierną drużyną rozegrał rzecz modelowo, niemal jak sułtan Erdogan: buntownicy pokrzyczeli, pohuczeli (od razu się od tego poczuli przynajmniej dwa razy lepiej), przypominało to zresztą do złudzenia zadymy na naszych starosarmackich sejmikach elekcyjnych - po czym przewodniczący obradom stary wyjadacz zgasił ich jak ruską zapałkę.
Mąż ów latami podobnych spędów doświadczony wybrnął z zagwozdki z ułańską fantazją:
- został zgłoszony z sali najdalej idący wniosek o odrzucenie protestów - powiada - przegłosujemy go w zgodzie z prastarą tradycją poprzez podniesienie rąk i osobiste oświadczenie delegatów.
Jak się okazało, to osobiste oświadczenie delegaci mieli wykonać paszczowo, po prostu wydzierając się wniebogłosy yes albo też no.
Delegaci potulnie wykonali polecenie, przez salę przemknęło 200 decybeli z okładem, po czym przewodniczący autorytatywnie orzekł, że ci na "no" darli się przynajmniej dwa razy głośniej. Tym sposobem antytrumpowy protest został ostatecznie oddalony. Europejscy dziennikarze i obserwatorzy niepomiernie byli zdumieni podobnie hiperdemokratyczną procedurą, dla miejscowych to nie pierwszyzna. Zaraz też ogłoszono, że buntowało się nie jedenaście stanów, a jedynie cztery z lewackiej Nowej Anglii.
Trump z nadspodziewaną łatwością uzyskał magiczną większość 1280 delegackich głosów, po czym umiarkowanie zadowolony opuścił konwencję udając się do poważniejszych zadań w swym nowojorskim biurze.
W międzyczasie Melanie wygłosiła mowę w całości zerżniętą od Michelle Obamy sprzed lat ośmiu, co dało asumpt do głębinowych spekulacji pt: czy jej sztabowcy to kompletni kretyni, czy wręcz przeciwnie geniusze-prowokatorzy.
Hillary ma w tej chwili nad Donaldem 7 punktów przewagi, co oznacza już tylko jedno: tylko cud Boski uratować nas może przed oddaniem kodów atomowych w ręce człowieka, o którym nic nie wiemy i który, co gorsza, sam o sobie również nic nie wie.

Władza daje sobie hojnie podwyżki, pytamy więc za co i dlaczego

Prezydent, piękna prezydentowa, pani premier, ministrowie, wiceministrowie, wojewodowie i wicewojewodowie, wreszcie parlamentarzyści obu wysokich izb  - cała czołówka naszej świeżej państwowości przyznała sobie lekką ręką 30% podwyżki, już od nowego roku szkolnego.
Podziwiać należy odwagę pisiorów, wszak wszyscy ich poprzednicy trzęśli się w tych sprawach jak galareta, słusznie lękając się gniewu rozdrażnionego elektoratu.
 PiS z tajemniczych względów się nie boi - władza wreszcie zachowuje się jak władza, nie jak przestraszeni chłopaczkowie - wychodzi zresztą ze słusznego założenia, że skoro obniżyli wiek emerytom, dali po pięćset na dziecko, podwyższyli płacę minimalną, a zaraz dadzą frankowiczom - to dobroczyńcom narodu też się coś od życia należy. Dziwi tylko trochę, że 400 złotych dla pielęgniarek jeszcze miesiąc temu rozsadzić miało budżet w drebiezgi.
Charakterystyczne w sprawie "emeryckiej" było zachowanie pani premier, która pod presją Morawieckiego, Szałamachy i Gowina dwukrotnie punkt o emerytach spuszczała z porządku obrad rządu (po cichu liczyła na ostateczną zgodę prezesa na racjonalny wymóg 35 lat pracy dla kobiet i 40 dla mężczyzn), by na koniec w tempie iście ekspresowym skapitulować, przyjmując radykalny projekt prezydencki bez poprawek. Nowogrodzka wywrotki budżetu najwyraźniej nie przewiduje, a ostrzeżenia uczonych ekonomistów ma głęboko i jeszcze głębiej.
Ciągle słyszymy, że wszystkie ekstrawydatki pokryje sławetne uszczelnienie VAT-u. Strach pomyśleć, co by było, gdyby ktoś go złośliwie uszczelnił wcześniej; z drugiej strony drżyjcie VAT-owcy, Ziobro z towarzyszami was niechybnie rozstrzela za najmniejszy przewał, a może - jak się dobrze rozpędzi, co wszak lubi -  za domniemanie przewału.
Sama idea podwyżek dla posłów i wysokich urzędników nie jest taka najgorsza: znamy rażące dysproporcje między ich dotychczasowymi poborami a zarobkami w sektorze prywatnym. Od zawsze stwarzały one pokusę korupcyjną w permanencji.
Diabeł tkwi w czymś zgoła innym. Płaćmy urzędnikom i posłom, ale i od nich wymagajmy, tak jak wymaga się w sektorze prywatnym. Tymczasem posłów nikt z niczego nie rozlicza, frekwencja na obradach pozostaje niezmiennie żenującą, a konia z rzędem temu, kto czegoś o ich tajemniczych zajęciach dowie się z poselskich stron internetowych. W dodatku 90% legislacji to przedłożenia rządowe albo w przypadku PiSu projekty poselskie (omijamy konsultacje) pisane od A do Z we właściwych ministerstwach.
W administracji rządowej z kolei po zamordowaniu przez partię rządzącą resztek służby cywilnej, wojewodą może zostać mój pies albo koza sąsiada. Ujmijmy rzecz kompromisowo: koza sąsiada wojewodą (bo ma bródkę i wygląda uczenie), a mój pies wicewojewodą.  

wtorek, 19 lipca 2016

Ilu sędziów, dziennikarzy i oficerów sił powietrznych nie aresztuje Erdogan do wieczora

Turecka groteska rozwija się w najlepsze, a Kaczkę naszą szlag trafia ze źle skrywanej zazdrości. Kaczor szarpać się musi z jakimś Rzeplińskim Andrzejem, jakby nie było kolegą z roku, a tu sułtan południowej flanki NATO - ostatnia nadzieja UE w kwestii syryjskich i innych uchodźców - aresztuje po pięć tysięcy sędziów i prokuratorów dziennie, o policjantach i sztabie oficerskim nie wspominając. Nie wiemy nawet, czy zdążyli nieszczęśnicy owi okazać jakiś cień nielojalności czy opozycyjnych ciągotek; kosa kosi równo z ziemią, jak w Moskwie w 1937.
Dziennikarze są zwalniani z redakcji i aresztowani za szpiegostwo według zawczasu przygotowanych list, w Turcji zaprowadzany jest porządek, którego może i wczesny Hitler (przed 1938) by się lekko przestraszył.
Najlepsza jest Ameryka, któremu to okrutnemu mocarstwu sułtan Recep wyłączył prąd w największej bazie poza granicami USA. Wyłączył, żeby pokazać rodakom, kto tu rządzi, ale nie tylko. Skoro amerykańska administracja nie wydała mu natychmiast Gulena, sama jest sobie winna.
Dawno nie widziałem takiego spektaklu hodowania potwora na własnym łonie i za własne ciężkie pieniądze - nawet monachijski i pomonachijski appeasement Chamberlaina i Daladiera całkowicie wysiada. Oni zachowywali jednak jakieś pozory na użytek krajowej i europejskiej opinii. Tutaj wampirka karmi się zupełnie jawnie i całkiem bezrefleksyjnie.
Czekamy na ciąg dalszy: na południowej flance Sojuszu Północnoatlantyckiego odbywać się lada moment będą publiczne egzekucje wrogów ludu i jego sułtana, zupełnie jak w Chinach za rewolucji kulturalnej. Czy Komisja Wenecka odważy się zapytać sułtana Erdogana o zgodność podobnych praktyk z Kartą Praw Podstawowych oraz Deklaracją Praw Człowieka i Obywatela? Czy też zgodnie z obecną linią rżnięcia głupa zamilknie na zawsze?
Pomińmy już ten nieistotny drobiazg,że sułtan od dwóch lat kupuje od Państwa Islamskiego ropę po paskarskich cenach, w swojej muzułmańskiej dupie mając amerykańskie i europejskie embargo.
 

sobota, 16 lipca 2016

Żałosny teatrzyk Recepa Erdogana na użytek europejskich oraz amerykańskich kretynów

Dziwny to był pucz, jakiego jeszcze świat nie widział. Dziwny to pucz, który służy wyłącznie Erdoganowi, ostatecznej islamizacji Turcji, wreszcie zamordowaniu resztek szlachetnej tradycji Kemala Paszy - Ataturka. Miejmy nadzieję, że była to prowokacja Erdoganowej bezpieki, bo jeśli nie, to już nie wiadomo, śmiać się czy płakać.
Nie od dziś wiadomo, że każdy (prawie) generał to idiota, a pułkownik półgłówek. Mimo wszystko jednak zdebilenie puczystów, a przynajmniej ich kierownictwa sięgnęło poziomu budzącego głęboko uzasadnione podejrzenia o prowokację. Czemuż to kretyni w mundurach zajmowali budynki obu telewizji (państwowej i CNN), skoro nie mieli w nich nic do powiedzenia, czyli zakomunikowania społeczeństwu. Czemuż zapomnieli, że na świecie szerokim hula coś takiego jak internet.
Jedynym komunikatorem okazał się sam genialny sułtan Erdogan (podziwiany niezmiernie przez Kaczyńskiego), któren to potentat intelektu błyskawicznie porozumiał się był ze swojego hotelu nad Morzem Egejskim z olbrzymią rzeszą zwolenników. Uczynił to około północy przez aplikację smartfona, po czym już o 3.00 nad ranem wylądował szczęśliwie na stambulskim lotnisku imienia Ataturka. Dodać należy, że okrutni puczyści przygrzmocili rakietą w miejsce prezydenckiego wypoczynku już godzinę po jego bezpiecznym wyjeździe. 
Kierownictwo puczu nazwało samo siebie Radą Pokoju, oznajmiło, że przejmuje władzę na terenie całego kraju, wykonało kilkadziesiąt idiotycznych posunięć (jak zbombardowanie parlamentu w Ankarze, atak z powietrza na siedzibę służb specjalnych i komendę główną policji, wspomniane już zajęcie wiodących telewizji bez ich najmniejszego choćby wykorzystania), po czym zapadło w krótki sen zimowy. 
Zwołany z erdoganowego smartfona islamski naród powywlekał NATO-wskich przecież sołdatów z czołgów i transporterów opancerzonych, skopał im dupę i przekazał wiernym prezydentowi policajom. Żałosny zaiste był to widok. 
Erdogan już na lotnisku przemówił, oświadczając, że wrogowie narodu ciężką zapłacą cenę. Jacyż to wrogowie - pytamy. Na razie mamy do czynienia z niecałymi 3 tysiącami aresztowanych wojskowych (domyślamy się, że za bezpośredni udział w puczu) oraz 3 tysiącami usuniętych z zawodu sędziów. Ci ostatni wprawdzie w puczu nie zdołali wziąć udziału, bo w nocy z reguły śpią, ale najwyraźniej stworzyli dla niego intelektualną i duchową podgotowke. Nie wiemy jeszcze na tym etapie, co będzie z tylomaż tysiącami żurnalistów, dentystów i ginekologów, którzy również nie podobają się sułtanowi. 
Prezydent Obama, sekretarz stany Kerry, sekretarz generalny NATO Stoltenberg, nawet nasz poczciwy Tusk klaszczą Erdoganowi jak oszaleli, gdy ten w najbliższych dwóch tygodniach dorżnie resztki europejskiej, prozachodniej i świeckiej Turcji Ataturka. Parlament właśnie obraduje nad przywróceniem kary śmierci, sułtan nasz nie zawaha się jej zastosować na masową skalę. 
Druga armia NATO - podpora jego południowej flanki - stanie się niebawem wesołym skrzyżowaniem Egiptu z Iranem. Teraz tylko pozostaje wpuścić islamską Turcję do Unii Europejskiej, znosząc pospiesznie niepotrzebne już wizy i inne bariery. 

Wiktorii grunwaldzkiej część druga lecz nie ostatnia - tajemnica zwycięstwa

Żaden z historyków polskich, żaden tez dziejopis niemiecki nie potrafił przekonująco wytłumaczyć mechanizmu krzyżackiej klęski. Na prawym skrzydle pod Stębarkiem litewska i tatarska jazda nie zdzierżyła żelaznej nawały i podała tyły. Część bohaterskich Witoldowych kniaziów oparła się aż w Wilnie. Pękło więc prawe skrzydło - Krzyżacy oraz goście Zakonu spod znaku świętego Jerzego pogonili za pierzchającymi, rychło jednak zawrócili. 
Polskie centrum i lewe skrzydło znalazły się w sytuacji śmiertelnego zagrożenia, bo wraża jazda wyszła mu na tyły. Wtedy to zachwiała się wielka chorągiew królewska z Orłem Białym, którą to rycerz Gotfryd wyrwał ze słabnących rąk rannego Marcina z Wrocimowic. Rozległ się ryk triumfu zakonnych rycerzy - w przedwczesnym uniesieniu zaintonowali oni nawet zwycięską pieśń "Chrystus zmartwychwstał". 
Gdyby Jagiełło wojował na modłę zachodnią, to jest brał udział bezpośrednio w bitwie wraz z główną masą uderzeniową, byłby to koniec. Chytry Litwin jednak dowodził na modłę Dżyngis Chana z sąsiedniego wzgórza, wszystko widział i na wszystko błyskawicznie reagował. Posłał tedy do boju przedostatnie odwody. Uratowały one sytuację, ba, chwilowo przechyliły szalę na polską stronę.
Wówczas wielki mistrz uderzył osobą własną na czele szesnastu doborowych chorągwi. Uderzenie to powinno było zmiażdżyć Polaków i przesądzić o losach bitwy.  
I teraz dochodzimy do sedna sprawy: Jagiełło zdołał uruchomić wprawdzie na czas ostatnie odwody, wszakże były one znacząco słabsze od krzyżackiej pancernej pięści. Jakimś cudem jednak Polacy zamknęli wielkiego mistrza w pierścieniu okrążenia, w którym cała elita Zakonu znalazła straszną śmierć. Straszną, bo dorzynali ich okoliczni chłopi.
Polegli wszyscy: wielki mistrz, wszyscy wielcy komturzy, wielki szpitalnik, wielki marszałek oraz skarbnik Zakonu. Położyli głowę prawie wszyscy zaproszeni przez Krzyżaków goście z zachodu - kwiat europejskiego turniejowego rycerstwa. 
O godzinie 19.00, na dwie godziny przed zachodem słońca olbrzymie pole bitwy zasłane było trupami w białych płaszczach. W ręce Polaków wpadły wszystkie (51) chorągwie zakonne. 
Każdy doświadczony historyk wojskowości, względnie praktyk dowódca czuje, że w tym obrazie coś się nie zgadza. Tajemniczy mechanizm polskiego zwycięstwa przypisać można interwencji boskiej, bardziej jednak śmiertelnemu zmęczeniu strony niemieckiej, która trzy godziny dłużej stała w żelaznych pancerzach w piekielnym upale.   
c. d. n. 

piątek, 15 lipca 2016

Jakim cudem udało się nam (chyba jednak bardziej chytremu Litwinowi Jagielle) pod Grunwaldem

Dziś mamy 15 lipca pod wieczór, więc bitwa już zakończona, potęga Zakonu bezpowrotnie złamana, a psychopata Ulrich von Jungingen zadźgany chłopską rohatyną. Furiacki końcowy atak szesnastu chorągwi ciężkiej jazdy prowadzonej osobiście przez wielkiego mistrza, wspierany przez gości Zakonu - kwiat zachodnioeuropejskiego rycerstwa - załamał się na Małopolanach i rycerzach z Wielkiej Polski.   
Ciężko było w to uwierzyć wtedy (w wielu stolicach podobnemu scenariuszowi nie dawano wiary jeszcze w połowie sierpnia), ciężko i dzisiaj. Przesądził militarny i polityczny geniusz Jagiełły, wschodni sposób wojowania (przede wszystkim dowodzenia), żelazna odporność smoleńskich pułków oraz nieprawdopodobna jakość naszej jazdy.
Warto dodać, że dzień był wyjątkowo upalny i komfort rycerzy parzonych do ciężkiego kalectwa własnym pancerzem nie należał do nadzwyczajnych. Jagiełło przezornie ukrył nasze hufce w krzaczorach i najsurowiej zabronił wychylać się z nich rycerstwu i piechocie  przynajmniej do godziny dziewiątej. Do tego czasu Niemcy wraz ze znamienitymi sojusznikami byli ugotowani żywcem.
Na próżno wielki mistrz prowokował nas dwoma nagimi mieczami i cofał wspaniałomyślnie swą linię - stary litewski chytrus pozostawał na nasze szczęście nieugięty.
Przodem puścił lekką jazdę litewska i tatarską, która wpadła  wprawdzie w starannie przez niemieckich macherów przygotowane wilcze doły zamaskowane faszyną, lecz rychło i bez przesadnego wysiłku z nich się wydobyła.
 - Donnerwetter! - wyraził się wtedy nerwowy i nadmiernie pobudliwy Ulrich. Wódz, zwłaszcza naczelny, nie może grzeszyć histerią, siła spokoju zawsze bierze górę. Z sąsiedniego wzgórza kontrolujący wszystko tatarskim obyczajem Jagiełło wyrzekł był (właściwie wykrzyczał  gdyż brakło naonczas profesjonalnego nagłośnienia) wiekopomne słowa: chorągwie kaliska, krakowska, sandomierska i poznańska naprzód!
Ruszył wtedy również Zawisza Czarny z Garbowa (to między Zawichostem a Sandomierzem) Sulimczyk, rycerz przedchorągiewny słynnej chorągwi krakowskiej prowadzonej przez zaprawionego w bojach Marcina z Wrocimowic. Tenże Zawisza, jeszcze niedawno w służbach wrogiego Polsce a sprzyjającego Krzyżakom Zygmunta Luksemburczyka wsławił się w pierwszej fazie bitwy przełamaniem dzielnych Frankończyków i Turyngów, w drugiej zaś i końcowej rozcięciem na pół olbrzymiego Arnolda von Baden (Baden), rycerza uważanego powszechnie w turniejowej Europie za niepokonanego. To załamało ducha w najtęższych nawet Teutonach. 
cdn

Czy pisiory aresztują Gronkiewicz-Waltz już dziś czy dopiero za tydzień

Dzień i noc, po nocy znów w dzień pracują chłopaki z CBA nad naszą panną Hanną GW. Wyniki niestety wychodzą nadspodziewane, z reprywatyzacją gruntów i kamienic pożydowskich ściśle związane. Panna Hanna nie do końca spodziewała się takiego obrotu sprawy: łudziła się naiwna kobieta, że piękny Donald ochroni wierne swoje sługi do końca świata. Tymczasem piękny Donald w Brukseli Brexitem zajmuje się, dla Hanny czasu ni chrena nie znajduje.
Sama Hanna bohatersko pucuje się w mainstreamowych (tzw. żydowskich) publikatorach, że drugą Blidą będzie. Niepotrzebnie to czyni, bo broni krótkiej nie posiada. Chmielna 70, liczne adresy ślicznych pożydowskich nieruchomości przy Nowogrodzkiej, Poznańskiej, na koniec wreszcie pechowa (trefna wręcz) kamienica przy Noakowskiego w rękach córki Dominiki i małżonka pana Waltza pozostająca, wyglądają niestety jak liczne gwożdzie do trumny.
Czy koledzy partyjni, a w szczególności słynny Grzegorz - zajebię cię - Schetyna murem staną za wiceprzewodniczącą partii? Wielka to zagadka, lecz radzę w tej sprawie do wróżki-Cyganichy nie chodzić. Być pierwszym więźniem politycznym Kaczki starszej o sekundę od Poległego Brata Prawdziwego Twórcy i Przywódcy Solidarności piękna to rzecz, ale niekoniecznie przyjemna. Twarde materiały to twarde materiały, szczególnie jeśli HGW osobą własną nadzorowała odnośne biuro reprywatyzujące żydowski majątek.
Co czynili jej znakomici podwładni, przede wszystkim Rudnicki Jakub? Blatowali się na potęgę z cwaniakami skupującymi grunty i kamienice za bezcen, czemu się zresztą trudno dziwić.
Jeśli diabła nie ma, to i Pana Boga nie ma. Skoro ich nie ma, hulaj dusza na pożydowskich fruktach. Diabła może i nie ma, za to Kaczyński Jarek jest, któren to Kamińskiego z Bejdą Ernestem pospołu skutecznie mobilizuje.
Strach pomyśleć, czym się to wszystko skończy. W takiej Rosji, w sumie za miedzą, taki Władimir Władimirowicz cały kraj ukradł i jest OK. Tutaj nad Wisłą niestety unijne standardy obowiązują.
Ciężki będzie los opozycji zjednoczonej naszej po letnio-jesiennych sezonowych aresztowaniach. Przyjdzie zjednoczonej opozycji wraz z Gazetą Wyborczą krzyk podnieść, że naszych za niewinność biją.
Gorzej będzie, gdy mojżeszowej proweniencji hipster o nazwisku Śpiewak - przywódca NGO-sa pod wdzięczna nazwą Miasto Jest Nasze, któren to od lat przewały  reprywatyzacyjne społecznie śledzi - potwierdzi wszystkie zarzuty CBA - ba zmartwi się szczerze, że większość nieprawości Biuro zamiotło pod dywan. 
      

środa, 13 lipca 2016

Złoty Pociąg nadjeżdża trąbiąc na nas trąbką złotą

Przypomnijmy, nie żeby atmosferę i tak już gorącą sztucznie podgrzewać, lecz dla uporządkowania spraw: tysiące sztab złota - depozyt największych siedemnastu banków regencji wrocławskiej (obejmującej również Łużyce) i całej Prowincji Śląskiej - warte według stawek roku 1945 sześćdziesiąt milionów dolarów, według dzisiejszych zaś grubo ponad półtora miliarda, spoczywają sobie bezpiecznie w pociągu ukrytym w podziemnym tunelu na 65 kilometrze trasy kolejowej Wrocław - Wałbrzych.
Nie jest to informacja z gatunku stuprocentowych, lecz prawdopodobieństwo szczęśliwego znaleziska znacznym jest i wciąż rośnie, skoro dwaj eksploratorzy zaangażowali poważne środki w uzyskanie wszystkich niezbędnych biurokratycznych pozwoleń, z góry godząc się na oddanie 90 % skarbowi  państwa polskiego.
Szlachetni eksploratorzy kopać zaczną w następny czwartek, a być może wcześniej, zmylając gapiów i zainteresowane ambasady. Kopać będą z uwagi na upały głównie nocami w upiornej scenerii godnej najlepszej nazistowskiej tradycji.
Skarb Wrocławia z całą pewnością nie został wywieziony z Dolnego Śląska - nie było na to czasu ani możliwości logistycznych. Esesmani i kierownictwo NSDAP Niedeschlesien przekonani byli, że tu po wojnie spokojnie wrócą, choćby dlatego, że nikt wtedy nie wierzył, że cały Dolny Śląsk trwale przypadnie Polsce. Wszyscy, a szczególnie naziści uważali, że Niemcy tu wrócą, w ten czy inny sposób.
Inne lokalizacje skarbu Breslau są dużo mniej realistyczne. Dwie najpoważniejsze to cesarskie zapory w Leśnej (wszystkie podziemne tunele zalane i zaminowane) oraz bezpośrednie zaplecze byłego sztabu Śląskiego Okręgu Wojskowego przy ulicy Pretficza we Wrocławiu. Za ostatnią lokalizacją przemawia wygodna bliskość oraz fakt, że w pierwotnej koncepcji aliantów granica polsko-niemiecka przebiegać miała na Odrze, nie na Nysie Łużyckiej. Południe Wrocławia przypadłoby w takiej konfiguracji Niemcom. Ten argument wspiera jednak w tym samy stopniu lokalizację wałbrzyską.
Chłopaki będą kopać, my zaś cali w nerwach.    

wtorek, 12 lipca 2016

O co tak naprawdę chodzi z wołyńską rzezią

Wyobraźmy sobie przez chwilę, że my współcześni Polacy Anno Domini 2016 fundujemy naszą państwowość na sławetnych pogromach w Myślenicach, Jedwabnem, Radziłowie, Rzeszowie i Kielcach. Morderców - pogromszczyków wynosimy na ołtarze i otaczamy pełną ochroną prawną, tak naprawdę immunitetem. Ich nazwiskami i pseudonimami organizacyjnymi nazywamy główne nasze place, szkoły i uczelnie. 
Wyobraźmy sobie również, że w Berlinie, czy w Dreźnie aleja Hitlera krzyżuje się z bulwarem Hessa, a do placu Himmlera dochodzi ulica Goeringa; z gmachów państwowych zwisają nazistowskie flagi, a telewizje gloryfikują oświęcimskich oprawców.
Niepodległa Ukraina nie stanowi tu żadnego wyjątku: demokratycznego państwa prawa nie sposób budować na wielbieniu rzeźników, morderców starców, kobiet i dzieci. 
11 lipca 1943 jest tu tylko symbolem - w tę niedzielę upowcy otoczyli na Wołyniu i w Galicji wschodniej ponad 120 kościołów. Wiernych spalili żywcem, nikomu nie przepuszczając. Akcja była starannie zaplanowana i organizacyjnie wykonana bez zarzutu. 
Odpowiedzialność moralna i polityczna za bezprzykładne bestialstwo Ukraińskiej Powstańczej Armii i Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów spada na Stepana Banderę i Lwa Rebeta; praktyczna i wykonawcza na Romana Szuchewycza-Czuprinkę wraz z towarzyszami z komendy głównej. Nie zmienia tego fakt, że Banderę i Rebeta wykończyli kilerzy GRU w 1957 w Monachium, a Szuchewycza NKWD wywlekło z bunkra pod Lwowem w 1950. 
Największym błędem moralnym i politycznym prezydenta Juszczenki było stworzenie kultu państwowego Stepana Bandery.
Prezydent Poroszenko jest zakładnikiem tej sytuacji, co jest tym bardziej absurdalne, że na Ukrainie środkowej i wschodniej banderowców nienawidzą w nie mniejszym stopniu, niż w Rzeszowie, czy Przemyślu. 

poniedziałek, 11 lipca 2016

Niewiarygodny pociąg do Złotego Pociągu, a jeszcze bardziej do Bursztynowej Komnaty

Co ma być w Pociągu wiemy: depozyt siedemnastu wrocławskich banków, w ostatniej chwili wywieziony z Festungu, dosłownie minuty przed domknięciem radzieckiego okrążenia. Najwyraźniej dowódca 6. Armii generał lejtnant Głuzdowskij (potomek polskich zesłańców) się w porę nie zorientował. 
Depozyt w sztabkach złota wart był według cen z 1945 roku 60 milionów dolarów, według cen dzisiejszych grubo ponad 1,5 miliarda. 
Dwaj zawzięci badacze - legaliści (Polak z Niemcem, jak Pan Bóg przykazał) zdecydowali się zdobyć wszystkie niezbędne zezwolenia, aby kopać legalnie i w pełnym majestacie polskiego prawa.
Biurokratyczna mitręga przygniotła ich srodze - szczególnie, że oprócz oddania 90% skarbu państwu polskiemu, eksploratorzy mają jeszcze na karku rosyjską i izraelską ambasadę. 
Rosyjską, bo skarb mógł być częścią dóbr zrabowanych przez nazistów w ZSRR, izraelską - wszyscy wiemy dlaczego. 
Eksploratorzy zaczną kopać na 65. kilometrze trasy Wrocław - Wałbrzych 21 lipca, w największy upał (chyba, że w nocy przy pochodniach) - w przeddzień święta PKWN.    
Gapie już biją się o miejsca na okolicznych drzewach. 
Ekspertyza badaczy z krakowskiego AGH brutalnie i całkiem bez kurtuazji wykluczyła istnienie Złotego Pociągu na 65. kilometrze; badacze - geofizycy z Wrocławia i Szczecina-  byli już znacznie mniej kategoryczni. 
W Wałbrzychu emocje sięgają zenitu, hotelarze zaś i restauratorzy zbierają złote żniwo już z górą pół roku. 
W Zamkowej na Książu piwo Książ serwowano od niepamiętnych czasów po 5,00 zł, niemal jak w Biedronce. Gorączka złota dotarła i tutaj: piwo nazywa się teraz Złoty Pociąg i kosztuje jedyne 12,00 zł. 
Na domiar złego prócz Pociągu w tunelach pod Książem (Furstenstein, czyli książęcy kamień) hitlerowcy ukryć mieli osławioną Bursztynową Komnatę, hojny dar Fryderyka I Hohenzollerna dla Piotra I Romanowa.  Bursztynowa Komnata trzy posiada potencjalne lokalizacje: Książ, Mamerki na Mazurach i pewną skromną osadę pod Królewcem-Kaliningradem. Jednak wszyscy poważni badacze wiedzą doskonale, że Komnata spoczywa w straszliwych Książańskich kazamatach. Tak to już jest: złoto, bursztyn, na koniec czarna rozpacz. 

sobota, 9 lipca 2016

Nasi ulubieni czarni okupanci Franciszka rychłym przybyciem przerażeni

Jedzie ku nam Franciszek, jedzie, aż w końcu szczęśliwie dojedzie, toż Watykan o kurzy skok. Módlmy się tedy, żeby go na polskiej gościnnej ziemi snajper Daeshu nie kropnął, bo znamy nadludzką sprawność pisiorskiej bezpieki. Nie mówmy o zbrodniczej kuli fanatyka-zamachowca, pomówmy lepiej o jadzie w ustach naszych purpuratów, którzy z obłudnymi uśmiechami na zapasionych obliczach witać będą Ojca Świętego, choć nie-Polaka już niestety, oj niestety. Utopili by go świątobliwi biskupi nasi w łyżce wody święconej, cóż kiedy hierarchia to hierarchia, na nią w Kościele-matce naszej nic nie poradzisz.
Cóż za okropieństwa wygadywał Ojciec Święty przed wizytą na podkrakowskich błoniach! Sodoma i Gomora! Wyraził się na przykład, że jedzie do młodzieży polskiej i wszelakiej, nie zaś do polskiego episkopatu - toż to chamstwo bezprzykładne! Albo gadał cóś o państwie wyznaniowym, że ono szkodliwym być może bardziej od wenerycznej, a wstydliwej choroby. Wyznał też, że ewangeliczna miłość milsza jest Chrystusowi od faryzejskich pohukiwań i gromów miotanych z ambony na przerażone owieczki. Co Franciszek gębę rozewrze, naszych biskupów zęby bolą i cały organizm.
Po cóż on tu przyjeżdża - niech przyjeżdża i czem prędzej zawija się z powrotem, bo jeszcze tym niewczesnym wolnomyślicielstwem kogo zarazi, świecką osobę albo - Boże uchowaj - duchowną. I zgorszenie gotowe.
Pisiory też z nim mają mają nielekko: nie po to ofiarowali Kościołowi polskiemu wyłączność na spekulację ziemią, by teraz od głowy Kościoła powszechnego jakichś horrendalnych bezeceństw wysłuchiwać. Ojciec Dyrektor zaś wianuszkiem dewotek otoczon też jakiś rozdrażniony wydaje się, całkiem nie w sosie. Tyle lat radiowej ewangelizacji, tyle lat łupienia oszalałych emerytek z wdowiego grosza, a tu ten... Aż słów chrześcijańskich w Toruniu brakuje naszym umiłowanym redemptorystom.
Żebyż jeszcze ten argentyński cholerny jezuita był Polakiem! Wojtyle też zdarzało się grzeszyć przesadnym liberalizmem, ale po pierwsze rzadko, po drugie co swój to swój. Nawet, gdy naród nasz nie za bardzo wiedział, o co mu  właściwie chodzi, i tak go kochał za to, że jest Papieżem-Polakiem. Zresztą pewnie trochę musiał nasz polski Papież liberalnie ściemniać, bo watykańska racja stanu tego wymagała.
I jeszcze na domiar złego Franciszek nie kwapi się do poparcia całkowitego zakazu aborcji i nie każe zgwałconym rodzić! Bredzi coś o miłosierdziu, jakby był chory na głowę.

Czyżby pisiorstwo nasze szantażowało Schetynę Grzegorza?

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś tu śmierdzi. Można Schetyny nie lubić, można go nienawidzić (oj wielu ulega w jego przypadku tej z gruntu niechrześcijańskiej pokusie), jednak z całą pewnością to polityczny fighter wagi ciężkiej, słowem - zawodnik. Dlaczego w takim razie ten wytrawny stary lis wdaje się w szemrane konszachty z pisiorstwem naszym, kompromitujące jego osobiście, formację, którą po Tusku odziedziczył i niweczące jedność opozycji? Czemu nadstawia swe usteczka Lipińskiemu do pocałunku Almanzora, powiedzmy szczerze - pocałunku śmierci?
Jeśli czyni tak Piotr Borys, nowy dyrektor biura krajowego partii, to zgoła co innego. To bezideowy i cyniczny aparatczyk, który własną matkę sprzeda za czapkę śliwek. Był u Frasyniuka w Unii Wolności, przeflancował się, od lat służy nowemu panu. Gdyby Gregorio jego wystawiał na strzał, a sam zręcznie krył się w krzaczorach, byłoby to zachowanie racjonalne i w granicach żałosnej naszej politycznej normy. Jednak El CAPITANO rozmawia i angażuje się osobą własną.
Jakaż może być tego przyczyna, zważywszy na jego olbrzymie doświadczenie w podobnych grach i zabawach? Jak może jawnie się ośmieszać, w jednej chwili występując w całej Polsce na bilbordach z solennym zapewnieniem, że totalną opozycją uratuje kraj przed Kaczorem, a w drugiej niemal jawnie spiskować z wrogiem?
Jest jasne nawet dla największych przygłupów, że po wyjeździe Obamy i Franciszka zaczną się masowe aresztowania opozycji. Ilość haków na Grzesia jest praktycznie nieograniczona - przeciętnie sprawny policmajster może wybierać i przebierać. Czyżby przyciśnięty do muru Schetyna był aż tak naiwny, by łudzić się, że mu odpuszczą? Może by i odpuścili, bo pisiory to wzorowi chrześcijanie, lecz przecież nie mogą. Procesy wytoczone Schetynie czy Hannie GW to pisiorska racja stanu. Nic i nikt ich przed tym nie powstrzyma, a już na pewno żadne pokajanie się przed Lipińskim Adasiem w klozecie. Może to jedynie opóźnić egzekucję.
Ciężko doradzać komuś, kogo się szczerze nie lubi i ma za szkodnika. Jednakowóż jako dobry chrześcijanin spróbuję: żadnych układów El CAPITANO, morituri te salutant.

Szczyt NATO, a przy okazji szczyty pisiorskiej bezczelności i obłudy

BREXIT politycznych przyjaciół Kaczystanu ze słynnej frakcji Konserwatystów i Reformatorów (sic!) to naturalnie wina Tuska, a trochę też Merkel z Junckerem. 
Bezdenna głupota i nieodpowiedzialność Camerona - jeszcze wczoraj strategicznego partnera Kaczora w Zjednoczonej Europie - to wedle Bielana Adama już wyłącznie niestety wina Tuska. 
Powinien nasz polski przewodniczący Rady Europejskiej w te pędy podać się do dymisji, aby zrobić przyjemność pisiorom i zjawiskom pisioropodobnym (Alternative fur Deutchland, Front Narodowy rodzinki le Pen - brzęczą rubelki moskiewskie, oj brzęczą - austriacka Freiheitspartei etc.) i zwolnić wreszcie miejsce dla Bielana bądź Czarneckiego Richarda Francisa. 
Ci słynni mężowie stanu zafundują Europie nowy Traktat Ojczyzn i będzie wreszcie pięknie i wesoło.Tak się jednak historycznie składało, że zawsze - i bez choćby jednego wyjątku - wielkie europejskie ojczyzny (szczególnie jedna ze stolicą w Berlinie) - układały się z Rosją ponad głowami mieszkańców ojczyzn mniejszych. Rozumie to każdy debil, ze znamiennym wyjątkiem polskiej "suwerennej" prawicy. 
Sam szczyt NATO (z amerykańska zwany też summitem), piękna demonstracja jedności i solidarności Zachodu, amerykańska brygada pancerna zamiast batalionu w Redzikowie, wprowadzenie czterech batalionów do państw bałtyckich - któż do tego wszystkiego doprowadził? 
Czy aby nie zdrajca stanu i kolaborant światowego żydostwa Sikorski Radosław? Czy nie pomagał mu w tym agent WSI Komoruski? 
Pręży się nasz obecny pożal się Boże prezydent, Obamie w oczy czarne przymilnie zagląda, lecz przecież nie jego to mistrzunio z Nowogrodzkiej zapewnił mu te frukta i rozkosze. 
Mistrzunio z Nowogrodzkiej dąsa się, usteczka oblizuje, robi niezwykle mądre miny i jak zawsze - nie kwitując - konsumuje cudza pracę. 

Nadia Sawczenko: przebaczcie Polacy, jeśli możecie. A co na to UPA z OUN-em?

Bohaterska pilotka, niedawno wymieniona przez Putina na dwóch pojmanych przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy oficerów GRU, wypowiedziała w polskim Sejmie piękne słowa o wołyńskiej rzezi. Dwudziestopięciolatka z Batkiwszczyny Julii Tymoszenko okazała się szlachetniejsza i mądrzejsza od wszystkich ukraińskich i polskich nacjonalistów razem wziętych.
Przywróciła nam nadzieję na prawdziwe pojednanie z sąsiadem, tym bardziej potrzebne, że jest on śmiertelnie zagrożony przez wielkoruski imperializm.  
Półtora miliona młodych Ukraińców pracujących w Polsce znacząco wzmacnia te nadzieję - po raz pierwszy od sojuszu z Petlurą w 1920 r. pojednanie z Ukraińcami staje się realna perspektywą. 
Jeden jest tylko warunek tegoż, od którego strona polska odstąpić nie może i nie odstąpi. Nie odstąpi, bo jeśli plują nam w gębę, to trudno udawać, że deszcz pada. 
Wołyńscy ludobójcy, masowi mordercy dzieci, kobiet i starców nie mogą robić za bohaterów i wzorzec dla patriotycznej młodzieży walczącej ze specnazem w batalionie Azow i w Prawym Sektorze. Nie mogą rzeźnicy być patronami ulic, placów i uczelni. 
Jeśli ukraińska elita będzie nadal próbowała mrugać do nas w tej sprawie lewym okiem, że to niby ciemny lud tego pragnie - żadnego pojednania nie będzie .
Jeśli pojednania nie będzie, Ukraina stanie sam na sam z żądnym zwycięskiej wojenki Władimirem Władimirowiczem. Może się okazać, że sąsiad nasz będzie państwem sezonowym (Saisonstaat) całkowicie na własne życzenie.
Paweł Kocięba-Żabski, syn Wołyniaka 

środa, 6 lipca 2016

Maryjo, zmiłuj się nad dewotami, zmiłuj się też nad faryzeuszami

Senat, jak by nie było izba wyższa naszego parlamentu, zamiaruje rok 2017 ogłosić rokiem Niepokalanej Dziewicy Maryi, Królowej Nieba i Aniołów - lecz przede wszystkim Królowej Polski.
Przed dwoma laty, gdy Sejm nasz za patrona roku uznał św. Jana z Dukli, bezbożnicy niektórzy - w rzeczy samej  posłowie śp. Ruchu Palikota - podnieśli niewczesne larum. Pierwszy podle utrzymywał, że Jan z Dukli nigdy nie istniał, czyli był fantazmatem rozmodlonego ludu. 
Drugi jeszcze chytrzej podważał, powołując się na tak zwane prawa fizyki, niezbity fakt historyczny - lewitacje Jana z Dukli nad obronnymi murami podczas oblężenia miasta Lwowa przez bisurmanów. 
Lewica laicka w obydwu izbach naszego parlamentu jak zwykle nic nie rozumie z tych trudnych spraw. 
Pomnę z trudem, jak przez mgłę, straszny rok 1982, najgłębszą noc stanu wojennego. Wtedy to we wrocławskim akademiku :Szklany Dom", zwanym potocznie "Szklanką", doszło podczas studenckiej biesiady do znamiennej debaty. 
Dotyczyła ona potencjalnej wyższości miasta Szprotawa nad miastem Brzeg Opolski, ewentualnie odwrotnie. Student z Brzegu Opolskiego, nieżyjący już niestety Przybyła Marek podnosił wstrząsający fakt, że w jego mieście istnieją Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Ten ze Szprotawy (Rysiu Zubko, obecnie prawa ręka prezydenta Lubina Raczyńskiego Roberta) zmiażdżył był jednak oponenta, zadając mu cios decydujący: oto ongi w mieście Szprotawa podczas procesji Bożego Ciała hostia wysunęła się z rąk wątpiącego kapłana, uniosła 3,5 m ponad tłum i opadła dopiero na usilne modły zgromadzonego ludu. 
Co z tego wynika dla spotkania Franciszka z Polakami oraz nie-Polakami pod Krakowem i na dłuższą metę dla naszej Ojczyzny w następnym odcinku. 

Nie kłam Grzegorzu Schetyno, bo ujawnimy dowody zdrady

Brzydko się chwalić, a przechwalać to już wręcz zgroza. Nie mogę powstrzymać się jednak od ponurej satysfakcji. Pierwszy na tym blogu wyprzedzająco napisałem (odsyłam do właściwego postu) o planowanej zdradzie Schetyny i jego prawej ręki Borysa, to jest o tajnych pertraktacjach tychże z Kaczyńskim i Lipińskim (pod auspicjami Kościoła oczywiście) w kwestii obalenia dolnośląskiego marszałka i zbudowaniu chwalebnej koalicji PO-PiS-lubińscy Bezpartyjni Samorządowcy.
Przemilczała to świadomie Gazeta Wyborcza, przemilczał siostrzany TVN. Włączyły się całe trzy dni później, gdy mogło być już za późno, a huczała już o tym cała Polska, nie tylko warszawka. 
Dla gorzej zorientowanych w temacie krótkie przypomnienie: w dniu kluczowej sesji Sejmiku Dolnośląskiego szóstka radnych Platformy wykonała gwałtowną a niespodziewaną woltę - wbrew molestowaniom, straszeniu i presji Schetyny i Borysa (ten w decydującym momencie dowodził akcją z gabinetu pisiorskiego wojewody Hreniaka) poparła atakowanego marszałka Przybylskiego, odbudowując tym sposobem starą koalicję.
Schetyna rżnie teraz bezczelnie głupa, że ograł mistrzowskim posunięciem pisiorów. Prawda jest odwrotna zgoła: odważnych sześciu radnych uratowało Schetynie dupę, a przy okazji czternaście pozostałych koalicji sejmikowych, na które czyhają pisiory.
Ewo Kopacz i Huskowski Stanisławie! Po wyjaśnieniach Schetyny na wczorajszym zarządzie najlepiej udawajcie idiotów, że mu wierzycie. I tak cała Polska wie jak było. 

Frasyniuk wchodzi w action directe, Kaczyński niestety też

Władysław Frasyniuk oświadczył wreszcie jednoznacznie, że od 10 lipca skończą się koszmarne pisowskie sabaty odprawiane już 74 razy nad smoleńskimi trumnami. Sabaty urzędowo zmonopolizowane przez  partię prawą i sprawiedliwą, tak jakby w prezydenckim tupolewie zginęli (polegli?) wyłącznie członkowie PiS.
Do PiS-u z całą pewnością nie należały takie ofiary katastrofy, jak wicemarszałek Szmajdziński, Szymanek-Deresz, Jaruga-Nowacka, Aram Rybicki, Wiesław Woda, Sebastian Karpiniuk czy Grzegorz Dolniak.
Do PiS-u nie należało i należeć nie zamierzało 92% obecnych na pokładzie. Warto o tym cierpliwie przypominać, bo z 74 szczęśliwie minionych miesięcznic wynika coś zgoła przeciwnego. Nie ulega natomiast wątpliwości odpowiedzialność braci Kaczyńskich oraz PiS-u jako całości za katastrofę i wszystkie jej ofiary. Narracja PiS-u w tej mierze jest tak zwaną prawdą klasycznie i całkowicie odwróconą. Partia rządząca tyleż bezczelnie co bezwzględnie (głównie wobec rodzin) zawłaszczyła rocznice, miesięcznice i wszelkie pozostałe "nice", jak to od zawsze ma w konsekwentnym zwyczaju.
Dobrze, że ktoś przerwał nareszcie ten zwyrodniały i politycznie głęboko nieuczciwy dance macabre. Może to przywróci Polsce choć odrobinę psychicznego zdrowia.
Frasyniuk proponuje legalną kontrmanifę pod Pałacem Prezydenckim, która wejść ma na stałe do kalendarza KOD-u i zjednoczonej (daj Boże) opozycji. Do tej pory zdarzali się na miesięcznicach odważni, bo samotni kontrmanifestanci, tym razem idzie o grupy liczniejsze i dobrze zorganizowane, choćby opozycyjnych kibiców (tak, są takowi, do tego całkiem liczni).
Jarosław Kaczyński zapewne uśmiecha się teraz pod swym nieistniejącym wąsem. Jego pełną rozmachu i swoistego polotu nawet action directe zobaczymy po szczycie NATO i krakowskim spotkaniu z Franciszkiem, gdy zaczną się masowe aresztowania opozycjonistów. Trudno przecież uwierzyć, by nasze orły - Ziobro, Kamiński, Godzilla-Święczkowski oraz Bejda Ernest - pracowały tyle miesięcy po cichutku zupełnie na próżno.      

poniedziałek, 4 lipca 2016

Festungu BRESLAU wielkość i małość - Zdrojewski, Dutkiewicz i co ma o tym myśleć normalny breslauer

Ulubioną moją zabawą jest od pewnego czasu wjazd do Wrocławia poprzez jego piękny Dworzec Główny i oglądanie miasta oczami dwudziestolatka, którym byłem w orwellowskim ponoć roku 1984. 
Efekt jest wstrząsający: z zapyziałego, prowincjonalnego miasteczka (za PRL-u konsekwentne ósme miejsce w kraju w centralnej puli inwestycyjnej) obciążonego potężnymi lecz niszczejącymi śladami dawnej świetności wpadamy poprzez wehikuł czasu w zjawiskowej urody europejską metropolię. 
To awers. Uczciwie trzeba przyznać, że na ten awers ciężko zapracowała ekipa Zdrojewski-Huskowski-Dutkiewicz et consortes. 
Rewersem okazuje się narastające zmęczenie trwającej niezmiennie od dwudziestu sześciu lat drużyny, psychologiczna i polityczna (samo)izolacja prezydenta Dutkiewicza, skrajnie nieudolna polityka kadrowa tegoż, kompletne oderwanie od pokolenia 20 - 40 letnich wrocławian oraz dramatyczny brak panowania nad budżetem powiązany z chorym systemem tzw. "projektów". 
Zacznijmy od końca: odwrotnie niż u przyzwoitej gospodyni domowej "projekty" puchną w oczach, nad którym to procesem absolutnie nikt nie panuje. Pierwsze z brzegu przykłady: Stadion Miejski (z 450 milionów spuchł do ponad miliarda), Rondo Reagana (z 35 do ponad 100), czy wreszcie Narodowe Forum Muzyki (to, że zamknęło się ono ostatecznie w niecałych 300 graniczy z cudem). Nie inaczej jest z EIT+ na Praczach Odrzańskich, nad którym prezydent nie sprawuje efektywnej i należytej kontroli. 
Puchną wszystkie projekty, również te małe i średnie - kasa musi się znaleźć i już. Jeśli skojarzyć te zjawiska z naturalną śmiercią Rady Miejskiej (kompetencyjną, ale też moralną), całkowitym brakiem prawdziwej komunikacji z młodym pokoleniem, uzyskujemy przemożne wrażenie chaosu i bezhołowia ratowanego szerokim strumieniem unijnych pieniędzy.  
Mamy więc Bizancjum, do tego Bizancjum schyłkowe, czyli politycznie słabiutkie - z przypadkowymi pożal się Boże macherami od lokalnej polityki (wszystkie ogólnopolskie inicjatywy prezydenta zakończyły się przecież pełną i zasłużoną klapą). 
Może Zdrojewski na tym tle wydaje się przaśny, jak przaśny był jego Wrocław, jednak zdecydowanie budził on większe zaufania jako gospodarz. 
Nad inwestycjami komunalnymi nikt w wymiarze sprawczym i nadzorczym nie panuje. Pamiętamy Złotniki, czy Ołtaszyn, na których inwestycje co najwyżej dwuletnie potrafiły wlec się bez końca ku zachwytowi przepłacanych wykonawców, symbiotycznie zblatowanych z miejskim nadzorem. 
cdn

Kaczyński w hali EXPO, Schetyna zaś na Pergoli

Dwa wiekopomne wydarzenia zaburzyły Polakom idyllę niedzielnej sjesty: kongres PIS prawie jednogłośnie - choć jednak bez siedmiu tajemniczych sprawiedliwych - wybierający prezesa Kaczora na pięćdziesiątą drugą dożywotnią kadencję oraz wrocławski kongres (programowy?) PO. Na pierwszym pisiory fetowały swego wodza jak Czerwoni Khmerzy Pol-Pota (entuzjazm delegatów zdawał się nawet odrobinę bardziej autentyczny); drugi spęd zdominowały grobowe miny i wyczuwalna na każdym kroku sztuczność.  
Nasz nieszczęsny el CAPITANO prężył swe boskie ciało we wrocławskiej Centennial Hall (jeszcze nie tak dawno Hali Ludowej). O żadnym programie rzecz jasna nikt z Platfusów nigdy nie słyszał (może poza Bonim), za to CAPITANO bohatersko straszył naszego prezydenta impeachmentem. 
Straszne to, choć trudne słowo sen spędza z powiek Agaty i Andrzeja. Nawet teść poeta Kornhauser zarżał ze śmiechu. 
Wreszcie wkurzyła się była Kopaczowa i z bezpiecznej od CAPITANO odległości (konkretnie z krakowskiego pogrzebu Janiny Paradowskiej) pogroziła silnorękiemu przywódcy PO, że publicznie go przepyta z tajnych konszachtów z pisiorami. List otwarty w tejże sprawie ogłosić ma również wrocławsko-legnicki poseł Huskowski Stanisław. 
O cóż tu pytać na Bóg miły? 
Próbował Gregorio z pisiorami obalić marszałka Przybylskiego, lecz niestety cała szóstka radnych PO wypięła się na swego komendanta. Gdyby poszli za wodzem, zapewne w pozostałych czternastu województwach pisiory szybciorem przejęłyby kontrolę - nad szmalem z RPO przede wszystkim. PSL pod wodzą Kosiniaka-Kamysza bywa nadspodziewanie lojalny, ale bez przesady. 
Najgorzej jest być złym i słabym jednocześnie. 
Miałeś chamie złoty róg, ostał ci się jeno sznur. 

UNITED WE STAY or SEE EU LATER

Brytole z prowincji głębszej i płytszej!
Gołym okiem widać, jak wam dumnym synom Albionu mięknie rura. A może Buckingham przerwie wyniosłe milczenie, a może Parlament nie uzna referendum za wiążące?
Może, może. Jednak z całą pewnością nie przejdzie pomysł agenta Kremla o dziwacznym nazwisku Farage - imigranci NO, wolny dostęp do europejskiego wspólnego rynku YES. Trza wam wybierać dziarscy potomkowi Francisa Drake'a. 
Podobieństwa pomiędzy prowincjonalno-wsiowymi zwolennikami BREXIT-u, a naszą Dobrą Zmianą zdają się uderzające do znudzenia. Jedni i drudzy zgarnęli stosy unijnego szmalu, jedni i drudzy Brukseli szczerze nienawidzą. Są siebie warci jako chamowate ludowe cwaniaczki. 
Kaczyński (prorok i mąż stanu) wymyślił Międzymorze pod polskim przewodem, utarcie nosa Krzyżakom, wreszcie wewnątrzunijny sojusz z Wielką (już na szczęście niedługo) Brytanią. Po sekundzie jawnie się okazało, jak straszliwie bredzi nasz niewyrośnięty mędrzec. Teraz na kongresie własnego imienia przybredza znowu o nowym europejskim Traktacie - Traktacie Ojczyzn. Traktat ten niewątpliwie wymuszą nasze cztery F-16 z demobilu. 
Na szczęście nikt poważny hobbita nie słucha, a bracia Czesi, Słowacy i Węgrzy zlewają nasze niedoszłe przywództwo moczem rzęsistym. O Litwinach przez litość nie wspomnę. 
Wielka Szóstka (być może leciutko poszerzona) zintegruje się lada moment w pierwszej europejskiej prędkości. My pozostaniemy w przedpokoju zapatrzeni w nadchodzącego Władimira Władimirowicza. 
Wtedy wreszcie Kaczka Starsza o Sekundę od poległego brata stanie jak równy z równym z Robertem Schumannem i Konradem Adenauerem. Tuz obok niebo stanie słynny ekonomista Morawiecki ze swoimi slajdami.