wtorek, 13 września 2016

Czym się cmentarne hieny smoleńskie rożnią od warszawskich reprywatyzatorów

Sęk w tym, że niczym się nie różnią, a jeżeli nawet, to różnice między nimi są trzeciorzędne i wobec sedna sprawy całkowicie do pominięcia. Profesjonalni reprywatyzatorzy, w większości wytrawni prawnicy, okradali bez litości państwo polskie (konkretnie budżet stolicy Polski), na potęgę fałszując dokumenty, korumpując urzędników i bezlitośnie oszukując nielicznych prawdziwych spadkobierców. Cmentarne hieny smoleńskie - rozumiem przez to dalszych, za to pazernych krewnych ofiar -  usiłują kosztem mniej ustosunkowanych współobywateli wyłudzić od naszego państwa dziesiątki milionów "odszkodowań" za moralne i rzeczowe straty. Różnica sprowadza się do tego, że w pierwszym przypadku hiena X czy hiena Y nic nie miała wspólnego z przedwojenną kamienicą czy gruntem, a w drugim taki dla przykładu wnuk Anny Walentynowicz babcię swą istotnie utracił. Dodajmy, że żadna prawdziwa hiena (to znaczy zwierzę) nie żeruje na swoich.
Lawinę wniosków o odszkodowania (płacić ma MON w porozumieniu z Prokuratorią Generalną) składanych od dwóch miesięcy do warszawskiego sądu rejonowego uruchomiło wznowienie smoleńskiego śledztwa i wielokrotnie powtarzane deklaracje ministra wojny Macierewicza, potwierdzające pojawienie się nowych, nieznanych wcześniej dowodów w sprawie. Wnioskujący nieodmiennie powołują się na wstępie na ten znamienny fakt - wnosić z tego należy, że akcja jest dyskretnie inspirowana przez Ministerstwo.
Nowych wniosków jest w tej chwili 136 (ofiar katastrofy czy też zamachu było o równe czterdzieści mniej) i nie jest to w żadnym wypadku ostatnie słowo naszych pazerniaków. Roszczenia opiewają na kwoty od 250 tysięcy (kwota standardowa, gdyż MON nieoficjalnie tyle gwarantuje każdemu) do dwóch milionów. Pieniądze mają być przez resort wypłacane od października.
Ponieważ ostatni lot prezydenckiego Trupolewa nie był jak zwykle właściwie ubezpieczony, adresatem roszczeń jest ministerstwo wojny jako właściciel feralnej maszyny.
Prawnicy Macierewicza pod wodzą specjalnie namaszczonego do tych czynności mecenasa Lwa-Mirskiego kończą właśnie przygotowanie ugód z dalszymi krewnymi ofiar. Ugody musi jeszcze zatwierdzić sąd, jest to jednak jedynie czcza formalność, gdyż sędzia nie będzie miał możliwości żadnej ingerencji w treść ugody.
Przypomnijmy, że sześć lat temu najbliżsi ofiar dostali od Prokuratorii Generalnej minimum po 250 tysięcy, a niektórzy znacznie więcej, na przykład Marta Kaczyńska łącznie trzy miliony. Jedyną osobą, która odszkodowania nie przyjęła, był Jarosław Kaczyński. Odżegnał się on od korzyści płynących z faktu śmierci brata i bratowej.
Słowo jeszcze o etyce, moralności i smaku, cisnące się na usta bez żadnego pardonu: nie wiemy jeszcze niestety, jakie to nowe dowody trzyma w czarnej teczce Macierewicz, możemy się jedynie domyślać, że podobne do pękających parówek i trzeszczących puszkach po piwie. Zanim Antoni ujawni owe rewelacje złaknionej sensacji prawicowej publiczności (dziwnie jakoś się z tym zupełnie nie śpieszy, poprzestaje na zapowiedziach i wielce znaczących minach), szwagrowie "poległych" zdążą już ulokować otrzymane środki - naturalnie jedni lepiej, drudzy gorzej.
Ileż to wypadków komunikacyjnych wydarzyło się w Polsce w ciągu ostatnich sześciu lat - handryczenie się ofiar zabitych z sądami trwa długimi latami: najczęściej kończy się fiaskiem, rzadko kiedy jakimś ochłapem. Sądy w swej mądrości nagminnie, zwyczajowo wręcz, powołują się na szczupłość środków w budżecie, przeznaczonych na odszkodowania czy roszczenia pokrewne. Mamy w tym przypadku do czynienia ze znamiennym, za to chwalebnym wyjątkiem.   
Przy poprzednich wypłatach odszkodowań w powszechnej atmosferze narodowego uniesienia i narodowego współczucia Prokuratoria i sądy nie zadbały o rutynowe w podobnych przypadkach zrzeczenie się prawa do dalszych roszczeń. Podobnie będzie zapewne i tym razem. Oznacza to, że jeśli w 2018 Macierewicz ogłosi, że odnalazł nowe dowody, przez warszawskie sądy przepłynie trzecia fala odszkodowań.
W każdym razie dwie rzeczy wydają się jasne: po pierwsze szanujący się przedwojenny alfons bądź doliniarz by się podobnego procederu żerowania na tragicznie zmarłych nie podjął, bo by się brzydził; po drugie rozumiemy już, na czym polega pisiorski patriotyzm.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz