poniedziałek, 12 września 2016

Pod pisiorskim butem gospodarka wzięła i zesrała się mimo rojeń hurrapatriotycznego bankstera-fantasty Morawieckiego

To dopiero początek rejsu Titanica, żeby było jasne. Potężny liniowiec dopiero opuszcza liverpoolski port, wzruszone tłumy machają chusteczkami płynącym po śmierć. Słyszeliśmy górnolotne pierdolety wicepremiera Morawieckiego o rychłym wyrwaniu się (wyrwą nas oczywiście pisiorskie mądrale) ze straszliwej "pułapki średniego wzrostu". No to mamy pasztet: grozi nam zwyczajne, chamskie rzekłbym, załamanie, oby nie na długie lata.
Wielki Jarosław już się zorientował i wbrew kuluarowym zapowiedziom Morawiecki nie został wiceprezesem partii rządzącej, nagłe nowogrodzka centrala bezwzględnie ucięła też pogłoski o wicepremierze-delfinie-pięknym carewiczu. To zabawne wręcz, jak literalnie powtarza się mydlana opera ("Dynastia z nieśmiertelnym Blakiem się chowa) ze słodkim chłopczykiem Ziobro sprzed dekady. 
"Umiłowany syn zdradził swego ojca, marnotrawnym się okazał, lecz  ojciec dobry, kiedyś wybaczy" - tak mniej więcej nawijał Kaczor na prawicowych wiecach, gdy niedoszły delfinek wykonał secesję i założył z Kurskim Solidarną Polskę. W końcu Ojciec istotnie wybaczył.  - Ucz się pan dorosłej polityki, panie Mateuszu i nie słuchaj pan swego rodzonego tatusia, bo to od zawsze polityczny amator - chciałoby się rzec ze źle skrywaną Schadenfreude.
Wracając do naszych baranów: ponieważ w wyniku dramatycznej nieudolności nowej ekipy inwestycje dramatycznie siadły (niemal 40% rok do roku), Morawiecki zmuszony był w Krynicy przybredzać o gwałtownym, skokowym wręcz wzroście naszego eksportu wymuszonym przez tworzonego z mozołem czebola-molocha pod wdzięczną nazwą "Polski Fundusz Rozwoju". Organizuje go młodociany geniusz gospodarczego PR Paweł Borys (jeszcze niedawno analityk w PKO BP Jagiełły), człek niewątpliwie zdolny, podobno geniusz niemal, wszakże beż żadnych doświadczeń w biznesie realnym, na przykład w warzywniaku albo sklepie monopolowym.
Morawieckie i Borysowe wizje niejednego urzekną (ulegają ich nieodpartemu urokowi nawet doświadczeni i uznani ekonomiści, być może koniunkturalnie nieco), jednak nawet teoretycznie zaangażowane w rządowy projekt resorty dowiadują się szczegółów głównie - jeśli nie wyłącznie - z mediów. Wirtualność polityki Morawieckiego znakomicie wyczuwa stary wyga Kaczyński (o gospodarce nie ma wprawdzie bladego pojęcia, za to ma niewiarygodny wręcz polityczny nos i zna się na ludziach) i w efekcie przynajmniej od miesiąca traci cierpliwość do niedawnego pupila. Uśmiecha się pod wąsem pani premier Beata, bo ona od dawna ostrzegała przed tym otoczenie prezesa.
Wicepremier wypuszcza balony, jeden po drugim: a to mamy za chwilę jeździć w Polsce milionem elektrycznych bolidów rodzimej produkcji (w całej Europie jest ich w tej chwili kilkadziesiąt tysięcy), a to łączymy żeglowne znienacka Wisłę i Odrę z Kanałem Śląskim (szacowany koszt 70 mld); wreszcie zbudować zaraz mamy dwie od razu elektrownie atomowe o łącznej mocy 7 000 megawatów (koszt znacznie powyżej 110 mld). Podobne wizje zderzone z potężnym rozdawnictwem pieniędzy (głosy większościowego w naszych warunkach socjalnego elektoratu trzeba przecież zwyczajnie kupić) wyglądają groteskowo, lecz nie w tym sedno sprawy niestety. Wszystko to dramatycznie rozjeżdża się budżetowo i - gdyby było choć w części realizowane - skończy się gigantycznym krachem.
Na razie zamiast planowanego w budżecie 2016 wzrostu 3.8%, mamy słabiutkie 3, a wynik ten - jeśli Najświętsza Panienka osobiście nie pomoże - zgodnie z trendem spadać będzie do końca roku, oby nie poniżej 2.5%. Wzrost ciągnie bezlitośnie w dół załamanie inwestycji, szczególnie dużych, infrastrukturalnych.
Pozostają sztuczki księgowe a la Rostowski (Morawiecki zabierze czwartą część składek zgromadzonych w OFE do tzw. Funduszu Rezerwy Demograficznej, czyli po ludzku mówiąc wesprze nimi deficytowy ZUS), o tyle kompromitujące, że ledwie dwa lata temu pisiorstwo z pasją krytykowało Tuska za identyczne zabiegi.
Wielkie inwestycje "narodowe" na wzór południowokoreański oznaczają głównie jedno - ogromne ryzyko błędu i w konsekwencji równie ogromnych strat. Tak właśnie było z koreańskimi czebolami: państwowi menedżerowie, umówmy się  - znacznie lepiej przygotowani od naszych - mylili się bardzo często; płacili zresztą za to wieloletnim ciężkim więzieniem, czego u nas na razie nie przewidujemy. Rozdęty państwowy kapitalizm słabo pasuje do polskich realiów, w których sprawdzają się głównie mali i średni. Oni tworzą realny potencjał rozwojowy kraju.
Nadzieja w zdrowym rozsądku Naczelnika Państwa: powinien on jako niepodzielny władca tolerować mocastwowo-patriotyczne wizje wicepremiera jedynie w sferze państwowotwórczej propagandy: po pierwsze nie dopuścić do gigantycznego marnotrawstwa wysiłku zwykłych obywateli, po drugie żelazną ręką zdławić niebezpieczne dla budżetu rozdawnictwo wyborczych fantów dla ubogich. Jeśli tego nie zrobi, poniesie pełną polityczną odpowiedzialność za katastrofę, co kiepską niestety stanowi dla nas pociechę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz