sobota, 21 października 2017

Między tragicznym Pałacem Kultury a szemranym Trybunałem

   Nie potrafię przestać myśleć o próbie samospalenia pod Pałacem Kultury, szczególnie po rewelacjach "Gazety" o obecnym kierownictwie Trybunału Konstytucyjnego. Desperat jest z wykształcenia chemikiem, z profesji ekspertem oceniającym unijne projekty - rodzina mówi o nim jako o wyjątkowo spokojnym i dobrym człowieku, cierpiącym od wielu lat na depresję. Depresję, która istotę z natury refleksyjną i żywą intelektualnie dodatkowo i bezwzględnie  uwrażliwia na zło; czyni też najczulszym i bezwzględnym barometrem społecznego i politycznego procesu w kraju. Depresja nadaje również koszmarnym bodźcom, jakich wszyscy doświadczamy, wymiar ostateczny i nieodwołalny, nie pozwala na normalne przecież samoobronne machnięcie ręką: e tam, szkoda nerwów i zdrowia, i tak nie mam na to żadnego wpływu. W tym konkretnym przypadku zdrowia nie było szkoda.
   Bohater (do wyboru: wariat, ofiara propagandy totalnej opozycji - to niezawodny jak zawsze Błaszczak) spod Pałacu tym się właśnie od nas wszystkich różni, że nie jest w stanie przejść nad pisowską rewolucją do porządku dziennego, zająć się prywatnymi sprawami, znaleźć miłą sercu odskocznię. Nie potrafił wytworzyć sobie ochronnego kokona, który codziennie mozolnie tkamy, żeby nie zwariować. Traktował sprawę konsekwentnie - jak na ścisłowca przystało - i śmiertelnie poważnie, nie dopuszczając do siebie ani jednej z łatwych wymówek.
   Jeżeli zestawiam jego ofiarę z "agenturalną" aferą w TK, to jedynie dlatego, że to PiS właśnie bezlitośnie żeruje na społecznej obojętności i obywatelskim nihilizmie - a co nas to obchodzi, ci poprzedni nie byli przecież lepsi, zajmijmy się lepiej swoją robotą i swoimi sprawami. Kaczyński pragnie milionów takich obywateli i jak na razie jest na dobrej drodze: rządzącym rosło najszybciej u szczytu protestów sądowych i afery billbordowej oznaczającej w końcu proste wydawanie pieniędzy podatnika na propagandę partyjną. Na Nowogrodzkiej patrzyli na to z niekłamaną satysfakcją - im tępszym nożem mordujemy liberalną demokrację, tym publiczność bardziej zachwycona, a słupki piękniej rosną. Możemy się domyślać, że to dobijało najbardziej naszego bohatera i nie dawało mu spokoju: totalna i wszechogarniająca obojętność, przerywana jedynie przez radość z kolejnej nagonki i kolejnego szczucia: na nauczycieli, sędziów, wreszcie lekarzy. Właśnie dlatego atmosfera w kraju jest dla wrażliwszych osób trudna do zniesienia - wszystko to robią rodacy, jedni drugim, bez żadnego udziału historycznych ciemiężycieli z Moskwy czy Berlina.
   Ofiara pod Pałacem zbiegła się z odsłonięciem kulis operacji przejmowania Trybunału. Kolejnej nieprawdopodobnej kompromitacji władzy, nad którą opinia publiczna przejdzie niebawem do akceptującego porządku. Komu miał zaufać naczelnik w świeżo przejętym Trybunale, skoro nawet jego wierni i zaufani prawnicy potrafili ulegać sile środowiskowego etosu i wyłamywać się z partyjnej dyscypliny, vide sędzia Pszczółkowski? No przecież że osobom skadrowanym przez służby, na których koordynator Kamiński trzyma czujną i karzącą w razie potrzeby rękę. Ale Kaczyńskiemu jeszcze było mało: on nie chciał osób z różnych bajek, tylko solidnego, zaprawionego w bojach duetu, a tak naprawdę trójkąta z berlińskiej ambasady. Oficer prowadzący Muszyński i prowadzone przez niego małżeństwo Przyłębskich. Zachodziliśmy w głowę, dlaczego akurat magister Przyłębska na prezesa, skoro akta ma słabiutkie, a autorytetu w środowisku żadnego? Precyzyjnie i dokładnie dlatego (ten jej wielki żal do poznańskich sędziów-wizytatorów), przy czym przewrotny naczelnik wykazał się niemałym poczuciem humoru: osobę prowadzoną uczynił prezesem, a oficera prowadzącego zastępcą. Naturalnie tylko pro forma - wszyscy wiedzą, że w Trybunale, tak jak w niegdyś w Berlinie, rządzi profesor Mariusz Muszyński.
   Czy łykniemy również i to? Czy w niczym nie zakłóci to rosnącego komfortu pisowców? Jeśli słowo przesilenie ma mieć w dzisiejszej Polsce jakikolwiek realny sens, to poświęcenie pod Pałacem powinno do niego doprowadzić, głęboko i nieodparcie w sercu każdego z nas. Jeżeli angażujemy się na 20%, a intelektualnie jeszcze słabiej, to teraz spadło na nas twarde zobowiązanie, żeby to zrobić na full i do samego końca. Ci, którzy pamiętają "Małą Apokalipsę" Konwickiego, czują to najmocniej.
Paweł Kocięba-Żabski   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz