Równo 17 lat temu premier Buzek obok innych epokowych reform wprowadził był gimnazja do naszego systemu edukacji. "Gimnazjum" - samo słowo mile pieściło polskie ucho, szczególnie prawicowe i konserwatywne nieco, bo trąciło przynajmniej sanacją, a może nawet CK Galicją czy błękitnym mundurkiem z Pułtuska rodem. Jasne więc było, że komuchy były ostro przeciw, a wychowani w PRLowskiej tradycji 8+4 przedstawiciele obozu postsolidarnościowego jeszcze ostrzej za.
Teraz niespodziewanie doszło do nieoczekiwanej zmiany ról. Gimnazja okrzepły, poprzez kolejne roczniki wrosły w system, czystym przypadkiem - a może i nie przypadkiem - wywindowały w międzyczasie polskich piętnastolatków na poziom Finlandii, niedoścignionej dla reszty belferskiego świata. W rankingach PISA polscy gimnazjaliści zrównali się z perfekcyjnymi Finami, daleko w tyle pozostawiając takich Niemców, Belgów czy Francuzów, o słabiutkich edukacyjnie Amerykanach nie wspominając.
Obecne pisiory zagięły na gimnazja parol, co oznacza niestety ich rychły i raczej bezpowrotny zgon. Okrągłej dwudziestki biedne nie dociągną. Dlaczegóż to inteligent (choć co prawda dyslektyk i dysgrafik) z Żoliborza tak pożąda powrotu peerelowskiego schematu? Przyczyny są dwie, obydwie czysto polityczne, reszta to wyłącznie dymna zasłona, choćby nawet pani minister Zalewska udatnie udawała, że jest inaczej. Te przyczyny to po pierwsze możliwość powołania tysięcy swoich dyrektorów nowo-starych podstawówek i liceów, po drugie zaś najlepsza okazja do napisania setki nowych podręczników. Podobną okazję grzech byłoby przepuścić, więc Dobra Zmiana przepuścić jej nie może.
Nowi dyrektorzy będą - wedle klarownej wizji Jarosława-Polskę-Zbawa - dozgonnie zobowiązani partii rządzącej, natomiast nowe podstawy programowe, a w konsekwencji podręczniki, wyhodować mają nowego człowieka - prawdziwego Polaka, wolnego od postkomunistycznych ciągot i miazmatów. Biedna minister Zalewska, z podwałbrzyskich Świebodzic rodem, dorabia różne ideologie do tej znakomitej konstrukcji; czy czyni to szczerze i sama w nie wierzy, trudno do końca stwierdzić. Kobiety jednak, a nauczycielki w szczególności, potrafią sporo rzeczy sobie wmówić, jeśli zajdzie istotna potrzeba.
Samorządy są przerażone, bo finansowanie wiekopomnego przedsięwzięcia spadnie całkowicie na ich barki, dla ministerstwa edukacji pozostając całkiem "bezkosztowe". Policzmy: w skali kraju 8 miliardów inwestycji własnych polskich samorządów w gimnazjalną infrastrukturę (gminy wiejskie i małomiasteczkowe czyniły to tym chętniej, że zatrzymywały u siebie młodzież przynajmniej do szesnastego roku życia), 9 miliardów inwestycji unijnych, które trzeba będzie częściowo zwrócić, wreszcie niełatwe do oszacowania koszty odpraw dla zwalnianych nauczycieli. Razem spokojnie jakieś 30 miliardów - trudno się dziwić, że co gospodarniejsi prezydenci, burmistrzowie i wójtowie już zaczynają ciąć równo z ziemią planowane inwestycje na najbliższe lata. Przecie koszula bliższa ciału, a szkoły to główne zadanie własne każdej gminy, małej czy dużej.
Dodatkowo w roku 2019 czeka nas armageddon w pierwszej klasie liceum - spotkają się w niej naonczas dwa roczniki, więc zamiast dotychczasowych 330 000 uczniów, znajdzie się ich tamój ponad dwa razy tyle. Te drobne trudności ani też wywołany nimi chaos nie spędzają bynajmniej snu z powiek partii nami rządzącej, gdyż za samorządami i ogólnie samorządnością to ona nigdy nie przepadała. Dodatkowo mniejsze ośrodki stracą raczej bezpowrotnie starszą młodzież, bo licea są i pozostaną jedynie w miastach powiatowych. PiS również tym szczegółem się nie przejmuje, bo przecież zaprzyjaźnieni proboszczowie wytłumaczą swym owieczkom, że tak być musi. Reformy zaś nikt już nie cofnie, aby nie fundować nauczycielstwu i młodzieży drugiego potwornego bałaganu w przeciągu lat czterech czy ośmiu - zakładając niewesołą ewentualność drugiej kadencji dla Dobrej Zmiany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz