Naszą chwałą jawi się ogromna i bardzo gęsta sieć organizacji pozarządowych, ruchów miejskich i stowarzyszeń tworzących dawno w Polsce niewidziany i niesłyszany społeczny kapitał z prawdziwego zdarzenia. Naszą hańbą domową jest niewątpliwie najgorsza w Europie (bo przecież w czarnej Afryce bywa gorzej) klasa polityczna plus ohydno-przytępawi wsiowi szowiniści udający katolików i - co gorsza - husarię podwójnie wyklętą. Jak już kiedyś przy innej okazji wspomniałem, prawdziwy katolik, czy też po prostu chrześcijanin (nie mówiąc już o Jezusie Chrystusie) by się na widok naszego katolika i naszego Kościoła z trudem powstrzymywał od gwałtownych a przewlekłych torsji.
Rzucało się to na oczy nawet średnio bystrego obserwatora podczas pielgrzymki świętego (kwestia niedługiego czasu) Franciszka Biedaczyny; Święty mąż mówił, mówił z pasją i niezmiernym bólem, nasi debile z ław hierarchiczno-rządowych siedzieli w pierwszych rzędach z miną głupkowacie-fałszywą tudzież przyklejonym uśmiechem starego faryzeusza (celowała w tym wyszkolona na plebanii córka górnika z Brzeszcz, premier Beata). Nic ich nie było w stanie poruszyć, nawet wyznania syryjskiej chrześcijanki z umierającego na naszych oczach Aleppo.
Co do wyklętej pożal się Boże husarii naszej z orłem na bluzie oraz portkach od dresu - to biedni ludzie, którymi nikt z cywilizowanej polskiej strony, strony światła, się nie zajął, nikt im chwili nie poświęcił, aż wreszcie wzięła ich w propagandowe obroty straszeczna i pryszczata nowa endecja nasza. Takimi ludźmi z blokowisk (przed wojną slumsów) zajmowała się sto, dziewięćdziesiąt i osiemdziesiąt lat temu szlachetna i piękna Polska Partia Socjalistyczna - partia Piłsudskiego i Daszyńskiego, Wojciechowskiego i zakatowanego przez komunistów w Rawiczu Pużaka. Dzisiaj wydają się oni (kibole wyklęci et consortes) straceni dla kraju; stanowią żelazną kadrę nowego polskiego faszyzmu rosnącego w siłę i obrastającego pisiorskim rządowym tłuszczykiem.
Na próżno łudzi się demiurg Jarosław-Polskę zbaw, że ten żywioł okiełzna i go zręcznie wykorzysta, a potem jeszcze chytrzej porzuci. Będzie dokładnie odwrotnie, tak jak już się raz zdarzyło między Hindenburgiem, otoczonym dumnymi pruskimi junkrami i czołówką niemieckiego biznesu, a Hitlerem Adolfem z jego żałosnymi lumpami z głębokich przedmieść. Junkrzy spozierali na Adolfa przez arystokratyczny monokl, a on ich załatwił na szaro bez mydła. Tak może być i w obecnej Polsce, zresztą to samo dotyczy Węgier, Słowacji, Austrii, a nawet Francji i Holandii.
Może być, lecz na szczęście nie musi. Rozpędzonemu i rozżartemu w wyniku obecnych notowań pisiorstwu i faszyzmowi naszemu nie postawi skutecznej tamy Schetyna Grzegorz, El Capitano przez niektórych zwany. Zanadto jest zużytym aparatczykiem, bez cienia charyzmy i społecznej wiarygodności. Godnie reprezentujący dorzynane aktualnie przez pisiorów PSL Kosiniak-Kamysz, czy też liberalny Petru żadnej wiosny (naszej rzecz jasna) nie uczynią, mogą za to i powinni stać się odpowiedzialną i bezwzględnie lojalną częścią jednolitego frontu demokratycznej opozycji. Jej trzon musi stanowić odnowiony KOD - reprezentujący nie hipsterów i zblazowanych obiboków, tylko całą i na wzór PPSu szlachetną, siatkę młodego społeczeństwa obywatelskiego.
Pozostaje kluczowa sprawa przywództwa opozycji, którego po prostu nie ma. Na czele powinien stanąć (na krótko w tym przypadku) stary porządny opozycjonista antykomunistyczny albo od razu młody lider wyłoniony z NGOsów - jeśli takowy się szybko wyłoni i szybko politycznie dojrzeje i okrzepnie. Drugi wariant jest dla kraju o całe niebo lepszy, bo pociągnie milczącą dotąd i nieufną wobec wszystkiego młodzież. Mamy też budujący przykład pośredni: wyrosły z ruchu miejskiego prezydent Poznania Jaśkowiak ma wprawdzie około pięćdziesiątki, jednak wolnym on jest od zgnilizny Platformy i formacji pokrewnych.
Paweł Kocięba-Żabski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz