sobota, 16 grudnia 2017

Kiedy zostaniemy bez lekarzy? Już jutro, czy może dopiero pojutrze?

   Na dzień dobry i dobre przywitanie zderzy się premier Mateusz z głęboką patologią, jaka od lat trawi polską służbę zdrowia, a pod Radziwiłłem znacząco przyspieszyła. Patologia sprowadza się do bezwzględnego wyzysku personelu, wyzysku w części pańszczyźnianego - z tradycyjnym niewolniczym przywiązaniem do ziemi - a w części już bardziej nowoczesnego, kojarzącego się ze stosunkami pracy w bangladeskiej manufakturze. Pierwsza dotyczy lekarzy rezydentów, druga wszystkich pozostałych, ze szczególnym uwzględnieniem polskich pielęgniarek, choć względny dobrobyt lekarzy wynika wyłącznie z tego, że tydzień pracy dyrekcje wydłużają im do 60 godzin i lepiej. Przy podobnym kieracie statystyczny delikwent nie ma nawet siły, czasu i ochoty, żeby tych parę tysięcy wydawać. Być może skorzysta na tym rodzina, na pewno nie kochanka czy kochanek, bo w miesięcznym grafiku zabraknie dla nich wolnej godzinki. Dominują lekarze i pielęgniarki przed emeryturą, a właśnie młodzi najpoważniej rozważają decyzje wyjazdowe.
   Z lekarzami-rezydentami sprawa jest jasna: ministerstwo przypisuje ich do szpitali i oddziałów z rozdzielnika, fundusz pracy płaci im głodowe wynagrodzenia, a dyrekcje orzą nimi aż fruwa, bo są przecież na musiku i nie podskoczą. Dorabiają pełnopłatnymi dyżurami po godzinach, co zrównuje ich położenie z kotami w komunistycznej armii, gdy królowała w niej fala, względnie z chłopami z kongresówki sprzed uwłaszczenia i zniesienia pańszczyzny. Po protestach rezydentów Radziwiłł podniósł im trochę wynagrodzenia, co natychmiast wkurzyło lekarzy po specjalizacji. To klasyczny system naczyń połączonych - jeśli odrobinę poprawi się los jednej grupy wyzyskiwanych i eksploatowanych, natychmiast odzywa się druga. - To jak, rezydenci dostaną 2,5 na rękę za 40 godzin, a my - często z drugim stopniem specjalizacji i doktoratem mamy zasuwać po 50 godzin i więcej? O niedoczekanie! I tak, szpital po szpitalu, po szpitalu szpital, specjaliści zaczęli masowo wypowiadać osławione umowy opt-out, czyli klauzule pracy niewolniczej powyżej 48 godzin tygodniowo.
   I co się stało? Momentalnie okazało się, że intensywne terapie nie mają pełnego obłożenia, a na kardiologii trzeba odkładać połowę planowych operacji. System rozsypał się jak domek z kart, a o jego tak zwanym bezpieczeństwie możemy w ogóle zapomnieć. Król jest nagi, koniec udawania, że specjalistami na trzech etatach można normalnie i na przyzwoitym poziomie obsłużyć chorych. Bo rzeczywiście nie można, a umowy opt-out nie tylko w sposób skandaliczny łamią cywilizowane prawo pracy, ale przede wszystkim ściągają śmiertelne zagrożenie dla chorych. Ośmiu doktorów przed pięćdziesiątką zmarło w ciągu tego roku podczas wykonywania obowiązków; nikt z nas nie chciałby poznać jakości i precyzji ich pracy tuż przed zapaścią - to samo dotyczy znakomitej większości ich podpierających się nosem kolegów.
   W państwie PiS pieniądze znajdują się na podwyżki i zabawki niezliczonych służb, w których obłożenie pracą jest śmiesznie małe, jeśli ich codzienne zajęcie można w ogóle nazwać pracą. To samo obejmuje aparat propagandy, strzelnice w każdym powiecie (czemu nie bloku?), IPN, prokuratorów i funkcjonariuszy sądów dyscyplinarnych. Nie wspominam już o bogatym rozdawnictwie socjalnym, bo przecież twarde 45% poparcia dla rządzących nie wzięło się z powietrza. W mentalności i szczwanych rachubach prezesa służba zdrowia kompletnie nie mieści się w interesującej go części politycznego kombajnu; robi za niechcianą sierotę, outsidera i taka jest też w rządzie pozycja ministra Radziwiłła. Nic chłop nie może, a frustracji daje wyraz poprzez ostentacyjne występowanie z Izby Lekarskiej - tak jakby tam sobie znalazł bezpiecznego dla siebie przeciwnika.
   Morawiecki jest o niebo bystrzejszy od Szydło, pytanie zasadnicze dotyczy jednak twardości jego charakteru i politycznej siły. Doskonale zna Zachód i wie, że bez przynajmniej 6% PKB na ochronę zdrowia - teraz, nie za osiem czy dziesięć lat - i sprawnego systemu, szpitalna maszyneria się kompletnie rozsypie. Dlaczego akurat teraz? Mamy w Polsce 120 tysięcy lekarzy, przynajmniej na połowę z nich czekają z otwartymi ramionami dyrektorzy placówek w Niemczech, Szwecji, Norwegii - zresztą tak naprawdę wszędzie. I lekarzowi, i w jeszcze większym stopniu pielęgniarce gwarantują z marszu pięciokrotnie wyższą płacę (za 40, nie za 60 godzin!), mieszkanie i pomoc w szybkim znalezieniu pracy dla życiowego partnera. Po prostu staliśmy się pełnoprawnym członkiem Unii. Przez ostatnich 10 lat wyjechało 12 tysięcy, a więc 10 procent. W tej chwili już tak nie będzie. Jeśli Morawiecki nie przestawi finansowej wajchy, nie wykona szybkich ruchów i nie przekona do nich błyskawicznie naczelnika, nie będzie czego zbierać. Wyjedzie trzydzieści, czterdzieści tysięcy, bo taki jest w tym momencie stan psychiczny i moralny środowiska. Premierze z Wrocławia - do roboty, każda chwila jest cenna!
Paweł Kocięba-Żabski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz