niedziela, 22 października 2017

Potrzebujemy Zjednoczonej Opozycji - politycznej, społecznej i każdej innej

   Wszyscy, no może prawie wszyscy, uwielbiamy gry strategiczne, w których miażdżymy armię Mordoru, względnie pomnażamy majątek w błyskotliwej permutacji. Królewnę i całe królestwo temu, kto podjąłby się teraz rozłożyć strategicznie Kaczyńskiego na łopatki, a jeszcze - na deser - stworzyć Polskę lepszą i sprawiedliwszą od III RP. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują niestety, że magik ten się jeszcze nie narodził, a scenariusze dla nas napisze ponura i przaśna rzeczywistość, nie za bardzo przejmując się naszą wolą i wyobrażeniami. 
   Pokora wobec tego stanu rzeczy, zrozumienie brutalnych konieczności, przed jakimi stoimy, to najważniejsza cecha polskiego stratega AD 2017, ważniejsza nawet od kreatywności, której liderom parlamentarnej opozycji tak bardzo brakuje. Przykłady: pierwsze z brzegu - taktyka PSLu wobec nadchodzących wyborów samorządowych. Będą pierwsze i one ustawią psychologicznie następny ciąg zdarzeń. Jeśli złamie się w nich skutecznie zwycięski impet PiSu, odbierzemy Kaczyńskiemu mit nieuchronności jego rewolucji (kontrrewolucji?) i paraliżujące wejrzenie bazyliszka. I co na to niegłupi przecież Kosiniak-Kamysz? On do wyborów pójdzie sam, bo jego elektorat wyklucza się z liberalnym. Chłopie, to nie ma najmniejszego znaczenia - jeśli pójdziesz osobno, przepadniesz, a twoje głosy skonsumuje pisowski smok. Pobudka: to nie będą normalne wybory, jakich widzieliśmy ostatnio dwadzieścia - to będzie bitwa na polach Pelennoru, absolutnie o wszystko, de facto o życie. PiS chce zabić PSL, żeby zająć jego miejsce na wsi i w małych miasteczkach. Drapieżnik czai się do skoku, a ofiara na własne życzenie odbija od gromady, wręcz prosi się tragiczny finał.
   I zupełnie z innej strony, choć nie mniej ważnej, a może społecznie i wyborczo ważniejszej od starych partii: oto Paweł Kasprzak, lider Obywateli RP pragnie jednoczyć reprezentację ruchów społecznych i NGOsów, ale wyklucza jakąkolwiek koalicję z partiami, nawet ich poparcie w regionie x czy y. Czyni to bezwarunkowo, bo partie mu się nie podobają. Nie wiem, czy się nie podobają bardziej jemu czy mnie, licytować się nie będziemy. Wiem za to na na 100%, że jeśli jednolita lista pisowska zderzy się z kilkoma naszymi, to nie będzie już potrzebny Kukiz - PiS samodzielnie zdobędzie większość w dwunastu, trzynastu sejmikach, a te trzy dla nas na pociechę wykończy w krótkich abcugach CBA. Nie żyjemy niestety w odległej galaktyce, tylko tu i teraz. Istniejące partie też się znienacka nie rozpłyną na czyjekolwiek życzenie! Można i trzeba z nimi zdrowo konkurować, jeżeli ma się po temu potencjał, pamiętając wszakże, że PiSowi bez różnicy, kogo morduje - starą III RP czy nowych freedom fighterów. Jeśli będziemy się nawzajem wykluczać z koalicji i z drużyny, PiS już to wygrał. Poparcie dla niego jest potężne i wciąż rośnie aż pod symboliczne 50% - zobaczymy za chwilę, jaki sondażowy efekt przyniosą agenturalna afera w TK i dramatyczny protest rezydentów. PiS - 52? - 55? Platforma -14? Społecznicy i NGOSy zero, bo nie wchodzą do gry? Zdaję sobie sprawę, że część pisowskiego poparcia jest nadmuchana patriotyczno-narodową propagandą, że ludzie chodzą zaczadzeni, że ten efekt czarnoksiężnika przeminie, ale na razie mamy to, co mamy.
   Co do Obywateli RP: zapisali piękną kartę w ciągu ostatnich dwóch lat, stając naprzeciwko pisowskiej potęgi najpierw samotnie, w kilka osób, potem w liczniejszym gronie. Teraz, podobnie jak pozostałe ruchy obywatelskie stoją przed wyzwaniem wzięcia odpowiedzialności za kraj. Jeśli się na to zdecydują, staną do politycznej rozgrywki na równych prawach z opozycyjnymi partiami. Takie są reguły demokratycznej gry - nikogo z niej nie wykluczamy, zresztą to niemożliwe bez metod putinowskich. Gdyby doszło do wielkiej koalicji, wtedy proporcje między partiami a ruchami społecznymi musiałyby być wynegocjowane na podstawie wiarygodnych sondaży lub - co znacznie lepsze - powinny wynosić 50/50. Jeżeli do wielkiej koalicji nie dojdzie, o wszelkich proporcjach w Sejmie i Senacie zadecyduje wyborca.   
   A propos pokory i rozumienia grozy położenia: dopóki nie ma sytuacji otwarcie rewolucyjnej, w której decyduje ulica, często w sposób krwawy i daleki od jakichkolwiek ideałów, liczą się wyłącznie przekonania wyborcy - w Warszawie, ale przede wszystkim w głębokim terenie. Można uważać opozycyjne partie za zło wcielone, ale w tej chwili tylko one są notowane w sondażach, tylko one są społecznie rozpoznawalne w całym kraju. Jak może jakikolwiek strateg odrzucać z założenia 35-40%, które mają razem, ot tak dla czystości idei? Umówmy się na taką zasadę, że najpierw budujemy i weryfikujemy własną siłę, a potem dopiero eliminujemy potencjalnych sojuszników. Kapitał PO, N, PSL, SLD i Razem jest jedynym, jakim jako antyPiS w tej chwili dysponujemy. Być może partie okażą się wyborczym obciążeniem, bo ludzie nie chcą powrotu do czasów Tuska - aby to sprawdzić, trzeba skonstruować potężną obywatelską alternatywę. Jeśli ona rozjedzie tradycyjne partie w sondażach, będziemy wiedzieli, na czym stoimy. Zanim to się stanie albo jeśli się w ogóle nie stanie, proponuję podejście rozsądnej starszej pani.
   Zupełnie odrębną rzeczą jest reformatorska i odnowicielska siła ruchów społecznych i organizacji pozarządowych. To one mają realną szansę wyciągnięcia Polaków z notorycznej wyborczej absencji, wnieść potężny kapitał młodej wiedzy, czystości i entuzjazmu oraz choćby częściowo wyplenić partyjniactwo i logikę partyjnego podziału łupów. Mają realną szansę, ale aby ją urzeczywistnić, muszą się politycznie zorganizować i to w jedną listę. Jeśli będzie ich więcej, pójdą w rozkurz. A jeżeli stworzą silną i wspólną reprezentację, powinny długo przed wyborami rozważyć kwestię zasadniczą: tworzenia bądź nietworzenia wielkiej koalicji z partiami opozycji. W każdej chwili można przecież przeprowadzić symulację podziału mandatów - gdy się okaże, że tylko jednolity front antyPiSu ma jakąkolwiek szansę na zwycięstwo, tylko skrajnie nieodpowiedzialny lider odrzuci taką możliwość. To nie są żarty, naprzeciwko stoi zwarta i karna armia Mordoru.
   I odwieczna prośba do społeczników, naprawdę szlachetnych i naprawdę mogących zmienić kraj nie do poznania: stwórzcie koalicję, pokażcie główną ideę, minimum programowe i pokażcie się światu: to my, koalicja społeczna i oddolna na rzecz demokracji i praw! Dajcie na Bóg miły szansę wyborcom oswoić się z wami, pokłócić, wreszcie poprzeć w statystycznie i politycznie rozpoznawalny sposób. Tak, chodzi tu właśnie o nielubiane przez was sondaże, bo w przeciwnym wypadku jesteście enigmą, bytem potencjalnym i nienarodzonym. Dość już tych apeli, ale ten najważniejszy, kluczowy, wspomniany już wcześniej wisi nad nami jak chmura gradowa - niech nikt z antyPiSu nie popełni grzechu pychy:  - społecznicy i NGOsy nigdy i w żadnym wypadku, bo to polityczni naiwniacy i dzieci we mgle;  - opozycyjne partie nigdy i pod żadnym pozorem, bo ciągną za sobą rachunek krzywd i cwaniactwa III RP - o takim myśleniu należy natychmiast i nieodwołalnie zapomnieć, bo wszyscy solidarnie skończymy w zupie. Wierzę w polityczną magię Zjednoczonej Opozycji, w jej odnowicielską i wyborczą siłę i jestem przekonany, że może wygrać. Wierzę również, że stworzy Konstytuantę, bo czekające nas wyzwania taką mają rangę.
  Co do listy społecznej: jeżeli będzie jedna i szybko powstanie, zdąży przekonać do siebie wyborców, ma wszelkie szansę wyciągnąć ludzi z obywatelskiego letargu, zwiększyć frekwencję nawet o 20% i przesądzić los kraju. Jeśli powstanie za późno, podzieli się wewnętrznie albo zabraknie jej charyzmatycznych liderów, to wtedy w sposób szkodliwy i bezsensowny rozdrobni istniejący potencjał antyPiSu, pełniąc przykrą funkcję pożytecznych idiotów Kaczyńskiego.
Paweł Kocięba-Żabski

1 komentarz: